Kościół po wyborach

Kościół nie miał uwag do wyznaczenia terminu wyborów parlamentarnych w dniu „papieskim”, czyli w rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża. Mimo że to była manipulacja władzy. Dzień „papieski” miał zwiększyć szanse obozu Kaczyńskiego, ale okazał się dla niego porażką. Szczególnie w najmłodszym pokoleniu, w którym PiS uzyskał zaledwie 14 proc. poparcia.

Wraz z PiS porażkę zaliczył upartyjniony Kościół. Wyborczy dzień papieski zamiast zmobilizować „pokolenie JP2”, zmobilizował wyborców, którzy mieli dość nie tylko PiS, ale też rozpolitykowanego i pazernego Kościoła. Symbolem tej chciwości może być 380 mln rządowych dotacji dla biznesów o. Rydzyka. Kościół pozwolił sobą manipulować, przyjmując czeki od polityków pisowskich na swoje potrzeby. Nie dość, że sprzymierzył się z PiS ideologicznie, to jeszcze pokazał, że kieruje nim nie Ewangelia, ale kasa. I za to spotkała go zasłużona kara wymierzona przez wyborców, którzy odrzucając PiS, odrzucili także sojusz kościelno-pisowski.

W nowej sytuacji, czyli po powstaniu rządu koalicji demokratycznej, władza kościelna straci finansowe i ideologiczne wsparcie, jakie miała przez osiem lat rządów Kaczyńskiego. Na wokandzie stanie podstawowa kwestia ustrojowa: skuteczne oddzielenie państwa od Kościoła rzymskokatolickiego. W praktyce oznacza to, że rozpoczną się dyskusje wewnątrz nowego rządu i na forum kuriozalnej w demokratycznym państwie świeckim „komisji wspólnej rządu i episkopatu”. To relikt z epoki PRL.

W obecnym składzie tego gremium widzimy jako współprzewodniczących ministra spraw wewnętrznych Michała Kamińskiego i abp. Jędraszewskiego, także m.in. byłego ministra oświaty w rządach Morawieckiego, Piontkowskiego, Glińskiego, Szefernakera i Dworczyka, a po stronie kościelnej kard. Nycza i prymasa Polaka. Kogo deleguje nowy rząd, nie wiadomo, choć może nikogo i zawiesi po prostu swój udział. Trudno sobie przecież wyobrazić rzeczową rozmowę z Jędraszewskim.

Nowy rząd będzie musiał uszanować wolę demokratycznego elektoratu. Nie będzie to łatwe, bo ludowcy i Trzecia Droga reprezentowaliby w nim „centrowy” konserwatyzm. Tymczasem elektorat niepisowski i niekościelny oczekuje zasadniczej zmiany: legalnej aborcji, in vitro, badań prenatalnych, wycofania lub ograniczenia katechezy w szkołach publicznych, a nawet wypowiedzenia konkordatu. A przede wszystkim odkościelnienia państwa, w tym likwidacji Funduszu Kościelnego i wprowadzenia jakiejś formy podatku konfesyjnego. Te postulaty demokratyczny rząd powinien uczynić podstawą swej polityki kościelnej.

Kardynał Nycz, uchodzący za umiarkowanego, lubi powtarzać, że Kościół nie jest prawicowy, lewicowy czy centrowy, tylko ewangeliczny. W Polsce z pewnością nie: Kościół jest wyraźnie i od lat prawicowy, a ewangeliczni są tylko niektórzy i nieliczni wierni. Po ogłoszeniu wyniku wyborów episkopat w zasadzie milczy, choć pisowcy przed głosowaniem byli przekonani, że będzie trzymał z nimi także po wyborach. Milczenie oznacza, że biskupi czekają na dalszy bieg wydarzeń.

Abp Gądecki woli mówić o trwającym w Rzymie synodzie biskupów i przypominać, że zasadnicza część „doktryny chrześcijańskiej” nie podlega zmianom, niż pogratulować wyborcom rekordowej frekwencji, do której zresztą przed wyborami Kościół zachęcał (tyle że prawdopodobnie chodziło o mobilizację elektoratu pisowskiego). W istocie Kościół jest współodpowiedzialny za porażkę obozu Kaczyńskiego.