Ukrainy żal

Nieobecność ministra Raua na bezprecedensowym spotkaniu szefów dyplomacji państw Unii Europejskiej w Kijowie była jak wykrzyknik: rząd pisowski zamraża stosunki z Ukrainą. Wprawdzie wczoraj, 3 października, ogłoszono, że Polska, Ukraina i Litwa porozumiały się w sprawie transportu zboża tranzytem przez Polskę do portu w Kłajpedzie, to Polska pisowska wraz ze Słowacją i Węgrami nadal kontestuje zawieszenie przez Brukselę importu ukraińskich produktów rolnych.

Niektórzy obserwatorzy, także na zachodzie UE, uważają, że jeśli obóz Kaczyńskiego wygra wybory 15 października i uda mu się utworzyć większość rządzącą, to PiS odmrozi stosunki z Kijowem. Ten optymizm wynika z założenia, że zamrożenie jest elementem kampanii wyborczej, próbą przyciągnięcia zdecydowanie antyukraińskich (co de facto jest poparciem rosyjskiej agresji na Ukrainę) wyborców tzw. Konfederacji. Ale ta poniekąd uspokajająca diagnoza może być mylna.

Zamrożenie widzę jako część szerszego planu politycznego: PiS szykuje się do wyjścia z Unii po ewentualnym zwycięstwie w wyborach. Logika jest tu nieubłagana: wyjście z UE ostatecznie rozwiązuje ręce ekipie Kaczyńskiego, pozwala jej realizować wizję Polski jako państwa autorytarnego, odsuwającego się od Europy Zachodniej w bliżej nieokreślonym kierunku, prawdopodobnie w kierunku Rosji, bo gdzie indziej? Warunkiem zbliżenia z Kremlem jest porzucenie Ukrainy.

Tymczasem spotkanie w Kijowie było pokazem jedności unijnej w sprawie dalszego poparcia Ukrainy: chcemy Europy od Lizbony do Ługańska – tak to ujęła niemiecka minister spraw zagranicznych – i będziemy nadal jej pomagać materialnie, militarnie i dyplomatycznie. Niemcy są dziś największym dostarczycielem pomocy dla Ukrainy. Berlin porzucił wizję Europy od Lizbony do Władywostoku. Uważa, że nie ma powrotu do geopolityki sprzed napaści Rosji na Ukrainę.

Z tej jedności i solidarności wyłamują się pisowska Polska i Węgry Orbána. W Słowacji wrócił do władzy populista Fico, który, jak u nas Morawiecki, zapowiada przerwanie dostaw sprzętu wojskowego dla Ukrainy: ani jednego pocisku więcej. To naturalnie podważa wizerunek UE zjednoczonej wokół poparcia Ukrainy. I pociąga za sobą złe konsekwencje. W przypadku Polski wręcz katastrofalne. Jeśli Rosja podbije całą Ukrainę, uczyni z niej bazę operacyjną dla swych działań wymierzonych w Zachód, w tym w Polskę. Jeśli Rosji nie uda się podbić Ukrainy, pisowskie zamrożenie będzie nas drogo kosztować. Kijów stawia na Niemcy jako rzecznika swoich interesów w UE, tak jak po 1989 r. kolejne ekipy rządzące w Polsce.

Zamrożenie – Rau, posłuszny wykonawca antyukraińskiego zwrotu w polityce pisowskiej, nazywa je „dekoniunkturą” – odbije się na naszych stosunkach gospodarczych z Ukrainą. Po wojnie, gdy zacznie się odbudowa Ukrainy, polski biznes nie dostanie lukratywnych kontraktów. Już teraz polityka pisowska osłabia nasze szanse na tym polu.

Tak jak symbolem zwrotu antyukraińskiego w dyplomacji była nieobecność Raua w Kijowie, podobnie symbolem marnowania szans w gospodarce był brak polskich firm zbrojeniowych na międzynarodowych targach przemysłu obronnego w stolicy Ukrainy. Firmy ukraińskie podpisywały umowy z zagranicznymi, ale nie z polskimi, bo ich nie było. Do sojuszu przemysłu obronnego przystąpiło 38 firm z 19 krajów, ale nie z Polski. I nie było to „nieporozumienie”, jak usiłował tłumaczyć Sasin, tylko decyzja polityczna strony polskiej. Taką mamy teraz pisowską politykę ukraińską.

Buńczuczne wystąpienia Morawieckiego przeciwko Ukrainie, kontynuacja embarga, haniebna fraza prezydenta Dudy o tonącej Ukrainie, zapowiedź zaprzestania dostaw broni były kolejnymi elementami eskalacji konfliktu obozu Kaczyńskiego z Ukrainą. Słowa Dudy i Morawieckiego oklaskiwał Kreml. Miodowy miesiąc nigdy nie był miodowy – absurdalny pomysł Kaczyńskiego wprowadzenia „sił pokojowych” do napadniętej Ukrainy tego przykładem – a teraz jesteśmy na etapie rozwodu bez porozumienia stron.

Żal Polski, żal Ukrainy, żal rozpadającego się przymierza. Jeśli Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii, a Zełenski wprowadzi do niej Ukrainę, będzie tylko gorzej. Z przyjaciół staniemy się antagonistami. I o to chodzi Rosji i jej jawnym i skrytym sojusznikom w Polsce.