Trzydzieści decydujących dni

Mimo miażdżącej przewagi materialnej i instytucjonalnej obozu Kaczyńskiego wynik wyborów nie jest przesądzony. Opozycja demokratyczna raczej nie wygra, ale tzw. zjednoczona prawica może nie zdobyć większości pozwalającej sformować rząd, chyba że z Konfederacją. Niestety, nie ma pewności, że demokraci zdołaliby wykorzystać ten pat, np. doprowadzając do przyspieszonych wyborów, bo na to nie zgodzi się prezydent Duda. Żeby demokraci mogli jeszcze wygrać, czyli zdobyć więcej głosów niż obóz pisowski z satelitami, musi się zdarzyć coś, co wstrząśnie politycznie Polską.

Afera wizowa tym nie będzie. Żeby pogrążyła obecną władzę, Polska musiałaby być państwem praworządnym, a praworządność opisaną w konstytucji zablokowali ziobrowcy. Rząd nie poda się do dymisji i nie upadnie w głosowaniu sejmowym. Wymiar sprawiedliwości służy rządzącym, a nie praworządności.

Demokraci nie stworzyli wspólnej listy do Sejmu. Wikłają się w rozgrywki liderów, dla których najważniejsze jest utrzymanie swojej władzy w ugrupowaniu i wejście do parlamentu, a nie odsunięcie Kaczyńskiego od władzy, choć oficjalnie twierdzą, że tak nie jest. Konkrety mówią co innego: nawet w symbolicznej sprawie marszu miliona wystąpiły tarcia. A przecież to właśnie mógł być taki moment zwrotu akcji na korzyść opozycji demokratycznej.

Pojawił się pomysł, by „pokazać” przed wyborami skład rządu demokratycznego. Brzmi dobrze, ale nic z tego nie będzie, skoro nie udało się stworzyć jednej listy. Pokazanie nazwisk kandydatów na ministrów wymaga konsensu międzypartyjnego, a ten nie istnieje. Ogłoszenie projektu, który skończyłby się porażką, to jeden więcej samobój. Za to propaganda pisowska miałaby gotowe cele do ciągłego ostrzału.

W normalnej sytuacji politycznej największa partia opozycyjna może stworzyć swój „gabinet cieni”. To dużo prostsze, niż stworzyć gabinet cieni z udziałem czterech stronnictw demokratycznych, kiedy de facto odmówiły one już dawno temu wzajemnej współpracy, z wyjątkiem paktu senackiego.

Senat jest ważny, ale Sejm ma większe znaczenie. Po ośmiu latach rządów Kaczyńskiego Senat został praktycznie całkowicie zmarginalizowany. Może odzyskać swoją konstytucyjną rolę kontrolera jakości prawa stanowionego przez Sejm tylko wówczas, gdy obóz Kaczyńskiego nie będzie miał sejmowej większości.

Podziwiam determinację demokratów walczących o zwycięstwo i władzę w obecnym wrogim demokracji otoczeniu. Jednak przegrana przyćmi tę determinację, bo ostatecznie liczy się, kto wygrał, a nie to, jak bardzo ktoś się starał wygrać, ale przegrał. Lichym pocieszeniem byłaby mantra Marszałka, że być pokonanym, a nie ulec, to zwycięstwo. Nie te czasy. Zresztą przez osiem lat demokraci się jej trzymali. Gdy przegrają, mało kto uzna to za sukces. Raczej za klęskę dla Polski i dla Europy. Odpowiedzialność za nią spadnie nie tylko na PiS, ale też na liderów kunktatorów i lawirantów w obozie demokratycznym.