„Polonofobia”

Pod pretekstem walki z „polonofobią” dławi się wolność słowa, badań naukowych i mediów. Ludzie obecnej władzy nakładają kary na niezależne od niej media za wypowiedzi gości zaproszonych do studia. Grożą sankcjami profesorom, którzy stają w obronie nękanej badaczki Holokaustu. To się dzieje w państwie pisowskim, które zaczyna już otwarcie działać w trybie wschodnim.

Właśnie zmarł w białoruskim więzieniu bloger, który dostał rok kolonii karnej za karykaturę Łukaszenki. W Rosji Putina zgłoszono ustawę grożącą karami za „rusofobię”. To rosyjski odpowiednik „polonofobii”. Zabronimy mówienia prawdy i dyskusji o naszej historii. Kreml się wściekł, że w Polsce zalecono, by zamiast „Kaliningrad” używać historycznej nazwy Królewiec, mocno osadzonej w polszczyźnie. Dla ludzi Putina to „rusofobia”. Tak to jest, kiedy politycy biorą się za ustalanie prawdy historycznej. Historia jest dla nich tylko polem walki z politycznymi przeciwnikami. Po stosunku do wolnej debaty historycznej rozpoznasz, z kim masz do czynienia: badaczem czy manipulatorem.

U nas najczęściej za przejaw „polonofobii” zwolennicy tego terminu uważają mówienie prawdy o stosunku Polaków do Żydów. Dla walczących z „polonofobią” prawda jest taka, że Polacy nie mają się czego wstydzić. Ulubionym argumentem są drzewka sadzone w Jerozolimie na znak wdzięczności dla Polaków ratujących Żydów podczas Holokaustu. Ci sprawiedliwi wskazywani są przez samych Żydów w konsultacji z renomowanym jerozolimskim Instytutem Pamięci o Zagładzie Jad Waszem. Według danych tego Instytutu z 1 stycznia 2022 r., ogółem zaszczytny tytuł „sprawiedliwego wśród Narodów” przyznano 28 217 osobom. Najwięcej dla mieszkańców Polski (7232), Holandii (5982), Francji (4206), Ukrainy (2691) i Belgii (1787).

Prawdopodobnie sprawiedliwych było więcej, lecz te liczby pokazują, że mówimy o ułamku ludności, a Holandia i Belgia, gdyby wziąć pod uwagę proporcję między liczbą ludności a liczbą sprawiedliwych, ma ich więcej niż Polska. W 1939 r. ludność Polski wynosiła 34, 8 mln, Holandii 8,7 mln,  Belgii 8,3 mln, sowieckiej Ukrainy 32,4 mln, Francji 42 mln. Nie zmienia to podstawowego faktu, że znaleźli się ludzie, którym nie był obojętny los ich bliźnich, sąsiadów, współobywateli żydowskiej narodowości, przeznaczonych przez nazistów i ich kolaborantów do zagłady. Ani faktu, że znalazło się również wielu ludzi, którym ich los był obojętny.

Niektórzy z nich okazali się, także na ziemiach polskich, aktywnymi wspólnikami eksterminacji. Jedni dla zysku, inni z antysemickiej nienawiści. Pomagali Niemcom rozpoznać Żydów, zabijali lub przyprowadzali schwytanych, w tym dzieci, na posterunki policji, przyjmowali od okupantów pieniądze za taką „pomoc”, wymuszali na ukrywających się Żydach haracze za puszczenie ich wolno. Już po wojnie zdarzało się wywlekanie Żydów z pociągów, mordowanie tych, którzy przybywali do rodzinnych miejscowości, by się zorientować, że ich opuszczone domy czy mieszkania zasiedlili Polacy, a oddane pod opiekę sąsiadów rzeczy są nie do odzyskania. Zdarzali się „żołnierze wyklęci” mordujący zatrzymanych Żydów, bo skoro się tułają, to pewno są sowieckimi szpiegami. Zebrane na ten temat świadectwa i dokumenty nie są „polonofobią” i tak samo nie jest nią mówienie o tym w studiach RTV.

„Polonofobia” znaczy dosłownie strach przed tym, co polskie, przed polskością. Prawica nacjonalistyczna robi z tego terminu pretekst do oskarżeń o „antypolskość”. To nonsens, bo rzetelne badania historyczne i uczciwa debata o historii i jej wpływie na teraźniejszość nie mogą być „antypolskie”. Jest odwrotnie. Uczestnicy wolnej i rzeczowej debaty nie boją się polskości, tylko są za prawdą. Prawdy boją się ci, którzy chcą debatę kneblować z powodów politycznych i ideologicznych. W rzeczywistości to oni są „antypolscy”.

Bo przecież polskość niejedno ma imię. Jest ta plemienna, wykluczająca mniejszości etniczne i kulturowe, które przecież od wieków współtworzyły polskość. I ta otwarta, ciekawa innych nacji i kultur, chętna do współpracy, a brzydząca się pogardą i niechęcią wobec nich. Jest polskość walcząca z zaborcą i okupantem i polskość walcząca z autorytarnym reżimem. Opozycja w PRL była oskarżana, że jest… antypolska. To sztuczka niepopularnej i niedemokratycznej władzy i jej klienteli dawniej i dziś: chcą bronić polskości, a w istocie bronią siebie, swojej ideologii i swego dominium. Przyznali sobie prawem kaduka monopol na polskość, jej definiowanie i karanie za „antypolskość”.

To prowadzi do haniebnych oskarżeń np. pod adresem noblistki Olgi Tokarczuk za jej wypowiedzi polityczne. Atakowanie pisarzy bez powodów innych niż ideologiczne to praktyka państw totalitarnych. W Sowietach uderzono w Sołżenicyna za „antysowieckie” pomnikowe dzieło o Gułagu, imperium pracy niewolniczej. W Turcji o „antytureckość” oskarżono noblistę Orhana Pamuka, który mówił prawdę o ludobójstwie Ormian podczas pierwszej wojny światowej przez chylące się ku upadkowi państwo osmańskie.

Krytyka tego, co złe w naszej historii, jest po to, byśmy uczyli się na błędach i więcej ich nie popełniali. W państwach demokratycznych tylko zajadli nacjonaliści oskarżają współobywateli za krytyczną refleksję o własnej historii. W rzeczywistości to ideologia „polonofobii” niszczy demokratyczną debatę, usiłuje ją zamrozić i zastąpić swoją opowieścią, w której nic złego się w Polsce nie stało i się nie dzieje, wszystko było i jest wspaniałe, a kto ma inne zdanie, jest wrogiem i zdrajcą.

Każdy naród ma mroczne karty w swojej historii. Różnica polega na tym, że jedne narody mogą te ciemne rozdziały swobodnie badać i oceniać, a innym zamordyści tego zakazują. Obrona dobrego imienia ojczyzny to rzecz dobra i pożądana, gdy krajowi przylepia się paskudną gębę wbrew faktom i metodą generalizacji i stereotypów. Najlepszą obroną wizerunku kraju nie jest prześladowanie krytyków, tylko zagwarantowanie wolności słowa, czyli wielości poglądów i światopoglądów w ramach uczciwego prawa. No i trochę dystansu do samych siebie, spuszczenie z patetycznego tonu, przycięcie megalomanii.

Wiele lat temu, w 1987 r., miesięcznik „Znak” wydał numer poświęcony polskości. Znakomity historyk Tadeusz Łepkowski pisał wtedy, nieco prześmiewczo, ale to służy zdrowiu psychicznemu każdego narodu, że „im bliżej bada historię Polski, im dłużej żyje wsród nieobliczalnych Polaków, tym trudniej mu odpowiedzieć na proste pytanie, czym jest polskość”. Nie mają z tym problemu dzisiejsi tropiciele „polonofobii”, ale to nie znaczy, że ich rozumienie polskości, podparte pogróżkami i karami, jest wzorem do naśladowania. Raczej przeciwnie. Polskość to wybór. Mamy wiele opcji.