Krzyż nad tablicą

Z Kościołem jest jak z PiS: afery i skandale nie robią wrażenia na części wiernych i na części elektoratu. Z jednej strony stale spada frekwencja na mszach niedzielnych i w przystępowaniu do sakramentów, z drugiej większość Polek i Polaków wciąż deklaruje się jako katolicy. Niekoniecznie praktykujący, ale jednak wierzący.

Ale Kościół nie może być spokojny o swoją przyszłość jako instytucja. A władza go wspierająca tak, jak czyni to „zjednoczona prawica”, tylko pogłębia kryzys autorytetu i wizerunku Kościoła. Z pląsów polityków na urodzinach o. Rydzyka młodzi wyłuskują materiał do antyklerykalnych memów.

To się odbija na polu tzw. katechezy. Teoretycznie potężnego narzędzia katolickiej indoktrynacji po myśli obecnej władzy kościelnej i rządowej. Najnowsze dane samego Kościoła rzymsko-katolickiego mówią, że w minionym roku szkolnym na lekcje religii – to potoczne określenie katechezy – chodziło 82 proc. uczniów: o 3,3 pkt proc. mniej niż w roku wcześniejszym. Najwyższą frekwencję odnotowano w szkołach podstawowych (90,2 proc.). W szkołach średnich wyniki były gorsze: 68 proc. w technikach i zawodówkach, 63,2 proc. w liceach.

To są dane ogólnopolskie, podane przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, który pozyskał je od komisji wychowania katolickiego przy Konferencji Episkopatu Polski. Co tu gadać – bardzo korzystne dla Kościoła. Tyle że rozmijające się z danymi przedstawionymi przez niekościelne ośrodki badawcze.

Na przykład według danych warszawskiego ratusza 19 proc. uczniów podstawówek skorzystało z opcji „ani religia, ani etyka”, a w szkołach średnich – 67 proc. W Łodzi aż 70 proc. młodzieży szkół średnich. Podobna tendencja występuje w innych wielkich miastach (ponad 500 tys. mieszkańców), ale też w miastach mniejszych, poniżej 50 tys. Z danych niezależnych wynika, że gotowość do uczęszczania na lekcje katechezy rzymskokatolickiej słabnie u dzieci już po uroczystości pierwszokomunijnej.

Arkana statystyki to jedno, socjologia religii to drugie. Gołym okiem widać, że w Polsce toczy się oddolna sekularyzacja społeczeństwa. Dzieci i młodzież nie garną się na lekcje religii, dorośli nie garną się do udziału w mszach i nabożeństwach, choć nie wyrzekają się masowo wiary. Jest to proces normalny w społeczeństwie żyjącym w systemie demokratycznym w epoce szybkiej i niecenzurowanej wymiany informacji, dzielenia się obserwacjami i opiniami. Normalne jest też to, że laicyzacja postępuje w nierównym tempie w różnych środowiskach. W wielkomiejskich, gdzie konformizm społeczny nie jest tak silny, jak na wsi, postępuje zwykle szybciej.

Nie jest to skutek „ataków” na Kościół i wiarę, tylko efekt wielu nakładających się na siebie czynników: oceny księży przez wiernych, zwłaszcza w ich konkretnej parafii, a także w lokalnej kurii biskupiej, w całej instytucji Kościoła, wreszcie reakcji na informacje o nadużyciach i przestępstwach w jego szeregach. Do tego dochodzą doświadczenia zebrane zwłaszcza przez młodsze pokolenie podczas odwiedzin w krajach zachodnich, gdzie naturalna laicyzacja trwa od wielu dekad.

Część społeczeństwa może też po prostu szukać innej duchowości niż katolicka albo odnajdywać się w ogóle poza wszelką religią. W badaniu CBOS w r. 2021 „Młodzi Polacy” tendencję spadkową widać wyraźnie. W grupie wiekowej 18-24 lata 28,6 proc. pytanych określiło się jako „niewierzący”. To już prawie jedna trzecia. Udział w mszy – 23 proc., brak praktyk religijnych – 36 proc.

Nie trafią do tych ludzi przestrogi, że ktoś, kto nie wierzy w Boga, uwierzy w cokolwiek. Bo czy np. angażowanie się w ruchy na rzecz równych praw kobiet lub osób nieheteroseksualnych, albo na rzecz ratowania planety przed niszczycielską działalnością człowieka to jest byle co?

Oczywiście, można próbować hamować oddolną laicyzację środkami przymusu prawnego narzuconego młodym w wieku szkolnym. Resort edukacji pod zarządem PiS zapowiedział, że stopniowo, etapami, będzie wygaszał w szkołach opcję „ani religia, ani etyka”. Już w tym roku nałoży obowiązek wyboru albo religii, albo etyki w części klas szkoły  podstawowej. Docelowo obowiązek ten ma objąć wszystkich uczniów szkół podstawowych i średnich.

Miałoby to sens, gdyby zamiast katechezy uczono w szkołach elementów religioznawstwa i gdyby były zdolne do tego kadry. Tymczasem w Polsce mamy dziś ok. 40 tys. katechetów, poddanych kontroli kościelnej, i zaledwie ok. 4 tys. nauczycieli etyki. A liczba osób popierających przeniesienie katechezy z sal szkolnych do salek parafialnych wyniosła w 2020 r. (według sondażu OKO.press) 68 proc. Ludzie mają swój rozum praktyczny, ideolodzy niekoniecznie. Żadnej ideologii, w tym katolickiej, nie da się uczynić atrakcyjną drogą odgórnego przymusu.