Jak oni się Boga ani Bidena i Brukseli nie boją

Nie boją się Boga, a manifestują się jako wierzący. Gdyby się bali, traktowaliby ludzi jako bliźnich, a nie dzielili ich na swoich i wrogów. Nie boją się Bidena, bo wierzą, że ich idol Trump wróci do władzy. Nie boją się Brukseli, bo spiskują przeciw niej w przekonaniu, że Unia się i tak rozpadnie. Boją się tylko Kaczyńskiego.

Nie pamiętają, że Kaczyński może polec na tym, na czym poległ PRL: że niepisana umowa społeczna między nim a narodem przestanie działać. Nie będą w stanie zaspokoić oczekiwań i potrzeb swojego elektoratu i milczącej większości, która ich toleruje, bo ma w tym swój interes, chce mieć święty spokój lub po prostu boi się szykan lub represji. Ludzka rzecz, każdy działa, jak mu jego sumienie podpowiada, zawsze aktywna pro publico bono jest zwykle niewielka część społeczeństwa. Więc nie boją się też pokojowych protestów, tylko mordobicia wszczętego przez „antyszczepów”. No i boją się powróconego na łono ojczyzny Tuska, żywy przykład dla studentów politologii, że jednostka może zmieniać bieg wydarzeń, choć ma przeciwko rząd, rządowe media i specsłużby.

Najnowszy sondaż IBRiS rejestruje ten zwrot wydarzeń: poparcie dla PO/KO wzrosło po serii wystąpień Tuska o 10 pkt. proc., dla Hołowni spadło o 7 pkt. Wolno przypuszczać, że część sympatyków Hołowni wróciła dzięki Tuskowi do elektoratu PO/KO. I że doszło do niego trochę niezdecydowanych.

Absurdalność posunięć obecnej władzy też ma w tym udział. Czy wierchuszkę PiS to rusza? Oficjalnie bynajmniej, w kuluarach sejmowych i na korytarzach resorów tej arogancji i pewności siebie jest mniej. Pod koniec PRL resorty też udawały spokój, ale te najlepiej poinformowane, na czele z ówczesnymi specsłużbami, już nie miały złudzeń, że system się wali, a polityka Gorbaczowa wymusi na ekipie Jaruzelskiego zmianę kursu wobec opozycji demokratycznej i podziemnej Solidarności.

Ekipa Kaczyńskiego, na czele z nim samym, nie zna i nie rozumie Zachodu. Gardzi nim i szydzi z zachodniego stylu życia. Ostentacyjnie i prowokacyjnie odrzuca liberalny etos demokratyczny. Twarzą tego odrzucenia jest dziś Czarnek. Kombinuje tak: to bezzębny tygrys, który nam nic nie zrobi, najwyżej ryknie raz i drugi. To ich diagnoza sytuacji w Unii.

Inaczej ze Stanami: tu próbują oprzeć swoją politykę na podejściu transakcyjnym, które podpatrzyli u Trumpa: z każdym można robić interesy. Dlatego Błaszczak ni stąd, ni zowąd wyjechał z abramsami, aby rozładować minę, jaką jest lex Suski. Tylko że jak na razie w Białym Domu jest Joe Biden, który na takie przekupstwo może się żachnąć. Właśnie dlatego, że jest prostactwem politycznym w stylu trzeciorzędnych państewek marionetkowych.

Piotr Kraśko zapytał prezydenta Kwaśniewskiego, czy PiS chce zrobić z Polski Saudię Europy: przecież Jankesom za bardzo nie przeszkadza zamordyzm Arabii Saudyjskiej, póki robią z nią zawrotne interesy. Nawet Kwaśniewski był, zdaje się, zaskoczony, że można tak odczytać politykę PiS wobec Ameryki. Ale czemu?

To dobre publicystyczne podsumowanie: przecież idą w tę stronę. Chcą zaprowadzić państwo wyznaniowe i katolicki odpowiednik szariatu. Chcą robić deale, dać zarobić swoim i wybranym obcym, byle nie mieszali się do ich polityki zewnętrznej i wewnętrznej. Ich błąd polega na tym, że nie wszyscy na Zachodzie, w Unii i w Polsce mają taką mentalność, nie wszyscy oddzielają interesy od wartości, nie wszyscy muszą u nas inwestować.

Wielu patrzy z osłupieniem na Polskę pod rządami Kaczyńskiego czy Węgry Orbána: jak to możliwe, by tak się nie bać Boga, nie szanować Zachodu, a nade wszystko własnych obywateli, którzy Boga szanują i chcą Polski w Unii i w partnerstwie ze Stanami. Możliwe, bo Bóg, Zachód i Stany szanują wolność Polski i nie tracą nadziei, że z tego daru wolności znów będzie mądrze, twórczo i użytecznie korzystać po „ciemnym epizodzie pisowskim”.