Dwie redukcje: ad Putinum, ad Hitlerum. Jak pomagają bronić się przed niewygodnymi pytaniami

Nawet Radosław Sikorski, człowiek bywały w świecie i racjonalny w polityce, posłużył się tym chwytem. Są w modzie dwa zwroty, oba łacińskie, klony najbardziej znanego „reductio ad absurdum” (sprowadzenie czegoś do absurdu).

Te dwa wyrażenia to chwyty retoryczne na użytek dyskusji z oponentami, którzy zadają niewygodne pytania zmuszające do niechcianych odpowiedzi: „reductio ad Hitlerum” (sprowadzanie czegoś do Hitlera) i „reductio ad Putinum” (sprowadzanie czegoś do Putina).

Prawica częściej sięga po „ad Hitlerum”, choć i chwytem „ad Putinum” nie pogardzi, przyciskana o wyjaśnienie, czemu dziś mówi językiem antyzachodniej propagandy kremlowskiej. Chwytem „ad Putinum” zasłaniają się też czasem ludzie naszej lewicy.

Sikorski uznał, że pytanie Moniki Olejnik, czy widzi jakąś analogię między sytuacją osób LGBT w dzisiejszej Polsce a sytuacją Żydów za rządów Hitlera, jest pytaniem typu „reductio ad Hitlerum” i nie ma sensu. W oczach prawicowca (i odpowiednio lewicowca), kto sięga po argument, że jego adwersarz mówi jak Hitler lub Putin, ten ląduje na deskach jako przegrany, bo mu się argumenty wyczerpały, więc idzie w demagogię. Takie postawienie sprawy pomaga uniknąć niewygodnych pytań i wyszydzić intelektualne zdolności oponenta, zamiast podjąć wyzwanie.

Na przykład kiedy porównujemy politykę dzisiejszych populistów i nacjonalistów z polityką nazistowskiego reżimu hitlerowskiego czy reżimów faszystowskich we Włoszech, Hiszpanii, Rumunii, na Węgrzech. Sto razy historycy i badacze wykazywali niepokojące podobieństwa między metodami i chwytami dzisiejszych kampanii nienawiści do migrantów, do mniejszości, w tym osób LGBT, a hitlerowską kampanię nienawiści do Żydów, komunistów, liberalnych twórców, artystów, ludzi pióra, intelektualistów, a także do homoseksualistów i chrześcijaństwa (chyba że przeszło na stronę nazizmu, jak stało się niestety w III Rzeszy).

I wtedy, i dzisiaj sięga się po podobne metody budzenia strachu i zagrożenia w społeczeństwie, aby potem przestraszonym przedstawić się jako ten, kto je ochroni i zlikwiduje rzekomego wroga.

Sto razy pokazano też, że te kampanie nienawiści i stygmatyzacji przebiegają etapami: napiętnowanie, wykluczenie, przemoc tolerowana przez państwo, wreszcie eksterminacja lub całkowita marginalizacja z mocy totalitarnego bezprawia udającego prawo. W różnych krajach, gdzie dziś rządzą lub szykują się do przejęcia władzy nowi despoci, te kampanie mogą być na różnych etapach. Zwykle na etapie piętnowania i wykluczania. Ale to nie znaczy, że nie będzie takiej czy innej formy eliminacji, jeśli despoci uznają, że jest potrzebna, a warunki wewnętrzne i zewnętrzne pozwalają.

Albo kiedy pytamy, czemu reżimowi Putina zależy, żeby w demokratycznej części Europy rosły w siłę ugrupowania antydemokratycznej skrajnej prawicy. I co sądzimy o mnożących się informacjach, że rosyjscy agenci infiltrują polskie państwo, a polscy obywatele zakładają proputinowskie ugrupowania i/lub udzielają się w propagandowych mediach rosyjskich nastawionych na zagranicę, jak Russia Today lub Sputnik. Pytania nie tylko uprawnione, ale i ważne dla Polski i Europy. Tu rozmawiam na ten temat ze znawcą Rosji, prezesem polskiego Pen Clubu Adamem Pomorskim.

Naturalnie, nie tylko maszyna narracyjna Kremla produkuje takie wrzutki do demokratycznej debaty publicznej, bo też antyliberalne odłamy prawosławia, katolicyzmu czy protestantyzmu, nie mówiąc już o islamie. Trzeba to dostrzegać i reagować. Zachodnie raporty potwierdzają, że kremlowscy hakerzy usiłują wygrywać wybory w zachodnich demokracjach, wspierając w nich kandydatów skrajnie prawicowych lub uderzających w UE i NATO.

Z kolei w samej Rosji rywale polityczni Putina są zabijani. Tak samo jak dziennikarze śledczy. Być może Anna Politkowskaja zginęła z ręki nasłanych na nią Czeczenów Kadyrowa lub czyichś innych, jednak wciąż nie wiemy, kto zlecił morderstwo i dlaczego. Zatem wolno i trzeba pytać: jaki masz stosunek do próby otrucia Aleksieja Nawalnego; wierzysz zaprzeczeniom Kremla, czy widzisz wciąż ten sam schemat działania rosyjskich służb specjalnych?

Czy takie pytania to próby sprowadzania dyskusji do absurdu? Nie. Są uzasadnione historycznie, politycznie i moralnie. To samo dotyczy hitleryzmu i jego metod pozyskiwania poparcia społecznego.

To nie ten, kto stawia te pytania lub snuje takie analogie, przegrywa w dyskusji, tylko ten, kto unika rzeczowej odpowiedzi i refleksji nad naszą historią i czasem obecnym. Historia się może nie powtarza, ale powtarzają się metody walki o władzę przy pomocy kłamstw, zniesławiania i oczerniania przeciwników, teorii spiskowych, a w końcu przemocy.

Te chwyty mają bronić przed zarzutem, że się jest użytecznym idiotą Putina lub admiratorem Hitlera, czyli że się popiera ich ideologie lub z nimi sympatyzuje. Ależ nie, nie jestem użytecznym idiotą Putina lub chwalcą Hitlera – brzmi wykręt – tylko uważam, że ktoś, kto nie zgadza się we wszystkim z krytykami Putina czy Hitlera, nie staje się od razu putinistą czy hitlerowcem.

W wersji drwiącej obrona polega na odwracaniu kota ogonem: czy zarzucisz sympatię do Hitlera organizatorom kampanii antynikotynowych lub prowegetariańskich, bo Hitler był przeciwnikiem palenia i wegetarianinem? Albo: czy zarzucisz sympatię do Putina aktywistkom praw kobiet, bo Putin (choć dziś promuje ultrakonserwatywne prawosławie) to jednak nie zakazał aborcji (choć zakazał małżeństw homoseksualnych)?

Naturalnie, że wegetarian, ekologów, działaczy praw zwierząt nie można wrzucać do wora z neonazistami. A czujących miętę do putinowskiego despotyzmu do wora ze stalinistami, którzy chcieliby odbudować ZSRR i reaktywować obozy pracy niewolniczej. Ale powinniśmy wiedzieć, czy i jakie elementy hitleryzmu czy putinizmu akceptują dziś ich zwolennicy.

Co im się podoba, a co nie? Jaki mają stosunek do wykorzystywania antysemityzmu i niechęci do mniejszości narodowych czy seksualnych w walce o władzę, do idei wyższości białej rasy, likwidacji siłą opozycji politycznej i niezależności kultury od rządu? Czy pociąga ich walka z bezrobociem metodą militaryzacji gospodarki i społeczeństwa?

A co może się podobać zwolennikom putinizmu? Agresywna polityka zagraniczna, retoryka walki z dominacją Zachodu, z rzekomą zgnilizną moralną, dekadencją i bezbożnictwem, które Zachód przywlekł do byłych demokracji ludowych, aby je rozbroić kulturowo i zakuć w neokolonialne („neoliberalne”) kajdany? A może podoba się kontrola polityczna Kremla nad gospodarką i prawem lojalnych wobec niego przedsiębiorców do zbijania astronomicznych fortun? Takaż kontrola nad wyborami, mediami i organizacjami społecznymi, ułatwiająca koncentrację władzy w rękach Kremla?

Samoobronne chwyty retoryczne nie zablokują stawiania tych pytań. Za to dające się zweryfikować odpowiedzi na takie pytania pomogą nam wyrobić sobie zdanie, czy mamy do czynienia z admiratorami polityki Hitlera lub/i Putina, czy nie. W tym sensie postawienie pytania, czy nie dostrzega się podobieństwa między polityką nazistów wobec współobywateli pochodzenia żydowskiego a polityką ultraprawicowych współczesnych populistów wobec współobywateli o innej niż dominująca orientacji seksualnej – ma sens. Merytoryczny (zbieżność metod) i ostrzegawczy (możliwe skutki). Bo nie wolno kłaść uszu po sobie. Tu nie chodzi tylko o historię, tu chodzi o prawa, a czasem o życie współobywateli.