Lekcja z Biedronia: tylko lewica powstrzyma PiS?

Sukces Roberta Biedronia to przykład, że nie trzeba się bać konserwatyzmu. Polacy wcale nie są tacy konserwatywni, jak sobie wyobraża lękliwa dzisiejsza opozycja. To tezy publicysty „Krytyki Politycznej” Jakuba Majmurka. Interesujące, ale czy prawdziwe?

Dwa płuca, liberalne światopoglądowo i socjalno-roszczeniowe, to jego pomysł na wzmocnienie opozycji. Niech liderzy przyjrzą się fenomenowi czarnych protestów – zachęca – bo to jest przyszłość. Zjednoczona prawica boi się kobiet upominających się o prawo do legalnej i bezpiecznej aborcji, do in vitro, do równości i wolności. To jest słaby punkt PiS.

Tych słabych punktów jest więcej. Fenomen Biedronia polega chyba nie na tym, że jest gejem, który zrobił karierę publiczną, lecz raczej na tym, że po prostu dobrze wypada w mediach. Sprawia wrażenie uczciwego, przyjaznego ludziom, nie tak zajadłego jak politycy pisowscy.

To się zarazem podoba tym Polakom, którzy są za Polską mniej klerykalną, a bardziej świecką. Stąd zapisywanie się na śluby cywilne udzielane przez prezydenta Słupska. Lecz to nie musi się przekładać na poparcie polityczne, chyba że w spersonalizowanych wyborach prezydenta Polski, gdyby Biedroń chciał w nich wystartować.

Bo co innego sympatyczny działacz samorządowy, a co innego głowa państwa. Tu kapitału społecznego zaufania może być za mało i Biedroń chyba sam  to wyczuwa, unikając jasnych deklaracji w tej sprawie. Ale gdyby się zgodził, to z pewnością byłby dla lewicy twarzą lepszą niż pani Ogórek, dziś nawrócona chyba całkowicie na Kaczyńskiego.

Inne słabe punkty PiS to właśnie ostentacyjny klerykalizm, mętny stosunek do Europy i Zachodu, slalom między wolnym rynkiem a gospodarką nakazową.

Obecna opozycja parlamentarna ich skutecznie nie wykorzystuje. Zwłaszcza Platforma. Może rzeczywiście jest sparaliżowana strachem przed utratą topniejącego elektoratu, ale przecież to nigdy nie była partia lewicowa. Tak samo jak nie jest lewicowa Nowoczesna. Mogłyby powalczyć o utracony, zniechęcony, obrażony elektorat mieszczański.

W istocie więc apel Majmurka jest wołaniem o dogadanie się środowisk lewicowych, być może z dodaniem lewicujących frakcji w PO (Ewa Kopacz) i Nowoczesnej. To byłaby trzecia siła opozycyjna. Gdyby weszła do parlamentu, obok tamtych, PiS byłby wzięty w dwa ognie.

Utraciłby monopol na reprezentowanie elektoratu socjalnego, a z drugiej strony musiałby się bronić przed zarzutami proeuropejskich wolnych demokratów o niszczeniu praworządności, ograniczaniu swobód obywatelskich i przesadnej centralizacji państwa i gospodarki.

Fajnie, tylko że sam Majmurek pisze, iż na dziś porozumienie na lewicy jest raczej niemożliwe. Jednocześnie odradza zdecydowanie zabiegi o stworzenie szerokiego wyborczego bloku demokratycznego. To co zostaje? Status quo albo jakiś Macron.

Tylko czy te nasze spekulacje, diagnozy i prognozy mają jakiś sens? Przecież lada moment PiS w niezłomnym przymierzu z Dudą podporządkują sobie Sąd Najwyższy i zlikwidują Państwową Komisję Wyborczą. To znaczy, że od obecnej władzy będzie zależało zatwierdzenie wyników wyborów samorządowych, parlamentarnych i prezydenckich. Gdyby PiS-owi coś poszło nie tak, i tak ma koło ratunkowe.