Długi marsz

Demonstracje niedzielne w obronie niezależności sędziowskiej mogły imponować determinacją uczestników. To dziś ważniejsze niż liczby. A liczby, jak na środek lipca, też nie były złe i na pewno wyższe niż podawane przez funkcjonariuszy ministra Błaszczaka. Propagandowe wyczyny PiS-mediów dotyczące manifestacji wskazują, że władza jednak się niepokoi, skoro kłamie o rzekomym puczu szykowanym przez opozycję.

Jednak dziś wszystko jest znów polityką, jak w PRL. I opozycja powinna myśleć nie emocjami, tylko politycznie. Przymierze w sprawie obrony sądów będzie ważnym testem przed wyborami samorządowymi i, później, parlamentarnymi.

Szanse, by były uczciwe, są niewielkie, ale póki nie ma twardych faktów świadczących o fałszerstwach, opozycja czyni słusznie, pracując w trybie względnej normalności: próbujemy hamować ofensywę Ziobry w parlamencie i u prezydenta, działamy „federacyjnie”, robimy regularne konsultacje, komunikujemy się z wyborcami via media. Świetnie, tak trzymać.

Ale wszyscy wiemy, że chodzi o wspólną listę do parlamentu. I tu wciąż, mimo nowego zastrzyku energii w ostatnią niedzielę, żadnej pewności nie ma. O froncie demokratycznym mówią politycy i publicyści od bardzo dawna, ale na razie nie powstał. Było już kilka momentów krytycznych, kiedy powinien był powstać: dowody na łamanie konstytucji przez prezydenta, grudniowy kryzys sejmowy, sprawa Stachowiaka, rosyjskie znaki zapytania dotyczące ministra Macierewicza.

Teraz sądy. Nie wierzę w interwencję Dudy, który już tyle razy zawiódł oczekiwania Polski niepisowskiej, lecz opozycja powinna zwyczajnie zażądać z nim spotkania. Tak żeby było jasne, iż usłyszał wprost, że brak weta oznacza, iż nie stoi na straży konstytucji, co przysięgał. Niech będzie jasne, że mimo ostrzeżenia prezydent stanął w zasadniczej sprawie ustrojowej po stronie deformy sądowniczej. Gdyby Bronisław Komorowski wygrał drugą kadencję, nie byłoby tematu. Wetowałby na pewno.

Według danych sondażowych elektorat PiS i Kukiza nie ma wyraźnej przewagi nad opozycją demokratyczną, zwłaszcza gdyby udało się na zasadzie politycznego stanu wyższej konieczności poszerzyć ją choćby o część lewicy. Można mieć nadzieję, że nawet Razem dostrzega, że pod rządami pisowskiej prawicy nie mają przyszłości.

Stawka jest egzystencjalna: być albo nie być. To oznacza, że opozycja demokratyczna powinna działać na różnych frontach i zabiegać o stały nacisk na obecną władzę ze strony obywatelskiej. Różnice programowe i ideowe nie są tak wielkie, by nie dało się stworzyć wspólnego frontu ponad nimi. Jednak główny ciężar odpowiedzialności za demokrację polską spoczywa dziś na Platformie i Nowoczesnej oraz na demokratycznym społeczeństwie obywatelskim.

Jest potencjał, jest szansa. Ale to może być długi marsz.