Debata Kopacz-Szydło wniesie niewiele

Telewizyjne spotkanie pani premier z panią poseł zapowiada się mało ciekawie. Jeśli ma w nim chodzić o to, czy pani Szydło sprowokuje Ewę Kopacz, to ja dziękuję. Format debaty jeden na jeden pasuje do drugiej tury wyborów prezydenckich, a nie parlamentarnych. Ale wybory prezydenckie już się odbyły.

Wybory do parlamentu wymagają formatu parlamentarnego, to znaczy debaty liderów ugrupowań startujących do Sejmu i Senatu. To medialnie zadanie trudniejsze, bardziej niewdzięczne, bo w studiu będzie tłok i przepychanka werbalna. Widzieliśmy, jak to działa (a w istocie nie działa) w debacie prezydenckiej przed pierwszą turą wyboru prezydenta RP. Uczestnicy wygłaszają monologi, ignorują pytania dziennikarzy, rzadko wchodzą w dialog między sobą.

To się zapewne powtórzy w debacie wielopartyjnej przewidywanej po pojedynku Kopacz-Szydło. Pożytek z tego dla wyborców jakiś jest, bo wielu z nich wyrabia sobie zdanie właśnie po obejrzeniu takiej debaty. Z tym że to, jak kto wypadł, to sprawa subiektywnych ocen i osobistych poglądów. Mimo to powinna się odbyć. Taka formuła jest dla wyborców jeszcze niezdecydowanych. Jeśli im pomoże, spełni zadanie.

Pożyteczna debata jest jednak wtedy, gdy „medialność” polityków nie przeważa nad merytoryczną wartością ich wystąpień. Mnie jako komentatora polityki, a także wyborcę, interesuje najbardziej, co mają konkretnie do powiedzenia na konkretne tematy, a nie jak wyglądają albo czy są sympatyczni i wychowani.

Nie, nie lekceważę debat wyborczych, bo w demokracji wielopartyjnej i wieloświatopoglądowej mają one swe miejsce i długą tradycję. Ale nie można ich odrywać od kontekstu. W obecnej sytuacji politycznej naprawdę ciekawe i jakoś pouczające byłaby debaty pani premier z prezesem Kaczyńskim, panią Nowacką i liderem Nowoczesnych, panem Petru, no może jeszcze z panem Piechocińskim. Może nawet wystarczyłaby jedna w tym właśnie składzie zamiast pojedynku Kopacz-Szydło.