Gdzie jest Tusk? U Obamy

Wybrzydzanie ministra Ławrowa na wizytę szefa Rady Europejskiej w Białym Domu oznacza, że Kreml zabolało. Wizyta była politycznie symboliczna, bo Tusk reprezentował Unię Europejską, a prezydent Obama przypomniał o idei transatlantyckiej. Rosja robi wszystko, by podzielić Unię i skłócić ją z USA. Najnowsza pogróżka to zapowiedź wycofania się z układu o broni konwencjonalnej.

Kto w polskich mediach szukał dowodów na rzekome nieróbstwo Donalda Tuska w Brukseli i jego marginalizację, musi połknąć język. Donald Tusk przeszedł do ligi międzynarodowej i będzie odgrywał coraz większą rolę. Słusznie pisze Grzegorz Rzeczkowski, że ocenianie tej roli po trzech miesiącach jest przedwczesne. Były polski premier ma dziś pilnować interesu Unii, a nie Polski. Jeśli Tuska nie ma w brukselskim gabinecie, to może należy go szukać w gabinecie innego przywódcy, np. w Owalnym Gabinecie prezydenta USA.

Tusk nabrał powagi i pewności siebie. Z obecnego stanowiska widzi Europę i świat tak, jak nie widział go dotąd żaden polski polityk, bo nawet najwybitniejsi z nich nigdy nie sprawowali tego urzędu ani innych wysokich funkcji w świecie zachodnim. Owszem, urzędu symbolicznego, lecz jednak dającego możliwości uczestnictwa w głównym nurcie polityki międzynarodowej. Tego polska zawiść nie przebacza, stąd żałosne śmichy chichy zamiast rzeczowej politycznej analizy.

Wizyta przewodniczącego Rady Europejskiej jest głosem za współpracą UE-USA – w tym za współpracą ekonomiczną w ramach TTIP – i za przeciwstawieniem się Zachodu obecnej polityce Rosji. To właściwy kierunek. Nawet jeśli Włosi czy Węgrzy albo Cypryjczycy są innego zdania, a Niemcy czy Francuzi wykazują niezdecydowanie. Tusk nie jest sam w Radzie Europejskiej. Przymierze transatlantyckie i hamowanie agresji rosyjskiej popierają kraje bezpośrednio zagrożone tą agresją, a także Brytyjczycy i część Skandynawów. Reszta jest kwestią dyskusji, ucierania sensownego kompromisu i czasu.

Zadaniem Tuska jest zablokowanie wpływu Rosjan na strategię polityczną Unii. Rosja gra na podział w UE. Dziś nie ma wpływu na Waszyngton Demokratów – tym bardziej nie będzie go miała na Waszyngton Republikanów – koncentruje się na wbijaniu klina między kraje członkowskie UE i między Unię a USA.

Ławrow próbuje w tym celu deprecjonować Tuska jako przywódcę niemającego mandatu do wypowiadania się w imieniu innych liderów UE. Lecz Tusk tego nie czyni. Jego mandatem jest jego urząd. Powierzono mu go bez protestów żadnego kraju członkowskiego.

Błąd Kremla polega na toporności obecnej polityki rosyjskiej względem Zachodu i Unii. Stawia ona polityków prorosyjskich w Europie pod murem, gdyż nawet im nie może się podobać awanturnictwo militarne. W sytuacji realnego konfliktu sprowokowanego przez Rosję – a ryzyko nie maleje – nie wybiorą Putina, bo okazaliby się piątą kolumną, a na wojnie to oznacza zdradę.

Tusk, z wykształcenia historyk, zna Rosję polityczną lepiej niż wielu zachodnich polityków czujących miętę do putinizmu. Tuska nie da się przekonać, że w polityce rosyjskiej czarne jest białe. Pozostaje pytanie, co z frontem południowym, agresją dżihadystów sięgającą dziś już Libii. Unia nie może ograniczyć swego wysiłku dyplomatycznego, finansowego i militarnego do frontu ukraińskiego. Musi być zdolna zablokować dżihadystów.

Tu Tusk musi mieć wsparcie tych, którzy znają się na polityce śródziemnomorskiej i bliskowschodniej. Musi nabrać kompetencji. Na tych dwóch frontach nie poradzi sobie bez jedności strategicznej w Unii i bez bliskiej współpracy z USA. Celem Rosji jest osłabienie UE, NATO i USA, powrót do epoki polityki bilateralnej, w której trwa rywalizacja i wojna wszystkich ze wszystkimi.

Dziś Rosja nie jest w stanie włączyć się do polityki światowej inaczej niż przy użyciu siły lub grożąc, że jej użyje przeciwko Zachodowi oraz wyłuskując polityków zachodnich o mentalności neomonachijskiej. Na szczęście Donald Tusk do nich nie należy.