Komu bije kremlowski dzwon?

Bije nam wszystkim, całej demokratycznej Europie, szczególnie Unii Europejskiej na jej wschodnim limesie, od Estonii po Polskę.

Putin jest nieobliczalny, ale zdeterminowany. Dla niego, jak Stalina, ludzie są mięsem armatnim. Pośle miliony na śmierć bez wyrzutów sumienia, choć pali świeczki w cerkwi. Dla niego i jego otoczenia prawa człowieka czy moralna autonomia jednostki to niezrozumiałe zachodnie fanaberie.

Putin nie myśli kategoriami liberalnej demokracji czy integracji europejskiej, on ją zwalcza owładnięty fobią, pogardą i megalomanią. Jego mentalność KGB-isty średniego szczebla karmi się iluzjami o rosyjskiej potędze i rosyjskim pojęciem dumy, które nie zna pojęcia kompromisu i współpracy z tymi, którzy mają inne zdanie. Taki człowiek stoi na czele atomowej Rosji.

Ekipa Putina wydała Zachodowi wojnę. Jeszcze nie gorącą, ale polityczną i propagandową, a na wschodzie Ukrainy – zastępczą. Nie cofa się przed żadnym kłamstwem ani przed szantażem nuklearnym. Europa robi wszystko, by sytuacja w Ukrainie nie wymknęła się spod kontroli.

W ostatnich dniach możemy mówić wręcz o zachodniej ofensywie dyplomatycznej: politycy europejscy i amerykańscy w Warszawie, Kijowie, Moskwie. Wizyta Merkel i Hollande’a u Putina – nietęgie mieli miny wszyscy troje – w dość zgodnym przekonaniu obserwatorów jest próbą gaszenia pożaru, jakim w ocenie obojga przywódców europejskich mogłoby się skończyć bardziej bezpośrednie zaangażowanie Amerykanów we wzmocnienie armii ukraińskiej.

Kto ma jakie takie rozeznanie w nowszej historii Europy, myśli o tym wszystkim z wielkim niepokojem. A próby rozładowania sytuacji poprzez ciągłe ustępstwa wobec Putina ocenia krytycznie. Rosji Putina nie można nagradzać za rozpętanie krwawej bitwy zastępczej z Zachodem w Ukrainie wschodniej. Za skutki agresji Rosja powinna ponieść odpowiedzialność. Tak samo jak separatyści, których popiera, zbroi i finansuje.

Oczywiście polityka międzynarodowa potrzebuje dużo czasu, by okiełzać agresywny putinizm. Na razie wciąż próbuje drogi dyplomatycznej w połączeniu z naciskiem ekonomicznym. To jednak, jak widzimy, nie wystarcza.

Unia Europejska wyrosła na gruzach Europy zniszczonej przez Hitlera i w odpowiedzi na sowiecką politykę żelaznej kurtyny, odcinającą wschodnią część Europy od demokratycznej części zachodniej. W sowieckiej nowomowie prawdziwa była tylko demokracja „ludowa”. Zatrzaśnięci za murem berlińskim ludzie głosowali nogami, uciekając z narażeniem życia z komunistycznego raju. Albo się buntowali. Byli też tacy, którzy, z różnych przyczyn, także niekoniunkturalnych, poparli rządy komunistyczne.

Nie mam nic do tych, którzy w dobrej wierze budowali realny socjalizm. Również w Ukrainie. Ale ten system okazał się wszędzie niewydolny, a praca została zmarnowana. Ukraińcy, tak samo jak my, mają prawo do własnego państwa i własnej drogi rozwoju. I tego tak naprawdę odmawia im dzisiaj Rosja Putina. Na to nie może być zgody Europy i Zachodu.

Oczywiście, Europa polega na pokoju, współpracy i rozwoju. Nie może pozwolić sobie na otwarcie wojenną retorykę i politykę w stylu Rosji, ale Europa nie może też udawać, że nie słyszy tych kremlowskich dzwonów wojennych. Nie może popełnić błędu Chamberlaina.

Wciąż mam nadzieję, że demokratyczny świat znajdzie skuteczną metodę uratowania Europy (i samej Rosji, która popełnia błąd Niemców entuzjastycznie witających Hitlera, prowadzącego państwo do unicestwienia), tak aby uniknąć obu fatalnych skrajności: gorącej wojny i ugłaskiwania agresora. 

Niestety, agresor ma zawsze przewagę nad zaatakowanym, przynajmniej na krótką metę.