Jest Kultura w internecie!

Tylko żebyś miał czyste buty! Giedroyc, jak kogoś widzi po raz pierwszy i wie o nim niewiele, najpierw rzuca okiem na jego buty, czy są wyczyszczone. To pomaga mu wyrobić sobie pogląd, z kim ma do czynienia. Tak pouczony udałem się w 1988 r. na spotkanie z Redaktorem paryskiej „Kultury”. Buty wyczyściłem na glanc.

Przypomniałem sobie tę radę na wiadomość, że rusza portal Kulturaparyska.com. Wspaniale! Od razu zajrzałem. Tym bardziej, że mam zaufanie do ludzi, którzy witrynę tworzą i redagują, na czele z  Anną Bernhardt (dawniej Olą Mietkowską), Wojtkiem Sikorą i Staszkiem Mancewiczem. Znamy się od wielu lat, wiem, że traktują to zadanie poważnie i profesjonalnie.

Sikora, człowiek bardzo skromny, od ponad 30 lat w Paryżu, stał się kimś w rodzaju kustosza pamięci o Kulturze już dawno temu. Mancewicz, zaprzysięgły krakowianin, związany i z „Wyborczą”, i z „Tygodnikiem Powszechnym”, ma dobre wyczucie, czego mogą po witrynie „Kultury” oczekiwać i starsi, i młodsi internauci.

Są w Polsce chyba tylko trzy czasopisma, od których czytelników słyszałem, że się na nich wychowali. Cóż, chyba nie wszyscy, bo niektórzy, w tym znani, robili zarazem albo mówili czy pisali rzeczy, które tym deklaracjom wdzięczności zaprzeczały. To oczywiście „Tygodnik Powszechny”, POLITYKA i właśnie paryska „Kultura”. Mówiliśmy „paryska”, w odróżnieniu od wychodzącego w Warszawie w PRL tygodnika pod tym samym tytułem, zresztą całkiem niezłego w części literacko-kulturalnej (jaki wstyd, że dziś nie ma już papierowych tygodników tego typu).

Czego można się było uczyć od „Kultury”? Trzeźwości myślenia politycznego. Konkrety: na przykład koncepcja UBL jako podstawa polskiej polityki wschodniej. Czy to się dziś broni? Coraz mniej, bo wizje polityczne z epoki zimnej wojny nie mogą być przenoszone mechanicznie na nasze czasy, coraz bardziej odbiegające od rzeczywistości, w jakiej myśleli i pisali Mieroszewski, Miłosz, Herling Grudziński i sam Redaktor, a także jego współpracownicy w Kraju, którzy coraz chętniej podejmowali ryzyko pisania dla „ośrodka antysocjalistycznego”.

Giedroyc był oficjalnie przedmiotem podobnej politycznej nienawiści w propagandzie PRL, jak Zbigniew Brzeziński. Ale w wolnej Polsce okazało się, że elita PZPR zaczytywała się „Kulturą”, tak jak my, młoda solidarnościowa i demokratyczna opozycja. Podczas spotkania z Redaktorem w „Laficie” poprosiłem, by potwierdził, że wydrukował mój tekst o stosunkach polsko-ukraińskich w Przemyślu, gdzie działałem w okresie pierwszej Solidarności. Giedroyc spojrzał na mnie uważnie i szepnął coś stojącej obok pani Zofii Herz. Wyszła z gabinetu i po chwili wróciła z egzemplarzem „Kultury” z moim artykułem. Zorientowałem się, że ukazał się już w stanie wojennym, kiedy byłem internowany i pod moim prawdziwym nazwiskiem, a nie pod pseudonimem, co mogło mieć dla mnie wtedy pewne dodatkowe przykre konsekwencje (oskarżenie o współpracę z ośrodkiem dywersji politycznej). Egzemplarz, miniaturowy, łatwiejszy do przemycenia, zachowałem na pamiątkę. Teraz sprawdziłem na własnym przekładzie, że mój skromny tekst jest dostępny po tylu latach w archiwum portalu. To oczywiście drobny szczegół.

Zachęcam do korzystania z tego nieprzebranego bogactwa, dobra narodowego, jakim jest portal „Kultury”. Aby zajrzeć do tamtych tekstów sprzed lat, porównać je z analizami współczesnymi, także pod względem klarowności przekazu i poziomu literackiego. Portal jest w istocie nie tylko bezcennym archiwum dla każdego, kto serio interesuje się polską polityką, historią i kulturą.

Jest też rodzajem pomnika wystawionego „Kulturze”, jej środowisku, jej wyobrażeniom o tym, czym jest nowoczesny państwotwórczy patriotyzm.