Nie wszyscy są dziennikarzami „Wprost”

Nie w moim imieniu, proszę, nie wszyscy w mediach są dziś przeciw premierowi. Błędem nie było wysłanie ABW przez prokuraturę do redakcji „Wprost”, błędem było wysłanie ludzi niezdolnych do skutecznego działania w imieniu prawa i państwa.

Korporacyjny odruch mediów w obronie tygodnika przypomina odruchy lekarzy od deklaracji wiary. Lekarzowi sumienie nie pozwala przestrzegać prawa, okazuje się, że dziennikarzom też. Samo prawo, jak to u nas, mało kogo obchodzi. A przecież ABW działała w redakcji legalnie, jawnie, z polecenia prokuratury. Działała w sprawie nielegalnego zakładania podsłuchów, co jest przestępstwem. Działała nieudolnie, niestety, ale gdyby nie działała, a premier nie występował na konferencjach prasowych, też by było źle pod innym rytualnym zaklęciem: Tusk nic nie robi.

Tak, w Polsce trzeba być ostrożnym z bronieniem oficjalnych i legalnych działań niektórych instytucji państwowych, bo widzieliśmy, jak to się odbywało za rządów PiS. Ale teraz nie rządzą panowie Kaczyński, Ziobro, Kamiński et consortes. Nie należy milczeć tylko dlatego, że jeśliby PiS wróciło do władzy, to mogą wrócić i podobne praktyki wymierzone w inne media, uznane arbitralnie za wrogie. Wolności słowa i tajemnicy dziennikarskiej należy bronić, ale bezpieczeństwa państwa i obywateli też. To trudny dylemat, nie zlikwiduje się go pokrzykiwaniem.  
 
Monika Olejnik powinna pamiętać, jak do redakcji londyńskiego „The Guardian” wkroczyły brytyjskie służby po opublikowaniu w nim części nielegalnego urobku Edwarda Snowdena, dziś pod opieką prezydenta Putina. Ale nie pamięta. Na szczęście pamięta Edwin Bendyk na swoim blogu, polecam lekturę.

Sprawa wolności słowa i ochrony dziennikarskich źródeł jest fundamentalna, lecz są sytuacje, w których państwo musi działać we własnej obronie, o ile jest zagrożone. Na razie nie wiemy, czy jest i jak bardzo, ale media nie powinny się w tej sytuacji sprzymierzać przeciwko rządowi, tylko przeciwko podsłuchującym. Tym się powinni zajmować dziennikarze śledczy, a nie tyradami przeciwko premierowi.

W histerycznej dyskusji pojawia się też argument, że gdyby ABW wkroczyło do redakcji „Wyborczej” w związku z tzw. aferą Rywina, to pewnie tacy jak ja by nie protestowali. Nietrafiony. W tej aferze wiedzieliśmy, kto i po co nagrywał Rywina. Służby nie były potrzebne. Dziś są potrzebne, ale na razie nie dają rady. Na tym polega kłopot.

Koleżanki i Koledzy, i wszyscy, którzy nie czujecie się dziś dziennikarzami „Wprost” w sprawie podsłuchów, pozdrawiam serdecznie. Jest nas więcej, niż sądzi Monika Olejnik.