Afera taśmowa: Opcja rosyjska czy kelnerska?

Nie komentuję kradzionego towaru, ale chciałbym wiedzieć, kto ukradł, kto był paserem i dlaczego. Dlatego czekam na sejmową informację rządu w sprawie skandalu podsłuchowego.

Nie tylko w Polsce niektórzy szukają złodzieja w Moskwie. Oto głos poważnego dziennikarza Edwarda Lucasa, wieloletniego korespondenta tygodnika The Economist: tutaj.

Ale to tylko jedna z możliwości. Po zatrzymaniu biznesmena Marka Falenty większego prawdopodobieństwa nabiera dziś teoria spisku kelnerów, działających na zlecenie węglowego milionera i może innych przedsiębiorców z podobnymi urazami i ambicjami. Ale czemu wykradzione prywatne rozmowy trafiają do obiegu publicznego akurat teraz? Czemu paserowi podrzuca się nagrania (być może zmontowane) tylko z udziałem członków obecnego rządu, a nie na przykład polityków opozycji czy biskupów? Motyw zemsty na Tusku jest też motywem politycznym. A skoro tak, to tropu kremlowskiego jeszcze wykluczać nie można.

Narracja premiera jest mniej więcej taka: 1) doszło do ciężkiego naruszenia prawa ze szkodą dla interesów państwa, politycznych i wizerunkowych, 2) sprawcami przestępstwa jest prawdopodobnie zorganizowana grupa z udziałem fachowców od elektroniki podsłuchowej, 3) ponieważ treść ujawnionych rozmów została upubliczniona sprzecznie z prawem, nie będzie komentowana przez czynniki oficjalnie do czasu ujawnienia sprawców i motywów ich działania, 4) wolność słowa jest wartością nienaruszalną, rząd nie odpowiada za czynności prokuratury czy służb specjalnych wykonujących jej polecenia, 5) dziś sprawa ujawnienia grupy podsłuchowej ma pierwszeństwo przed karaniem podsłuchiwanych za nieobyczajny język i za to, co powiedzieli, a nie powinni byli powiedzieć.

Do tego ostatniego aspektu odniósł się prezydent Komorowski, zachowujący jak dotąd pewien dystans do wrzawy w mediach. Jakże nie przyznać mu racji, że w pokoleniu Mazowieckiego, Skubiszewskiego, Krzysztofa Kozłowskiego, Geremka, Balcerowicza (dodałbym też marszałka Sejmu Chrzanowskiego) taki miks wulgarności z pewnego rodzaju nuworyszostwem byłby niemożliwy. Jednak prezydent ze swej strony bronił też racji stanu, podkreślając szczególne znaczenie współpracy polsko-amerykańskiej w kontekście kryzysu ukraińskiego.

Narracja Tuska wygląda dość spójnie i przekonująco (z wyjątkiem rzuconego mimochodem hasła, że premier chciałby, by całość wykradzionych rozmów została opublikowana, co jest sprzeczne z opinią, że przecieki destabilizują państwo i nie powinny być komentowane merytorycznie, a tylko pod kątem naruszenia prawa i zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa).

Jeśli rząd przetrwa głosowanie nad wotum nieufności bądź zaufania, ma szanse wyjść na prostą, a nawet odbudować swą pozycję. A to pomoże wyjść na prostą całej Polsce, nie tylko Platformie i Tuskowi, bo dziś chodzi o sprawność funkcjonowania całego systemu politycznego i państwowego.