Jeżdżenie po Tusku

Trochę mnie zaskoczył atak profesora Ryszarda Legutki na premiera. Z czasów dawnej przyjaźni na krakowskim Białym Prądniku pamiętam go jako spokojnego i towarzyskiego filozofa, miłośnika kina i współpracownika podziemnej Arki, obrońcę etosu mieszczańskiego, a przeto i kapitalizmu. Dziś Legutko, europoseł PiS, strzyknął jadem z łamów ,,Polski. The Times”: Tuska całkowicie zdezawuował, prezydenta Kaczyńskiego – u którego do niedawna był sekretarzem stanu – nazwał najlepszym prezydentem po 1989 – czyniąc zeń wcielenie cnót ludzkich i politycznych.

Ale skąd Legutko wie, jaki jest Tusk w wewnętrznym kręgu swojej partii? Czy aby nie przenosi na niego swych doświadczeń z Jarosławem Kaczyńskim? Jego portret Tuska pasuje mi raczej do publicznej persony prezesa PiS. Tak jakby z brukselskiego oddalenia chciał dać upust złogom złych politycznych emocji do lidera wrogiego obozu, który powinien zniknąć i zrobić miejsce dla niezłomnych rycerzy PiS, a nie znika, tylko trzyma się mocno.

Profesor zajął się premierem, to ja zajmę się prezesem. Fakt, we mnie też są złogi złych emocji politycznych, zwłaszcza w odniesieniu do JK i niektórych jego akolitów, pokroju posłów Ziobry, Hofmana czy Mularczyka, nie wspominając już o pani Kempie, Jacku Kurskim czy panu Szczygle. Bywa, że trochę mnie to frasuje.          

W końcu to niehumanitarne uczucie i nie ma się co nim chwalić. Antypatia, jak nienawiść, godzi zresztą nie tylko w osobę, której nie znosimy, lecz zwykle także  w nas samych – jakoś brudzi.

Kto rozpala negatywne emocje, sam staje się ich ofiarą. Już nie umie inaczej, patrzy na świat przez ich pryzmat. Nie potrafi się cieszyć tym, czym ludzie o innym, bardziej życzliwym nastawieniu. Szuka  przede wszystkim dowodów, że to on ma rację w swej podejrzliwości, zaczepności, czarnowidztwie. I tak życie schodzi mu na destrukcji zamiast na tworzeniu czegoś wartościowego, konstruktywnego, co po nim zostanie.

Spróbuję krótko wyliczyć powody, dla których tak mi trudno znieść prezesa Kaczyńskiego jako postać polityczno-publiczną. Zaznaczam, że chodzi o wizerunek publiczny, o to, co nazywano ,,personą”, a więc maską pod którą ukrywał się aktor w antycznym teatrze. Możliwe, że kiedy schodzi ze sceny, prywatnie, jest innym człowiekiem, czarującym, uprzejmym, błyskotliwym, trochę jak Legutko, gdy zdejmie maskę zrzędliwego konserwatysty – nie wykluczam tego.

Nie odkrywam niczego nowego, tylko rekapituluję, ale może warto, kiedy na fali jest jeżdżenie po Tusku.  

JĘZYK CIAŁA

1 -dykcja i gestykulacja zarozumiałego aparatczyka

2 -uboga, a bywa, że i kaleka, polszczyzna (rozkłada nosówkę ,,ą” na ,,om”) działacza z awansu społecznego

3 -niezdolność połączenia siebie prywatnego z sobą publicznym: ma się wrażenie, że prezes kończy się na tym, co mówi publicznie, a głębiej już nic nie ma – człowiek automat bez odrobiny autorefleksji – jak mnie inni odbiorą, jak mnie zrozumieją? – ani cienia empatii, Słowem, komunikacyjna zerówka.

POGLĄDY

4- zamiast chadecji wzmocnił w Polsce katoendecję, legitimizował rydzykizm  

5 – jątrzy, insynuuje i dzieli przy każdej okazji, to pewno efekt przejęcia się schmittowską koncepcją demokracji jako wiecznego sporu. A mnie Zamiast sporu i konfrontacji bliższa jest debata, a istotę demokracji widzę w ochronie praw jednostki przed zakusami autorytarnymi państwa, ruchów politycznych czy Kościoła

6 -zawarł sojusz polityczny z Giertychem i Lepperem, czego skutkiem było wtargnięcie do ważnych instytucji watahy ludzi bez jakiegolwiek przygotowania. To PiS de facto zniszczył media publiczne.

7 -swoich zwolenników do niczego pozytywnego nie mobilizuje, chyba że do walki z pozbawionymi realnej treści fantomami, jak ,,układ” czy ,,liberalizm”. Sieje w ten sposób niechęć do tego, co jest naszym wspólnym dorobkiem: do realnych osiągnięć dwudziestolecia III RP.    

I dlatego mam o prezesie i PiS zdanie odrębne od profesora Legutki.