Dwa rządy w jednej Polsce

Lekcja ze szczytu NATO: póki będziemy mieli dwa rządy, prawdziwy w Alejach Ujazdowskich, i surogat w Pałacu Prezydenckim, będziemy mieli kłopoty wewnętrzne i międzynarodowe. Niepotrzebne, ale niszczące. Wyjściem z tego ślepego tunelu polskiej polityki jest dalsza marginalizacja PiS. Nawet jeśli ceną za to będzie umocnienie Platformy jako poniekąd demokratycznej monopartii. Takie sytuacje się zdarzają i w starych demokracjach, że ta sama formacja rządzi dwie, trzy a nawet cztery kadencje.

Ale nie może być tak, by w kraju nie najsilniejszym i nie najlepiej urządzonym, prawie każda kwestia polityki państwowej stawała się kością niezgody i przedmiotem rywalizacji między dwoma ośrodkami władzy, z których tylko jeden ma mandat do rządzenia i ponosi odpowiedzialność za jego skutki. Niby rząd prezydenta, wspierany z tylnego rzędu przez jego brata, takiej odpowiedzialności nie ponosi, więc jego destrukcyjne poczynania są tym bardziej politycznie i moralnie nie do przyjęcia. Prezydent lubi powtarzać, że jest najwyższym przedstawicielem RP. Tak, ale właśnie przedstawicielem, a nie rządcą. Konstytucja pisana po złych doświadczeniach prezydentury Lecha Wałęsy jest dziś coraz bardziej nieadekwatna do obecnych realiów Polski znacznie stabilniejszej i mającej oparcie w Unii Europejskiej.

Nic jednak nie jest dane raz na zawsze. Stabilność może ulec turbulencjom. Nie brak nowych populistów gotowych na fali recesji i kryzysu obiecać, że skutecznie zastąpią u władzy zużyte coraz bardziej formacje tradycyjnej prawicy i lewicy. W Unii i Polsce do takiej bitwy staje ,,Libertas” Ganleya. Uważam, że to poważne zagrożenie i dlatego – choć z trudem – łagodzę swoje negatywne zdanie o wciąganiu do Platformy Krzaklewskiego czy pani Huebner. Jeśli PO rzeczywiście poprawi swój wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego, to skórka może okazać się warta wyprawki. Kanalizowanie populistów jest pożądane. Populizmu próbowali użyć politycznie pisowcy, ale cena była za wysoka i dla nich, i dla kraju. Przegrali wybory, a sprzątać po PiS będzie trzeba jeszcze długo – patrz np. sytuacja w TVP.Podobne ryzyko biorą teraz na siebie ludzie Tuska.

Bilans ostatnich dni nie jest zbyt pomyślny. Platformie nie wyszło zręcznie ze sprawą niedowarzonego historyka, który porwał się na Wałęsę. Tusk miał rację, stając publicznie w obronie Wałęsy, ale minister Kudrycka pospieszyła się z zapowiedzią kontroli w UJ. Tyle że sam uniwersytet powinien był od razu zgłosić gotowość sprawdzenia własnymi siłami, czy praca młodego pamflecisty spełnia wymogi akademickie.

Nie wyszło też najlepiej postawienie kwestii IPN i prezesa Kurtyki. Tyle że sam Kurtyka aż prosił się swym zachowaniem o wszczęcie dyskusji nad przyszłością IPN. Mam nadzieję, że tym razem doprowadzi ona do realnych zmian prawnych,a w ślad za nimi administracyjnych, finansowych i personalnych.

Za to błyskawicznie poszło Platformie obcięcie państwowych funduszy na partie polityczne. W zasadzie jestem przeciw, ale okresowa redukcja to nie likwidacja, więc niech będzie. Na dodatek Tusk zarobił tu chyba wyborcze punkty, owszem populistyczne, ale powtarzam – populizm kontrolowany jest w dopuszczalny w polityce głównego nurtu.

We wszystkich tych starciach PiS nie zdołał jednak wykorzystać potknięć Platformy do wzmocnienia swej pozycji. Najwięcej wizerunkowo i politycznie zapłaci za przegraną w sprawie dotacji dla partii politycznych.

No i najnowszy spór z prezydenckim niby-rządem o zachowanie prezydenta na szczycie NATO. Wygląda na burzę w szklance wody, ale nie – to kolejny sygnał kluczowego problemu naszej polityki. Taka dwuwładza, jaką forsuje Pałac Prezydencki, jest marnowaniem czasu i energii, a także pieniędzy publicznych. Lech Kaczyński musi odejść.