Raz Fritzl, raz Benedykt: medialna wirówka nonsensu

Potwór z Amstetten pewno nie wyjdzie z zamknięcia do końca życia. Wiadomości o wyroku w Austrii przeplatają się z wiadomościami o pielgrzymce Benedykta XVI do Kamerunu i Angoli. A ściśle o tym, że na kontynencie, gdzie szaleje AIDS, papież potępił używanie prezerwatyw. Rzadko kiedy sieczka medialna jest tak porażająca. I to od BBC po tabloidy. Zbrodnia Fritzla i kolejna niefortunna wypowiedź papieża to tematy z bardzo różnych półek. Zaczynać dziennik od Benedykta można, ale od Fritzla?

Czemu tyle o papieżu? – to jakoś rozumiem. Powiedzieć światu, że antykoncepcja jeszcze pogarsza problem AIDS to de facto pobłogosławić nieodpowiedzialność. Bo wielu zrozumie to jako zachętę do seksu bez zabezpieczeń. AIDS nie jest może największym problemem Afryki, ale jest jej poważnym problemem. Widzą to w Kościele afrykańskim. Jeden z czarnych kardynałów, zresztą z Kamerunu, powiedział niedawno, że można by rozważyć, czy dopuścić używanie antykoncepcji w katolickich małżeństwach, w których żona lub mąż choruje na AIDS.

No tak, ale jak by się powiedziało ,,a”, trzeba by powiedzieć ,,b”, to znaczy w ogóle wycofać się z zakazu. To tak jak z celibatem. Każdy widzi, że zakaz jest bez sensu, ale nikt oficjalnie tego nie powie z obawy nie bardzo wiadomo przed czym. Przecież żadnej lawiny ślubów by po prostu nie było. Tak samo jak zdjęcie zakazu z antykoncepcji nie wywołałoby seksualnej gorączki wśród katolików wszystkich pokoleń.

Najdalej idący krytycy polityki Kościoła w dziedzinie seksu, tacy jak Terry Eagleton, zarzucają współczesnym papieżom, że mają ,,krew na rękach”, są współwinni tragedii AIDS. Tak postawione zarzuty dyskusji i jakiegoś kompromisu nie ułatwiają. Podobnie jak popularne w Afryce teorie spiskowe, że HIV/AIDS to robota białych neokolonialistów. Tymczasem zarażają konkretni ludzie w konkretnych okolicznościach społecznych i kulturowych. A zachęcają ich nie tylko księża, lecz i niektórzy czarni politycy rozgłaszający takie brednie.

Wszystko to usprawiedliwia zajmowanie się Benedyktem i Afryką. Lecz sprawa Fritzla? Jaki z niej może płynąć interesujący morał? Przed wysokim sądem stał na stole krucyfiks otoczony z obu stron przez dwie grube zapalone świece (w naszej ,,teokracji” jednak nie do pomyślenia). Czyny Fritzla są podeptaniem nie tylko moralności chrześcijańskiej, lecz po prostu każdego kodeksu humanitarnego. Nie wiem też, czy można wierzyć, że Fritzl nagle przejrzał na oczy, zobaczywszy córkę czy jej zeznanie na wideo. Może to tylko efekt taktyki obrony albo i strategii marketingowej – ponoć chce za honorarium napisać książkę, a pieniądze ofiarować rodzinie.

Jeśli coś w tej przerażającej historii mnie interesuje, to raczej nie psychologia, zwłaszcza kata, a kontekst społeczny. Miasto Fritzla jest ponoć stygmatyzowane w Austrii i poza nią. Mieszkańcy burzą się, protestują. Jednak początkowo przyjęli raczej postawę dobrze znaną i u nas: nic nie wiemy, to dobry i zacny sąsiad. Nie chcę się wdawać w uogólnienia i historyczne analogie, bo to zbyt łatwa pokusa. Memento, jeśli jest, to raczej takie: to się może zdarzyć w każdej zamkniętej społeczności. Ale relacje w mediach o tym milczały.