Zdrajcy

Zafrapowało mnie w mowie McCaina na konwencji w St.Paul miejsce, w którym wyznaje, że jego wietnamscy oprawcy go ,,złamali”, a on nie śmiał spojrzeć w oczy swym kolegom współwięźniom. ,,Złamali mnie” musi oznaczać, że torturowany McCain wyjawił jakieś wojskowe tajemnice na szkodę armii USA walczącej w Wietnamie z tamtejszymi komunistami. Z dalszej części przemówienia wynika, że współtowarzysze niewoli jednak się od niego nie odwrócili. Przeciwnie, starali się go podtrzymywać fizycznie i psychicznie, by się nie załamał.

Ale co to właściwie oznacza: że zdrajca McCain po ponad trzydziestu latach od tamtych wydarzeń może być kandydatem republikanów na prezydenta USA – kraju, któremu zaszkodził, wydając jego sekrety wrogom. Załamanie się torturowanego potraktowano więc jako wybaczalne. Dla wielu Amerykanów McCain był i jest bohaterem.

Analogia ze sprawą oskarżeń przeciwko Wałęsie wydaje mi się dość uderzająca. Nie w tym sensie, że jestem przekonany o ,,zdradzie” Wałęsy, ale w tym, że obie sprawy pokazują, jak się tu różnimy, Polacy i Amerykanie. W Polsce głucha nienawiść do Wałęsy na tle jego rzekomej zdrady z latami rośnie, i to nie tylko wśród części jego byłych współtowarzyszy walki z systemem, lecz także w znacznie młodszym pokoleniu panów Cęckiewicza i Gontarczyka. Rośnie, choć Wałęsa tyle razy mówił i pisał, że coś tam kiedyś podpisał, ale agentem nigdy nie był. Nie wchodzi w szczególy – McCain też nie – ale kto chce zrozumieć, zrozumie i sam wyda osąd. W Ameryce ani weterani wietnamscy, ani obecne pokolenie sympatyków prawicy, nie protestują, o ile wiem, przeciwko ewentualności, że ,,zdrajca” McCain za kilka miesięcy może zostać przywódcą najpotężniejszego państwa na świecie.

Owszem, wyciągano w kampaniach kandydatom krętactwa na temat służby w Wietnamie, ale i one nie pogrążyły ostatecznie ani Busha, ani Clintona. Zdrada MCaina jest poza dyskusją – sam się przyznaje i kaja – ale Amerykanie okazują się jakby dużo bardziej elastyczni niż nasi fundamentaliści antywałęsizmu. Zdrada pod presją tortur, jak w przypadku McCaina, czy nękania  i pogróżek, jak być może w przypadku Wałęsy, okazuje się etycznie nie tak ciężka, by ofiarę tej opresji przekreślała na całe życie. I nikomu na konwencji, a nawet w konkurencyjnym obozie demokratów i sprzyjających im mediach, nie przyjdzie do głowy, by wykorzystywać dramat sprzed wielu lat politycznie w dzisiejszej walce o Biały Dom. Jaki los czekałby McCaina w dzisiejszej Polsce, która wybucza swych bohaterów sprzed lat?