Kim jest Declan Ganley?

Wyzwanie dla dziennikarzy śledczych. Ganley to człowiek, który zatrzymał ,,Lizbonę”. Nie byle co: nikomu wcześniej nieznany irlandzki biznesmen sformował ruch o nazwie, a jakże, Wolność (Libertas) i wezwał do odrzucenia traktatu lizbońskiego. I Irlandczycy usłuchali. Ganley pogonił ,,pajaców z Brukseli” z Zielonej Wyspy. Choć ukradł show prezydentowi Sarkozy’emu, został zaproszony na spotkanie z nim, kiedy Sarko starał się wysondować w Dublinie, jakie są szanse, by Irlandczycy zmienili zdanie.

W oszałamiącej karierze Ganleya uderzył mnie jeden szczegół, o którym pisała i polska prasa. Otóż zrobił on pieniądze m.in. na handlu drzewem w Łotwie i Rosji we wczesnych latach 90-tych.Bywał też ponoć w Polsce. Skąd Ganley miał takiego nosa do interesów, by jeździć wtedy na przysłowiowe polarne niedźwiedzie i z kim konkretnie robił te transkacje? Jak nieobyty przecież w realiach postsowieckich ,,zapadczyk” mógł dać radę w tak całkowicie obcym otoczeniu? Kim byli ludzie, którzy sprzedawali mu towar?

Czy można wykluczyć, że zetknął się z ludźmi podstawionymi mu przez rosyjskie służby specjalne szukające współpracowników na Zachodzie? Nie twierdzę, że Ganley został pozyskany, bo nie mam na to dowodów, ale trudno nie zauważyć, że zamieszanie z ,,Lizboną” nie ułatwia życia Unii Europejskiej. Kto się z tego może cieszyć poza antyeuropejczykami rodzimego chowu, jeśli nie Rosja. Choćby dlatego, że nieprzyjęcie traktatu oznacza w praktyce odsunięcie perspektywy członkostwa dla Ukrainy, nie mówiąc o innych mniej dla Moskwy ważnych kandydatach do UE. Rosji nie zależy na silnej Unii, ani na Unii wydolnej, bo Rosja – jak USA – woli robić politykę bilateralną, w której może mieć lepszą pozycję przetargową niż kiedy trzeba rozmawiać z całą Unią, a tak by było, gdyby ,,Lizbona” weszła w życie i udało się wreszcie zacząć budowę wspólnej polityki zagranicznej, obronnej czy energetycznej. W takim ujęciu Ganley odegrał rolę, jaką odgrywają agenci wpływu. Wpływu rosyjskiego.

A jeszcze zapowiada, że zbuduje paneuropejską partię antyeuropejską, która wystartuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku. W ten sposób, gdyby moja wakacyjna teoria spiskowa zawierała ziarenko prawdy, Rosja miałaby demokratyczie wybraną reprezentację w Strasburgu.

Lada chwila ruszam z Suwalszczyzny na północ, kto wie może śladami Declana, więc sprawa podziałała mi na wyobraźnię. Tak naprawdę nie mam obsesji spiskowej, myślę, że Ganleyowi może nie poszłoby tak dobrze, gdyby Irlandczycy nie chcieli go słuchać, a skoro słuchali, to większy problem niż z Ganleyem mamy z rządem irlandzkim, który widać był gorzej przygotowany do kampanii propagandowej niż eurosceptycy. Do Ganleya umizgi robili podobno LPR-owcy, o PiS-owcach nie słyszałem, dzięki Bogu.

Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Ganley znalazł jednak w Polsce poważniejszych niż LPR sojuszników i błogosławieństwo ks. Rydzyka, a wtedy może i PiS by się zastanowił. Prezydent Kaczyński niby jest za Europą, ale Lizbony jak nie podpisał, tak nie podpisuje. To Lech Kaczyński a nie Sarkozy mógłby wziąć sobie Ganleya na doradcę.

XXX

dziękuję zdecydowanej większości wpisowiczów, m.in. Torlinowi, Teresie Stachurskiej i przytoczonej przez nią Helenie, za dyskusję ,,romską” pod moim blogiem o ,,Romskich klasach”. Czytać takie głosy to przyjemność i pożytek. Szkoda, że w drugiej części rozmowy mniej było meritum, a więcej dawania odporu choćby ,,nietoperzycy”. Ale takie docinki i kontrdocinki to cena, jaką warto zapłacić za sedno, czyli wymianę informacji, spostrzeżeń i rozumowanych opinii.