Albania kocha Busha

Takiego przyjęcia ,,W” nie miał nawet w Polsce. Uchodzimy nie tylko za najbardziej katolicki i zachowawczy, ale i najbardziej pro-amerykański kraj w Europie (o tym, że jesteśmy także najbardziej pro-europejscy świat na ogół nie wie ). A tu proszę, Albańczycy witali Busha jak my papieża. Było w tym coś świeżego, ale i całkiem nie z tej rzeczywistości, w jakiej żyjemy.

Tak pewno Europa witała Amerykanów w 1945 roku, tak witaliby ich Polacy, gdyby mogli. W Albanii trauma pokomunistyczna musi być silniejsza niż w Polsce, bo przecież nie przypiszemy tej spontanicznie manifestowanej miłości do Busha i USA jakiejś zbiorowej halucynacji, autohipnozie czy naiwności. Dla Albańczyków odciętych przez pół wieku od świata dużo szczelniejszym kordonem niż inne narody w bloku radzieckim Ameryka jest wciąż wcieleniem wszystkiego co najlepsze. I to w kraju kulturowo muzułmańskim!

Prócz mitu, był też realny powód do entuzjazmu – Bush popiera niepodległość etnicznie albańskiego Kosowa i starania Albanii o członkostwo w NATO. Serdeczne powitanie w Tiranie pierwszego w historii prezydenta USA, który odwiedził kraj jeszcze kilkanaście lat temu uchodzący za pierwszy na świecie całkowicie ateistyczny, będzie Albanii zapamiętane i nagrodzone w Waszyngtonie. Dawno nie widziałem prezydenta Busha tak wyluzowanego i zadowolnego. Jak każdy człowiek, lubi jak inni go lubią, a unika kontaktu z wrogami.

Uderzało w tej europejskiej podróży, że Bush odwiedził przede wszystkim państwa ,,nowej” Europy, a w ,,starej” tylko Włochy i to raczej dla spotkania z papieżem i Berlusconim niż z Romano Prodim. Widziałbym w tym mniej grę na podział Europy, a bardziej wyraz geostrategii – Waszyngton Busha chce mieć w naszej części Europy autentycznych sojuszników.

Na tle Albanii Polska czy Czechy wypadły podczas tej tury prawie jak ,,stara” Europa – były protesty, nie masowe, to jasne, ale nagłośnione przez media tak, że powstawało (błędne) wrażenie, że antybuszyzm rządzi także w Pradze czy Warszawie. Tymczasem u nas wizytę prezydenta odebrano jako taką sobie i medialnie, i politycznie. Bez przełomu. Bez jasnych deklaracji obu stron, co dalej z tarczą.

Ale przecież nie należało się niczego takiego spodziewać, nawet jeszcze przed gambitem Putina z bazą w Azerbejdżanie. Mam wrażenie, że bezkonkluzywny wynik wizyty jest raczej dobrą wiadomością – oznacza, że przynajmniej przed wizytą Putina w USA politycznie żadna klamka – ani w Polsce ani w USA -w tej sprawie nie zapadnie. I dobrze.