Agfanistan: czyja wojna?

Obejrzałem film ,,Dziewiąta kompania” – o wojnie sowiecko-afgańskiej widzianej oczami rosyjskiego reżysera, syna innego reżysera, który nakręcił przed laty ,,Wojnę i pokój”, radziecką odpowiedź na amerykańską ekranizację Tołstoja. Oglądałem obie te sagi kinowe; amerykańska podobała mi się dużo bardziej, dziś może byłoby inaczej, ale nie miałem okazji zrobić takiego testu. Na ,,9 kompanię” szedłem chyba jak każdy zaciekawiony, jak też kino rosyjskie radzi sobie z tematem brudnej i na dodatek przegranej wojny w Afganistanie. Poradziło sobie nie gorzej niż Amerykanie z tematem wojny wietnamskiej, choć naturalnie pierwsza filmowa jaskółka wiosny nie czyni i może się okazać, że tropem reżysera Bondarczuka już inni rosyjscy ludzie filmu nie pójdą, zwłaszcza że do obecnej rosyjskiej polityki historycznej ,,9 kompania” nie pasuje. Teraz jak słyszymy Rosjanie będą podziwiać film o przegnaniu z Moskwy polskiego okupanta.

Film afgański wystawił mnie na próbę, o jakiej nie pomyślałem przed seansem. Nastawiłem się raczej, że zobaczę – albo nie – jakiś panegiryk mający leczyć rany na rosyjskiej dumie państwowej. Tymczasem nic z tych rzeczy. Młodzi bohaterowie są pokazani tak, że budzą sympatię, wróg jest pokazany jako anonimowa masa zakutanych w czarne turbany napastników, więc żadnych pozytywnych emocji wzbudzać nie może (w amerykańskich filmach o Wietnamie w podobny sposób pokazuje się zwykle żółtych). W efekcie cierpienia i śmierć młodych żołnierzy- okupantów i pacyfikatorów – wywołują silniejszą reakcję niż bohaterskie szarże mudżahedinów walczących o wolność i niepodległość swego kraju.

Ponad pięć lat po atakach 11 września wiemy też, że część tych dzielnych muzułmańskich bojowców po wyjściu Sowietów z Afganistanu zwróci się najpierw przeciwko innym towarzyszom tej samej walki z okupacją i komunizmem, a potem przeciwko swym dawnym sojusznikom z Zachodu,głównie Amerykanom, którzy ich szkolili, zbroili i finansowali, kiedy afgańska wojna z Sowietami była kampanią powstrzymywania globlanej ekspansji bloku sowieckiego, tak jak wcześniej wojna koreańska i wietnamska.

Taki film (filmy) o tych meandrach historii i polityki na przełomie XX i XXI wieku jest dopiero do nakręcenia. Jakimś scenariuszowym punktem zaczepienia mógłby być los samego Osamy bin Ladena, kiedyś bohatera wojny antysowieckiej w Afganistanie. Mamy historie kilku Polaków z pokolenia Solidarności, którzy też walczyli (co najmniej jeden poległ) po stronie mudżahedinów przeciwko Armii Czerwonej – świetne reportaże pisał wtedy stamtąd emigrant Radek Sikorski.

Czemu takie filmy nie powstają? Czy dlatego, że po 11 września są politycznie i moralnie ryzykowne, choć artystycznie byłyby chyba tym bardziej ekscytujące? ,,9 kompania” w tym kontekście zastawia na widza pułpakę: wyznawcy teorii zderzenia cywilizacji mogą w filmie dopatrzyć się przykładu, że ostatecznie Armia Czerwona jest tu w forpoczcie obrony cywilizacji białego człowieka przed wojującym barbarzyńskim islamem.

Sam film niczego takiego nie mówi, ale znamienne, że pochwalił go prezydent Putin, któremu wizja Huntingtona politycznie bardzo pasuje ze względu na Czeczenię, ale i ze względu na rozgrzeszenie ex post sowieckiej wojny w Afganistanie. Film Bondarczuka jest mimo to udany – nie jego wina, że chcą nim manipulować rosyjscy nacjonaliści – ale czy zdolny reżyser wziąłby teraz na warsztat dramat czeczeński? Lecz zostawmy plany Bondarczuka samemu Bondarczukowi. Polskiemu widzowi film może nasunąć jeszcze jedną myśl: co czeka w Afganistanie polski kontyngent NATO? Militarnie sytuacja jest tam zła, talibowie się odbudowują, może lepiej niech nasi żołnierze przed odlotem nie wybierają się na ten film do kina. Ciekawe, czy widział go ktoś z rządu RP, np. minister Radosław Sikorski. Bo bardzo możliwe, że to wciąż nasza wojna, ale trzeba jeszcze o tym umieć przekonać opinię publiczną (memento- kłopoty Busha).

PS. Matrix ma swoje granice, Moi Drodzy Wpisowicze. Jest pewna moralna różnica między anonimami a listem podpisanym prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Daje ona znać o sobie wtedy, kiedy zamiast argumentów, spostrzeżeń, myśli i wyznań, nawet bardzo spornych, pojawiają się insynuacje, złośliwości ad personam, wulgaryzmy. Tak rozmawiać nie chcę i nie będę. Wiele się od Was niektórych dowiedziałem ciekawego i nauczyłem. Nie uważam się ani za świętą krowę, ani za guru czy Wielkiego Brata, ale to jednak jest mój, nazwijmy to, otwarty dziennik myśli i oczekuję, że kto go czyta i komentuje, robi to na pewnym poziomie, to znaczy tak jakby sam oczekiwał od innych czytających i komentujących coś, co sam w dobrej wierze (nie dla zabawy czy efektu) napisał i podpisał prawdziwym nazwiskiem. Niczego tu nie kreuję jak podejrzewa ,,Michał z Uppsali” (moje wielkie rozczarowanie). Przeciwnie, staram się takie ,,kreacje” analizować (chciałem np. napisać o błędach i zaletach raportu PO o dziennikarzach, ale wszystko już powiedzieli inni). ,,Bernard” – odsyłam do mego tekstu o ,,teczce” w Tygodniku Powszechnym sprzed lat i do książki T.G. Asha ,,Teczka”.