Wojska nie wysyłać

Interwencje polskiej armii w naszej części Europy nie kojarzą się dobrze. Ani te przedwojenne w Czechosłowacji i Litwie, ani powojenna w ramach Układu Warszawskiego Czechosłowacji, która przerwała nadzieje na „socjalizm z ludzką twarzą” w 1968 r. Temat udziału naszych żołnierzy w ewentualnej „misji pokojowej” w Ukrainie ma zupełnie inny kontekst. Nie chodzi o agresję, tylko o to, jak skutecznie Europa może gwarantować napadniętej przez Rosję Ukrainie, że do ponownej napaści nie dojdzie.

Na razie większość państw wolnej i solidarnej z Ukrainą Europy jest sceptyczna, czy wysłanie jej oddziałów ma sens w obecnym momencie. Nie jest to żadna zdrada Ukrainy. Sceptycyzm ma racjonalne podstawy: póki nie wiemy, jak się ostatecznie skończą zapowiadane przez Waszyngton i Moskwę rokowania w sprawie trwałego przerwania wojny i jak zareaguje na ich wynik sama Ukraina, ten temat raczej dzieli, niż jednoczy Europę, a to na rękę Kremlowi. Szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas mówi nawet o zastawionej przez Rosję pułapce.

W Polsce mamy niespodziewany konsens: Tusk, Kosiniak-Kamysz, Hołownia, Biejat, Kaczyński, Nawrocki i Mentzen nie chcą. Kaczyński zmienił zdanie, bo na początku wojny był za, ale teraz jest przeciw, bo czyta sondaże. Sondaże czyta też Tusk: Polacy też nie chcą. Rzadko się zdarza, by politycy ponad wściekłymi podziałami zajmowali takie samo stanowisko w poważnej sprawie. I mogli się podpierać sondażami. Nie dziwmy się więc, że temat jest zamknięty.

Oczywiście zamknięty na teraz. Myślę, że wróci po wyborach prezydenckich. Konsens w klasie politycznej nie będzie trwał długo. A i teraz jego uczestnicy z różnych powodów mówią jednym głosem. Mentzen chciał zastawić pułapkę na Trzaskowskiego i obóz demokratyczny. Uzasadniał swój wniosek o uchwałę sejmową wykluczającą wysłanie żołnierzy insynuacją, że jeśli Trzaskowski zostanie prezydentem, to wojsko wyśle. Więc trzeba to z góry zablokować. Wniosek przepadł, ale – co powinno zwrócić uwagę – głosowała za nim wraz z konfederatami większość PiS.

Racje Tuska nie wynikają ani z „ukrofobii” polskiej prawicy, ani z czystego populizmu. Politycy powinni czytać sondaże, choć nie muszą się im biernie poddawać. W tym przypadku Tusk, w końcu absolwent historii, mógł brać pod uwagę także aspekt historyczny, pamięć historyczna obu narodów mocno się różni, co do dziś, nawet podczas najazdu Rosji na Ukrainę, prawica wykorzystuje do walki politycznej z opcją solidarności, pomocy i dialogu.

Racje Tuska są polityczne: póki nie ma w Europie wspólnego planu, żadnych konkretów, lecz tylko dobre intencje i słuszne deklaracje, nie wyrywamy się przed szereg. Nie możemy wysyłać wojska, którego nie chciałaby u siebie Ukraina. Nie możemy wysyłać wojska solo, lecz tylko w ramach ewentualnej wspólnej misji europejskiej, a na razie nie widać jej na horyzoncie. Widać raczej same czarne chmury. No i słychać gromie niet Kremla.

Na razie więc nie ma ani klarownej koncepcji, ani operacyjnego planu i źródeł finansowania. Co nie znaczy, że można czekać z założonymi rękami na rozwój wydarzeń. Europa musi się liczyć z najczarniejszym scenariuszem porozumienia Trumpa z Putinem na warunkach Kremla, z wykluczeniem Ukrainy i Europy. Ale wciąż są też inne opcje na stole wbrew propagandzie Trumpa i Putina.

Z niecierpliwością czekam na wynik wyborów w Niemczech. Merz z Macronem i Starmerem mogą zmontować „koalicję chętnych” do odstraszania Rosji. A do takiej koalicji Polska mogłaby wnieść wielkie wiano. Pomaga przecież odpierać rosyjską agresję od trzech lat. Nie tylko militarnie, logistycznie i dyplomatycznie, ale też humanitarnie. Jeśli więc kontyngent wojskowy, to w ramach wielonarodowej misji pokojowej i za zgodą władz niezawisłej i demokratycznej Ukrainy.