Wdowi grosz na kościelne fortuny

Szykuje się zastąpienie Funduszu Kościelnego odpisem od podatku PIT. To majstersztyk marketingu politycznego, uważają dwaj polscy ekonomiści. Bo zadowoleni będą i katolicy, i wyborcy oczekujący likwidacji funduszu, a Kościoły przynajmniej przez pewien czas będą miały regularne przychody. Autorzy artykułu w „GW” proponują pod rozwagę rozwiązanie kwestii finansowania Kościoła na wzór belgijski.

W Belgii każdy podatnik może odliczać od należnego państwu podatku pewną, niewysoką, (np. 0,5 proc.) kwotę na rzecz wybranej organizacji pożytku publicznego, tak konfesyjnych, jak i niezwiązanych z żadną instytucją wyznaniową, np. na stowarzyszenia ateistyczne lub zajmujące się niekonfesyjną duchowością. Podoba mi się ta sugestia. Ale czy poparliby ją nasi politycy, poza lewicą, raczej wątpię.

Autorzy tekstu w „GW” dr Rafał Junos i dr Piotr Krajewski niczego nie przesądzają. Przedstawiają różne warianty uporządkowania na nowo, po likwidacji Funduszu Kościelnego, systemu finansowania związków wyznaniowych w Polsce. Rozumiem ich tok myślenia tak, że co do zasady to obywatele, a nie budżet państwa, powinni wziąć na siebie ich finansowanie, jeśli czują się z nimi szczerze i świadomie związani.

Istnieje w demokratycznym świecie wiele mechanizmów dotyczących tej sprawy. W Niemczech Kościoły katolicki i ewangelicki utrzymują się z dodatkowych wpłat od wiernych, a nie z odpisu od PIT. We Włoszech z odpisu od PIT w wysokości 0,8 proc. W USA, gdzie obowiązuje ścisły rozdział państwa od religii instytucjonalnej, ciężar utrzymania bliskich wiernym jakichkolwiek wyznań biorą na siebie oni sami.

W każdym państwie demokratycznym konfesje mogą dorabiać na swoje potrzeby w rozmaity sposób, np. zakładając biznesy, byle legalnie i transparentnie. Na rynku nieruchomości albo rolniczym. Z przejrzystością w biznesie, jak wiadomo, bywa jednak różnie. Zwłaszcza w Ameryce znane są bulwersujące przykłady milionowych malwersacji z udziałem religijnych celebrytów, nie tylko chrześcijańskich. Powstają tam co rusz nowe Kościoły, niektóre się zakorzeniają, inne upadają, nieraz w atmosferze skandalów finansowych i obyczajowych.

W Europie taki „wolny rynek religijny” też funkcjonuje, i to na coraz większą skalę, dzięki internetowi i globalizacji w każdej dziedzinie. Ale z powodów historycznych państwa europejskie, a tym bardziej tradycyjne związki wyznaniowe, mają niewielką ochotę na tę „wolnoamerykankę”. Trzy główne konfesje chrześcijańskie – katolicka, protestancka i prawosławna – zabiegają o przychylność zarówno państwa, jak i wiernych. Ta przychylność się jednak wyczerpuje w miarę postępów dechrystianizacji i odchodzenia od Kościołów i wiary w demokratycznych społeczeństwach europejskich.

Laicyzacja dociera i do nas. To wywołuje w instytucjach wyznaniowych rosnący niepokój o bezpieczeństwo materialne. Gdy ludzie zrywają więzi z Kościołem, to raczej nie będą na niego płacić. Tak się dzieje w Niemczech, gdzie corocznie dziesiątki tysięcy katolików i protestantów formalnie występuje z Kościołów z różnych powodów, np. oburzenia pedofilami i chronienia ich przez władze kościelne, ale też po to, by zaoszczędzić na wydatkach, gdy rosną koszty życia.

W Polsce wszelkie próby zmiany sposobu finansowania działalności Kościoła rzymskokatolickiego, podejmowane przed laty choćby przez bp. Pieronka, gdy był sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski, się nie powiodły. Nękany w PRL politycznie i ekonomicznie KRK wypracował metody obchodzenia nękających przepisów, a jednocześnie mógł liczyć na wsparcie mas wiernych, także finansowe i budowlane. Komuna padła, stare nawyki kościelne trzymają się mocno: niechęć do szerszego ujawniania wszelkich danych, w tym finansowych, obrona przed przejrzystością pod hasłem „ataków” na Kościół i wiarę.

Po zmianie ustroju Kościół szybko i sprawnie odbudowywał swą pozycję materialną i polityczną pod rządami kolejnych ekip, w tym lewicy. Część klasy politycznej, zwłaszcza prawicowa, hojnie łożyła na potrzeby Kościoła, uważając to wręcz za obowiązek patriotyczny. W szczegóły nie wnikano, chyba że pod presją społeczeństwa obywatelskiego. Tak powstało imperium o. Rydzyka.

Dziś, po zmianie władzy politycznej, na Fundusz Kościelny przewidziano w budżecie państwa na 2025 wydatek większy niż w roku bieżącym (275 mln wobec 257 mln). Wszyscy wiemy, że Kościół ma jednak dużo większe przychody. Autorzy wspomnianego tekstu szacują je na 2 mld zł. Wicepremier Kosiniak-Kamysz powiedział, że zastąpienie Funduszu Kościelnego odpisem podatkowym, być może w wysokości 1,5 proc., bardzo mu się podoba. A strumień budżetowych pieniędzy dla Kościoła może popłynąć znacznie szerzej niż w rygorze Funduszu. Choćby ze środków UE.

I to jest temat wart rzeczowej debaty publicznej. Wątpię jednak, czy w przewidywalnej przyszłości znajdzie się wola polityczna do wprowadzenia u nas modelu belgijskiego. Mnie wydaje się on sprawiedliwy i adekwatny do obecnej całkiem zmienionej rzeczywistości w porównaniu do okresu komuny i pierwszych lat transformacji ustrojowej. KRK nie chce, ale powinien się z tym pogodzić. Ma ciężkie grzechy na sumieniu: pedofilię, korupcję, alians z prawicą. Nie może oczekiwać przywilejów. Za przychylność państwa nie dziękuje, do grzechów się przyznaje, żąda więcej dóbr, poparcia i promocji.

A przecież wypisał na feretronach „preferencyjną opcję na rzecz ubogich”, a nie na rzecz możnych i bogatych. Ewangelia rzeczywiście jest, mówiąc współczesnym językiem, manifestem równości i sprawiedliwości w społeczeństwie, ale i w Kościele. Pałace są potrzebne u nas biskupom, lecz nie wiernym.