Po pierwsze, powodzianie

Z powodzią na taką skalę, jak obecna w Europie środkowo-południowej, w tym w Polsce, żadne państwo nie radzi sobie śpiewająco. U nas władza radzi sobie z wyzwaniem lepiej niż rząd Cimoszewicza w 1997 r. czy rząd Morawieckiego z pandemią. Popełnia błędy, ale nie kompromitujące. Tych błędów byłoby mniej, gdyby lepsza była komunikacja i koordynacja działań pomiędzy rządem, samorządami, sztabami kryzysowymi, instytucjami.

Przykładem może być bezlitośnie wykorzystywana przez PiS kontrowersja wokół komunikatów meteorologicznych. Albo sprawa zrzutu wody przez Tauron. Są jednak także plusy: stała obecność premiera i odpowiednich ministrów na terenie dotkniętym klęską, szybkie zapowiedzi pomocy finansowej dla powodzian, idące w miliardy złotych.

PiS naturalnie grzeje temat powodzi i licytuje się z rządem na hojność. Oni by dali powodzianom dużo więcej. Jasne, bo to ich nic nie kosztuje. O finanse publiczne musi się teraz martwić rząd Tuska (deficyt budżetowy sięga 80 mld zł). Nie muszą też walczyć z szabrownikami ani handlowcami windującymi ceny. Nie muszą prosić ludzi, by nie zwlekali z ewakuacją tam, gdzie zagrożone jest ich życie. Nic nie muszą, mogą atakować bezpośrednio i pośrednio w swoich mediach. Na terenach powodziowych jako pierwsi stawili się ministrowie rządu Tuska. Prezydent Duda najpierw oświadczył, że nie będzie przeszkadzał swoją wizytą w walce z żywiołem, a teraz jednak zapowiedział, że się wybiera, czyli pośrednio przyznał się do błędu wizerunkowego.

Największy aplauz budzi jednak spontaniczna samoobrona przed żywiołem podjęta przez zwykłych obywateli. To ona jest jasnym punktem tego koszmaru. Że władze różnych szczebli się starają, jak mogą, to ich obowiązek, a nie łaska. Natomiast samoorganizacja społeczeństwa jest bezcenna w sytuacja ekstremalnych. Zastanawiam się, co powódź mówi o Polsce pod tym względem: czy to dowód, że równie tłumnie i z podobną determinacją obywatele zareagowaliby na wypadek wojny? Jak by się w takiej sytuacji sprawowały nasze siły i służby mundurowe? Czy komunikacja i koordynacja byłaby dostateczna, by się skutecznie bronić już nie przed żywiołem, ale przed atakującym wrogiem? I jak zachowałaby się wówczas klasa polityczna i media? Skuteczna obrona musiałaby przecież mieć w nich oparcie. Niestety, lekcja powodzi nie daje według mnie jednoznacznej odpowiedzi na te pytania.