Nasz polski bidenizm

Najważniejszym zadaniem Donalda Tuska jako lidera KO i szefa rządu nie jest jak najszybsza realizacja „stu konkretów”, lecz utrzymanie jak najszerszej i możliwie jak najsprawniej działającej koalicji rządzącej. Dlatego tak destrukcyjne było głosowanie PSL z PiS i Konfederacją przeciwko ustawie znoszącej karalność pomocy kobietom decydującym się na aborcję. Ludowcy powinni myśleć politycznie. Czyli nie tylko w kategoriach własnego interesu partyjnego, ale też interesu całej koalicji, dzięki której są dziś współrządzącymi. Myślenie polityczne podsuwało proste, jasne i czyste rozwiązanie ich dylematu światopoglądowego: mogli wstrzymać się od głosu. PSL wybrał jawną nielojalność, czyli głosowanie przeciw razem z opozycją. Koalicja zeszła na drugi plan.

Żeby utrzymać koalicję, Tusk musi iść na kompromisy z partnerami w rządzie. Taka jest logika rządu koalicyjnego. Rząd tworzą cztery środowiska polityczne, od prawicy przez centrum po lewicę. To jest siła i zarazem słabość. Siła, bo rząd odzwierciedla sympatie polityczne znacznej części społeczeństwa. Słabość, bo gdy pojawiają się kontrowersje, trzeba ucierać kompromis, a to zżera czas i wywołuje niezadowolenie, a nawet rozczarowanie i złość, w demokratycznym elektoracie.

Tusk jako szef rządu na tym tle podlega presji. „Walczy dziś w okrążeniu”, jak napisał w najnowszym numerze naszego tygodnika Cezary Michalski. „Z jednej strony ma przeciwko sobie cyniczną prawicę. Z drugiej pięknoduchowską lewicę (nie całą, ale razemicką i częściowo inteligencką)”. Naciskają też media „głównego nurtu”, choćby przez to, że udzielają głosu wszelkim „niezadowolonym”. Powstaje wrażenie, że koalicja „nic nie robi” i zalicza głównie „wpadki”.

Naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński pisze w komentarzu w tymże numerze (pt. „Demokraci, ogarnijcie się!”), że jednak tylko taka szeroka formacja może realnie trzymać z dala od władzy polskich trumpistów. Przypomina, że warunkiem jej działania są „cierpliwość, dobra wola, tonowanie słów i poglądów” w jej ramach. Za to polityczny upór, narcyzm, uleganie interesom partyjnego aparatu to czysty, prowadzący do klęski „bidenizm”.

Daruję sobie pokazywanie palcem adresatów tej przestrogi w koalicji. Wszyscy wiemy, o kogo chodzi, ale jak „tonować”, to tonować. Zresztą są już „tonujące” wypowiedzi Kosiniaka-Kamysza („będziemy bronić Adama Bodnara”) i Hołowni („okres rozliczeń poprzedniego rządu trzeba jak najszybciej zakończyć”). Choć wypowiedź marszałka Sejmu nie jest jednoznaczna, to nie kwestionuje procesu rozliczania.

„Bidenizm” i „symetryzm” są wyzwaniem dla Tuska i całej koalicji. Większym niż totalna opozycja pisowska, bo nie tylko podkopują wiarę w wydolność koalicji, ale też zniechęcają do udziału w wyborach. A przecież zbliżają się szybkim krokiem wybory prezydenckie. Zwracam uwagę na wypowiedź Coreya Lewandowskiego, doradcy Trumpa (dla Polskiego Radia 24), że Andrzej Duda to dobry przyjaciel Donalda, więc trzeba się zastanowić, jak sprawić, by po odejściu Dudy z urzędu „Polska pozostała w dobrych rękach”. Tak więc koalicja Tuska może mieć jeszcze jednego przeciwnika: Biały Dom Trumpa. Niestety, na razie w koalicji nie widać wyborczego wzmożenia. Mamy tylko spekulacje, kogo i ilu kandydatów do prezydentury wystawią ugrupowania demokratyczne (oby jednego!). To kolejny „zgryz Tuska”.