„Bóg go ocalił”. Reakcje na zamach na Trumpa

Przeglądam reakcje liderów na próbę zabójstwa Donalda Trumpa. Zacznę od liderów w Polsce. Niezawodny prezydent Duda podziękował Bogu za ocalenie Trumpa. To prowokuje do pytania, czemu Bóg nie ocalił życia prezydentowi Kaczyńskiemu, a Trumpowi tak? Czemu nie ocalił Abrahama Lincolna ani prezydenta Kennedy’ego, a ocalił Jana Pawła II na Placu św. Piotra i Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu? Naprawdę Duda powinien był sobie darować to żenujące zdanie.

Zahacza ono o beznadziejne próby teologów usiłujących dowodzić, że historia ludzkości, pełna szaleństwa i zbrodni, jest jednak pod kontrolą „Boga”. W rzeczywistości jest ona dziełem człowieka w tym, co dobre i co stanowi czyste zło. Reakcja premiera Tuska jest wzorowa: życzy Trumpowi powrotu do zdrowia i podkreśla, że w demokracji przemoc nigdy nie może być odpowiedzią na różnice poglądów politycznych.

Tylko politycy prawicowi i skrajnie prawicowi dodają w swych reakcjach, że modlą się za Trumpa i ofiary zamachu. Tak uczynili Orban i Netanjahu. Lider włoskiej Ligi Salvini dodał, że Trump jest tym prezydentem, którego dziś Ameryka potrzebuje. Populista i islamofob holenderski Geert Wilders przypisał pośrednio winę za zamach lewicy, która oskarża skrajną prawicę o nazizm i rasizm. Populista słowacki premier Fico, niedawno „ocalony przez Boga” z dużo poważniejszego w skutkach ataku, napisał, że zamach to próba eliminacji Trumpa przez jego politycznych przeciwników. W razie niepowodzenia rozkręcają oni kampanię, aż jakiś nieszczęśnik sięgnie po broń.

Tymczasem liderzy demokratyczni unikają tonu dewocyjnego i napastliwych komentarzy o skrajnej prawicy. Koncentrują się, tak jak Tusk, von der Leyen, Scholz, Stoltenberg, Macron, Sanchez, Starmer, Zełenski, na potępieniu przemocy jako niedopuszczalnej w demokracji metody rozwiązywania sporu politycznego.

Najdłuższy i najbardziej zaczepny komentarz zamieścił osławiony rzecznik Kremla Pieskow. Tę narrację słyszymy w reakcjach liderów skrajnej prawicy na Zachodzie: atak jest rezultatem atmosfery stworzonej wokół Trumpa przez jego przeciwników. Próbowano go wyeliminować z polityki wszelkimi sposobami, z wykorzystaniem sądów, prokuratury, drogą dyskredytacji politycznej. Było jasne, że życie Trumpa jest zagrożone. Celem Pieskowa było wysłanie komunikatu do Amerykanów: głosujcie na Trumpa!

Chiny komunistyczne były bardziej powściągliwe: prezydent Xi przesłał Trumpowi wyrazy współczucia i solidarności. Nacjonalistyczny premier Indii Modi potępił atak wymierzony w jego „przyjaciela”. Modi niedawno ściskał się z Putinem serdeczniej niż Orban. Mamy więc szeroki wachlarz reakcji międzynarodowych na strzały do Trumpa w Pensylwanii. Choć to tylko zwyczajowa kurtuazja w dyplomacji światowej, różnice widać wyraźnie. Dziś pewnie każdy lider czy polityk w świecie demokratycznym może się czuć zagrożony. Szok, oburzenie, potępienie są autentyczne.

Zasadnicza różnica polega na tym, że liderzy demokratyczni odrzucają przemoc w polityce, a ich przeciwnicy wdają się w teorie spiskowe wymierzone w lewicę i media. To nie wina Trumpa, że szturmowano Kapitol, tylko amerykańskich liberałów, którzy ten szturm sprowokowali. To nie wina zamachowca, sympatyka Partii Republikańskiej, że chciał zabić Trumpa, tylko propagandy liberalnej szczującej na Donalda. Słowem, to nie wina skrajnie prawicowej mowy nienawiści, tylko systemu demokratycznego. I miliony Amerykanów w tę skrajnie prawicową narrację wierzą głęboko i nieprzejednanie. Po próbie zamachu ich wiara w mesjańską misję Trumpa tylko wzrośnie. Draśnięty w ucho zyska w ich oczach laur męczeński. Eskortowany do SUV-a wymachiwał pięścią i wzywał do „walki”. Strach pomyśleć, co będzie dalej.