Żałoba po Franciszku

Na pogrzeb papieża zjeżdżają się do Rzymu politycy, kardynałowie i pielgrzymi. Franciszek zmarł w kościelnym roku jubileuszowym, ogłaszanym co ćwierć wieku; sam go ogłosił, zaprosił wiernych do stolicy katolicyzmu, otworzył symboliczne wrota, które jednak zamknie już kto inny.

Napływający notable i tłumy zwykłych ludzi pokazują, że wieści o zmierzchu Kościoła powszechnego są przesadzone. Kościół rzymskokatolicki i jako instytucja, i jako dominująca forma chrześcijaństwa pozostaje aktorem na scenie historii ludzkości. Jak w każdym ludzkim tworze widać w nim pęknięcia, słabości i zagrożenia, lecz także zdolność do odnowy.

W ostatnich dekadach przykładem tej zdolności do autokorekty był II Sobór Watykański. Franciszek był papieżem w jego duchu. Dzięki temu nie pozwolił zapomnieć o Kościele w XXI w. To Bergoglio wprowadził katolicyzm w obecne stulecie, a nie jego poprzednik Ratzinger. Benedykt XVI przewidywał, że Kościół, przynajmniej w Europie, a więc w kolebce katolicyzmu, zejdzie do katakumb.

Franciszek, papież z Argentyny, stawiał na Kościół przyszłości, a nie agonii. Takim widział katolicyzm w Afryce i Azji. I przez 12 lat pontyfikatu pracował nad tym, by Kościół wciąż był obecny w mediach i w debacie publicznej. I to mu się udało. Owszem, z latami ta życzliwość zaczęła ustępować rozczarowaniu, ale zainteresowanie się utrzymywało. To się udało jeszcze tylko dwu jego poprzednikom: Janowi Pawłowi II i Janowi XXIII.

Tajemnicą ich sukcesu był bezpośredni, prosty, powszechnie zrozumiały sposób kontaktowania się i z elitami, i z rzeszami. Wojtyła, były aktor, zręcznie wykorzystywał w tym celu swoje umiejętności „rapsodyczne”, wprowadził na stałe Kościół w epokę mediów masowych. Franciszek działał równie skutecznie w epoce mediów cyfrowych. Niemal codziennie komentowały każdą jego wypowiedź, każdy żart, nie zawsze udany, każdy gest, włącznie z telefonami do zwykłych ludzi.

Wiele z tych „skrzydlatych słów” Franciszka zapamiętamy na długo, bo streszczały jego przesłanie lepiej niż krytycy i entuzjaści. Na przykład: „kim jestem, by osądzać osoby homoseksualne, które chcą służyć Bogu w Kościele”, „róbcie raban” (do młodzieży katolickiej) czy „Kościół powinien być szpitalem polowym dla poranionych duchowo”.

Kościół, jaki jest, widzimy. Przez ostatnie lata widzieliśmy jego głęboki kryzys. Przede wszystkim wiarygodności i autorytetu w związku z nadużyciami i przestępstwami seksualnymi, ale i z korupcją, szwindlami finansowymi, włączaniem się w wojnę kulturową prawicy ze światem praw człowieka, sprawiedliwości społecznej, inkluzywnego społeczeństwa, nielękającego się mniejszości kulturowych i obyczajowych, na czele z migrantami i uchodźcami. Ten kryzys w Kościele dotknął katolików w Polsce w końskiej dawce, w innych Kościołach, np. w Niemczech, biskupi wespół z aktywnymi katolikami radzili sobie z nim skuteczniej.

Tuż przed śmiercią Franciszek spotkał się z wiceprezydentem USA J.D. Vance’em, nawróconym zaledwie kilka lat temu z fundamentalizmu protestanckiego na katolicyzm. Szczerze współczuję politykowi, który na całe życie zapamięta, że był powodem wysypu memów przypisujących mu śmierć papieża. Ale był po temu powód: Vance usiłował podeprzeć się św. Tomaszem, by bronić represyjnej polityki migracyjnej Trumpa.

W kwestiach dla Franciszka podstawowych – rosnąca nierówność materialna i bytowa w społeczeństwie, migracja, zmiana klimatu – drogi papieża i Białego Domu rozeszły się drastycznie. Dużo lepiej Franciszek rozumiał politykę katolika Bidena. Po próbie naginania tomizmu do obrony trumpizmu papież nie zdzierżył i wysłał list interwencyjny do episkopatu USA.

Mimo to Trump wybiera się z Melanią na pogrzeb Franciszka. Jak wielu innych przywódców nakazał na znak żałoby opuścić flagi państwowe do połowy masztu. Zaprzyjaźniony z Franciszkiem brazylijski prezydent Lula ogłosił żałobę bodaj tygodniową. Argentyński klon Trumpa, prezydent Milei, ten, któremu Musk sprezentował piłę łańcuchową do cięcia podatków, też rusza do Rzymu pożegnać papieża.

Czy to nie obłuda? Przecież Trump, Milei, Duda to antypody przesłania Franciszka. On prosił niezmordowanie o empatię i solidarność, a ci głoszą pochwałę egoizmu narodowego. Dla papieża inspiracją był św. Franciszek, obrońca najuboższych, dobrostanu przyrody i zwierząt, dla nich inspiracją są pochwały chciwości i pamflety na demokrację jako rzekomą przeszkodę na drodze do przywracania wielkości swemu krajowi. W rzeczywistości pod patriotycznymi hasłami kryje się interes materialny i polityczny wąskiej elity władzy i pieniądza.

Pielgrzymkę polityków na pogrzeb Franciszka można zobaczyć i tak, że to hołd składany cnocie, pośrednie wyznanie własnych win względem społeczeństwa, które dało im mandat do rządzenia w nadziei, że go wykonają jak najlepiej. Ale jakoś trudno mi uwierzyć w szczerość takich wizyt w przypadku polityków, którzy, jak Andrzej Duda, grali w kampanii wyborczej kartą homofobii.

Oni chcą się po prostu pokazać światu i wyborcom na tej uroczystości transmitowanej przez wszystkie media. Niekatolik Trump tak samo jak katolik Duda. I na tym m.in. polega siła Kościoła rzymskiego, że ciągle przyciąga uwagę możnych i „maluczkich” tego świata. To są te jego „dywizje”, o które pytał drwiąco Stalin. Za dwa, trzy tygodnie będziemy już prawdopodobnie wiedzieć, kto po Franciszku. I ta wiadomość też zdominuje na pewien czas media i debatę publiczną. U nas może się nałożyć na wybory prezydenckie. Może i dobrze, że papieża nie wybiera się w głosowaniu powszechnym.