Debata, ach, debata

Debat prezydenckich nie wygrywa się w Końskich, tylko w urnach wyborczych. Trzaskowski nie przegrał wyborów z Dudą dlatego, że się z nim nie zmierzył w Końskich, ale dlatego, że więcej głosów wyborców dostał Duda. To oni decydują o finalnym wyniku, idąc – lub nie idąc – do lokali wyborczych i głosując na któregoś z kandydatów.

Najpierw w pierwszej, a zwykle także w drugiej rundzie. W pierwszej wygrał tylko Aleksander Kwaśniewski. Nie udało się to Lechowi Wałęsie, pierwszemu w historii prezydentowi RP wybranemu w głosowaniu powszechnym.

Debaty telewizyjne mają jednak znaczenie. Przed erą Internetu ważniejsze niż dzisiaj. Kandydat palnie głupstwo, skłamie, popełni gruby błąd, zachowa się ordynarnie i kłopot gotowy. Z drugiej strony spokój, opanowanie, kultura wypowiedzi, dobra prezencja i dobrze dobrane ubranie pomagają czasem bardziej niż przerzucanie się liczbami.

W epoce socjalmediów prezydencka debata telewizyjna wciąż przyciąga u nas kilkumilionową widownię. Nie można jej lekceważyć, ale bez przesady. Niewiele osób zmienia zdanie po debacie. Zwykle ma swego faworyta już przed nią. Wahający się i obojętni zwykle zostają w domu. Dopiero od niedawna, chyba wskutek coraz głębszej polaryzacji, wzrosła u nas frekwencja wyborcza.

Mało mnie interesują kulisy targowania się sztabów o debatę. Debata musi być, bo to zwieńczenie całej kampanii. Najbardziej widowiskowy jest oczywiście pojedynek finalny między dwoma pretendentami. O szczegóły sztaby zawsze się kłócą w nieuzasadnionym przekonaniu, że będą go kontrolować do ostatniej minuty. A ich kandydaci będą się trzymać przygotowanego dla nich scenariusza. W rzeczywistości tak dzieje się rzadko i ten element nieprzewidywalności jest solą debaty dla jej widowni, a utrapieniem dla sztabowców.

Im więcej debat, tym lepiej. Niech będzie debata i z udziałem wszystkich kandydatów, i z dwoma lub trzema mającymi największe poparcie. Wyobrażam sobie nawet debatę między Trzaskowskim, Nawrockim a Mentzenem. Jeśli by się na to zgodzili oni sami i ich sztaby, w co wątpię.

W Polsce utarł się zwyczaj, że organizują je największe telewizje: publiczna i dwie komercyjne. Niech będzie, ale wolałbym, by organizowała je osobno każda z nich. Mniejsze telewizje mogą się też starać. Z prawicowymi jest kłopot, bo są tubami propagandowymi, więc będą narzędziem walki politycznej.

Wolałbym też, by debata finalna odbyła się później niż w najbliższym czasie. Ale skoro Trzaskowski rzucił rękawicę już teraz, to Nawrocki powinien ją podjąć. Inaczej konkurencja będzie go przedstawiała jako mięczaka albo bufona. Tak naprawdę sztabem Nawrockiego kieruje obawa, że nie wypadnie dostatecznie dobrze ani w oczach wyborców PiS, ani Konfederacji. Stąd warunek, by do trzech telewizji głównego nurtu dopuścić dwie antysystemowe.

Chodzi tu o pretekst dla Nawrockiego, by mógł się uchylić od debaty z Trzaskowskim, jeśli zgody na pięć telewizji współorganizujących i transmitujących debatę Szefernaker (szef sztabu Nawrockiego) wraz z Czarnkiem nie uzyskają. Czarnek już wykrzykuje, że debata tak, ale na równych warunkach.

Podobne pretensje zgłosili Hołownia i Biejat. Łączy ich odgrzana mantra o duopolu PiS-PO. Bez sensu, bo przecież ich ugrupowania tworzą obecny rząd koalicyjny. Formuła debaty między dwoma kandydatami mającymi największe poparcie nie jest wynikiem jakiegoś spisku czy rzekomej zmowy, lecz odzwierciedleniem preferencji wyborców.