Jak ta wojna długo trwa

W oczekiwaniu na przejęcie władzy przez Trumpa Rosja nasila ataki w Ukrainie, a Putin znów grozi odwetem nuklearnym Zachodowi. Tym razem po wydaniu zgody przez odchodzącego z urzędu Bidena na użycie przez broniącą się Ukrainę pocisków ATACMS do uderzenia w cele militarne w głębi Rosji, skąd te ataki są wyprowadzane. Kreml uważa tę decyzję za eskalację konfliktu, który, jak wiadomo, sam wywołał, uderzając z Białorusi i Rosji na niepodległe i suwerenne państwo ukraińskie 33 miesiące temu.

Propaganda kremlowska przemilcza, że sprowadzenie 11 tys. żołnierzy totalitarnej Korei do Rosji stanowi prawdziwą eskalację konfliktu, a zgoda Bidena jest odpowiedzią, na którą broniąca się Ukraina czekała być może za długo, aby odwrócić bieg wydarzeń na swoją korzyść. W tej sytuacji ma tylko jedną kartę przetargową: tysiąc kilometrów terytorium rosyjskiego wciąż pod kontrolą ukraińskich wojsk.

Ostatnie ataki Rosjan mają za cel infrastrukturę energetyczną, ale skutki uboczne jeszcze dotkliwiej rażą obiekty cywilne i cywilną ludność, w tym dzieci. Przerażającym przykładem jest Ukrainiec, który stracił żonę i trzy córki, zabite przez pocisk. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, jak wielkie straty w ludziach, w budynkach mieszkalnych, obiektach dziedzictwa kulturalnego, wszelkiej infrastrukturze cywilizacyjnej już pochłonęła ta brudna wojna Putina.

Na te cierpienia i zniszczenia mogą patrzeć obojętnie lub z aplauzem tylko admiratorzy brutalnej siły, sympatycy Rosji, wrogowie Ukrainy. Ale nie tylko oni. Również „realpolitycy”, którzy liczą zyski i straty związane z każdym większym konfliktem międzynarodowym. Dla nich wojna nie ma twarzy zabitego dziecka.

Przez dwa najbliższe miesiące, do momentu, kiedy Trump obejmie władzę, Rosja zrobi wszystko, by rzucić Ukraińców na kolana i zniechęcić Zachód do dalszego wspierania dyplomatycznego i wojskowego Ukrainy. Polska wyrasta na europejskiego lidera oporu przeciwko planom i ambicjom Putina. Prorosyjscy politycy w Unii Europejskiej nie złożyli jednak broni, a polityka Trumpa w sprawie Ukrainy pozostaje zagadką.

My, zwykli konsumenci polityki, nie mamy pełnego obrazu sytuacji. Mają go zapewne agenci różnych wywiadów i politycy, którzy korzystają z ich informacji. W końcu ich rola polega na tym, przynajmniej teoretycznie, by mówić prawdę liderom państwowym. Na tej m.in. podstawie układają scenariusze dalszych wydarzeń, które znamy tylko w zarysie, o ile w ogóle. Niewykluczone, że Trump ma swój plan zakończenia konfliktu, ale do tego tanga trzeba Putina. Tak daleko nie sięgają ani Zełenski, ani jego europejscy sprzymierzeńcy, włącznie z Tuskiem i Dudą.

Mantra „nic o Ukrainie bez Ukrainy” jest słuszna, ale w najwyższych gremiach świata, jak choćby w grupie G20 czy BRICS, nie ma zgody w tej sprawie. Państwa narodowe nabierają w czasach niepewnych ponownie kluczowego znaczenia, a kierują się przede wszystkim swoimi interesami, zwłaszcza ekonomicznymi. Trudno, by np. Hiszpania była tak żywotnie zainteresowana sprawą Ukrainy jak Polska czy państwa skandynawskie. Tu otwiera się szczelina, w którą wciska się Kreml.

Nie ma pewności, jak i kiedy zakończy się agresja Rosji na Ukrainę. Opcji ubywa jednak ze stołu.