Raus!

Jeśli wybory w landzie Brandenburgia wygra w niedzielę 21 września skrajna prawica AfD, to zwiększą się kłopoty nie tylko kanclerza Scholtza, ale też w naszych relacjach z Niemcami. Brandenburgia sąsiaduje przez Odrę z Polską. Mieszka w niej kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Wielu naszych obywateli dojeżdża tam z Polski do pracy, a wielu Niemców przyjeżdża do nas na zakupy, w interesach, na wypoczynek.

AfD chce oczyścić Niemcy z migrantów, choć w Brandenburgii i innych landach byłej NRD mieszka dziś i pracuje wielu z nich. Interes ekonomiczny wymaga, by tak było dalej, ale skrajna prawica ma to gdzieś. Żeruje na niechęci do „obcych”, nawet jeśli są nimi Polacy. Nim przyszedł czas nienawiści do migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i dalszej Azji – w Brandenburgii to głównie Syryjczycy – skrajna prawica w roli niemile widzianych obcych obsadzała naszych rodaków. Dziś skrajna prawica niemiecka brata się ze skrajną prawicą polską. Co byłoby po wygranej AfD także na tym polu, nie wiadomo. Ale mało prawdopodobne, by polska społeczność w Brandenburgii i mniejszości narodowe w całych Niemczech mogły skorzystać na ewentualnym dojściu AfD do władzy na którymkolwiek szczeblu w federalnym państwie niemieckim. Prędzej usłyszeliby gromkie „Raus!”.

W sondażach brandenburskich różnica między rządzącą w landzie demokratyczną lewicą Scholza a skrajną prawicą mieści się w granicach błędu. Przegrana SPD byłaby szokiem. Socjaldemokraci rządzą landem nieprzerwanie od trzech dekad. To między innymi dzięki temu relacje niemiecko-polskie w rejonie nadodrzańskim ułożyły się pozytywnie. Gdyby partia Scholza poniosła drugą po Turyngii klęskę z rąk AfD, kanclerz miałby nowy ból głowy, zagrażający jego przywództwu.

Same złe wieści, bo na dodatek Scholz podjął ryzykowną grę polityczną z AfD, ogłaszając wyrywkowe kontrole na wszystkich granicach państwa w ramach walki z nielegalną imigracją. Ten ruch, wymuszony przez rosnące poparcie dla antyimigranckiej skrajnej prawicy, oprotestował Donald Tusk. Ma już poparcie Grecji i Austrii. Przeciwnicy decyzji Berlina uważają, że uderza ona w strefę Schengen, organizacje praw człowieka, że w etos Unii Europejskiej.

Po odsunięciu PiS i „suwerenistów” Ziobry, Jakiego i Kowalskiego, od władzy, spodziewaliśmy się wyraźnej poprawy naszych stosunków z Niemcami. Poprawiły się, jednak teraz w nich ostro zgrzytnęło. Można temu zaradzić, nowelizując unijną politykę w sprawie migracji. Ale jak zbudować jakikolwiek trwały konsens w UE w tej sprawie, gdy rośnie liczba państw członkowskich zdradzających niezbyt przyzwoite zainteresowanie pomysłem premier Włoch, wywodzącej się z tamtejszej niechętnej migracji prawicy? Pani Meloni dobija targu z Albanią w sprawie lokowania w obozach na jej terytorium osób proszących o azyl. Tam mieliby czekać na rozpatrzenie ich podań. Jak długo i w jakich warunkach? Albania przechodzi do niechlubnej historii jako Rwanda Europy.

W Rwandzie brytyjscy konserwatyści byli bliscy zawarcia podobnej umowy dotyczącej migrantów w UK. Na szczęście torysi ponieśli druzgoczącą klęskę w wyborach i plan spalił na panewce. Cóż z tego, gdy niektórzy liderzy w UE zerkają w podobną stronę? Imigranci stali się jednym z głównych tematów dyskusji w unijnych parlamentach, ale też pod budkami z piwem w całej Europie. Mimo że Europa ich potrzebuje. Zarówno tych wysoko wykwalifikowanych, jak i w niezbędnych, nisko płatnych zawodach.

Ta ślepota zagraża nie tylko europejskiej gospodarce i w służbach publicznych, choćby w służbie zdrowia, ale też europejskiej demokracji. Okazuje się, że interesy ekonomiczne ustępują przed kwestiami tożsamości. To prawdziwe wyzwanie. Pytanie do polityków i do nas wszystkich, nie brzmi: „czy”, tylko: „jak”.