Po nitce do kłębka

Aresztowanie w Londynie byłego prominenta Kuczmierowskiego i wystawienie listu gończego za biznesmenem „patriotycznym” Szopą otwiera ścieżkę do kłębka, jakim jest środowisko byłego premiera Morawieckiego. Ścieżka może się okazać kręta, ale azymut został trafnie wybrany przez prokuraturę.

Prokuratura twierdzi, że ma dowody, iż Kuczmierowski i Szopa działali na zasadach zorganizowanej grupy przestępczej. Jeśli tak, to na nich się nie skończy. Na razie sypią aresztowani urzędnicy/urzędniczki, lecz ich zeznania obciążają też ich przełożonych. Dlatego w otoczeniu Morawieckiego po aresztowaniu Kuczmierowskiego musiały się włączyć dzwonki alarmowe. Morawiecki i była wicepremier Emilewicz wystawili mu świadectwa niewinności, a Emilewicz pofatygowała się osobiście do Londynu na posiedzenie sądu aresztowego. Jej obecność nie zrobiła jednak na sądzie wrażenia. Sąd nie wypuścił Kuczmierowskiego z aresztu, w którym ma on pozostać do rozprawy ekstradycyjnej wyznaczonej na luty przyszłego roku.

Tak czy inaczej, powinien stanąć przed sądem w Polsce. Unijny urząd antykorupcyjny oszacował, że malwersacje autoryzowane przez Kuczmierowskiego wynoszą 91 mln euro. Transfery z budżetu państwa dla Szopy szacuje się na pół miliarda złotych. To gigantyczna afera. W moim odczuciu stawiająca na wokandzie kwestię delegalizacji Prawa i Sprawiedliwości. Na razie jednak PiS jest nietykalny, bo wniosek o usunięcie tej partii z rejestru legalnie działających w Polsce ugrupowań politycznych musiałby zatwierdzić trybunał Przyłębskiej.

Na przykładzie obu podejrzanych o grube malwersacje finansowe opinia publiczna wzbogaca swą wiedzę o mechanizmach sprawowania władzy przez obóz Kaczyńskiego. To wiedza bulwersująca każdego uczciwego obywatela. Ale nie pisowską opozycję. Trzyma się ona schematu: nigdy się nie przyznawać, wszystkiemu zaprzeczać, bronić się przez ataki na Tuska.

Nazywać premiera Polski „wampirem” karmiącym się krwią opozycjonistów, a podejrzanych o łamanie prawa na potęgę „więźniami politycznymi” i „ofiarami” antydemokratycznego reżimu KO. Ta metoda towarzyszy rozliczaniu PiS-u z jego rządów od samego początku sprawowania władzy przez obecną koalicję.

Wypróbowano ją już po zatrzymaniu byłych dygnitarzy Kamińskiego i Wąsika i podczas odbierania PiS-owi kontroli nad mediami publicznymi. Każdy krok na drodze do odbudowy rządów prawa opozycja pisowska bezczelnie przedstawia jako zamach na demokrację i praworządność.

W istocie ten „zamach” polega na przywracaniu praworządności po wyborach 15 października. Jego elementem jest usunięcie z polskiego systemu prawnego złogów i min zastawionych przez obóz Kaczyńskiego i Ziobry. Usuwanie tych złogów PiS usiłuje przedstawić jako łamanie prawa. Ale to za PiS-u łamano prawo i uchwalano takie, które służyło interesom partii Kaczyńskiego. Usuwanie prawa wadliwego nie jest zamachem na praworządność, tylko jej przywracaniem. Mam nadzieję, że piątkowe spotkanie środowisk prawniczych z premierem Tuskiem przyspieszy ten niezbędny wysiłek.

Codziennie w swych wypowiedziach byli decydenci zdradzają, jak bardzo brakuje im władzy, którą utracili w demokratycznych wyborach. Każdy atak ze strony opozycji podszyty jest resentymentem, a może i strachem przed rozliczeniem. Myśleli, że to tylko hasła wyborcze obozu Tuska, ale się przeliczyli. Reagują agresją, nie mają klasy, by stanąć w prawdzie, przeprosić i zejść ze sceny. Draństwo maskowane biało-czerwoną przypinką w klapach marynarek pisowskich działaczy nie przestaje być draństwem.