W sprawie katechezy bronię Nowackiej

Miejsce katechezy w państwie demokratycznym jest w parafiach i szkołach wyznaniowych. Obecny stan prawny na to jednak nie pozwala. Rząd ma związane ręce konkordatem i umowami z innymi związkami wyznaniowymi. Zmiany są możliwe tylko w tych ramach.

Wbrew propagandzie kościelnej i pisowskiej obecna szefowa resortu oświaty Barbara Nowacka działa właśnie w tych ramach. Ponieważ maleje zainteresowanie nauką religii w szkołach publicznych, zaproponowała korekty systemowe. Nie usunęła zajęć z religii i etyki, tylko je zredukowała do jednej godziny tygodniowo, zezwoliła na łączenie uczniów z różnych klas w ramach tych zajęć, ale nie drastyczne, bo w zbliżonych grupach wiekowych, a oceny z religii i etyki nie będą wliczane do średniej. Uważam, że to krok we właściwym kierunku.

Przeciwko propozycjom Nowackiej występuje prawicowa opozycja, episkopat i katecheci świeccy. Protesty opierają się na założeniu, że obecna władza dąży do usunięcia religii ze szkół publicznych, a kieruje nią antykościelna i antyreligijna niechęć. Na tę tezę nie ma żadnych dowodów. Ma charakter czysto polityczny, wymierzona jest w obecny rząd premiera Tuska. Chodzi tu o dyskredytację tego rządu i nastawienie przeciwko niemu części społeczeństwa. Gdyby rząd był antykościelny i antyreligijny, wypowiedziałby umowy ze związkami wyznaniowymi i Watykanem. Nie zrobi tego nie tylko dlatego, że ma w składzie praktykujących katolików, ale też dlatego, że większość koalicji 15 października by tego nie poparła.

Protest świeckich katechetów wydaje się typowym sporem pracowniczym pewnej grupy zawodowej z rządem, podlanym niestety sosem ideologicznym zgodnym z wypaczonym przekazem prawicy i KRK. Czują się zagrożeni, że zmiany wprowadzane przez resort oświaty mogą pozbawić ich miejsc pracy, a więc środków utrzymania.

Nowacka tych obaw nie zignorowała. Obiecuje stworzenie systemu wsparcia. Wielu z nich ma też inne kwalifikacje pedagogiczne. Szef stowarzyszenia katechetów świeckich jest np. historykiem. Takich katechetów można w szkole zatrzymać, oferując im dodatkowo inne zajęcia. Mówimy o grupie ok. 20 tys. osób. Jednocześnie Nowacka przypomniała, że katecheci są w szkołach z nominacji władz związków wyznaniowych. Dała do zrozumienia, że powinny one, na czele z KRK, współpracować z rządem dla dobra katechetów i systemu oświaty – borykającego się z niedofinansowaniem i kadry nauczycielskiej – a nie wysuwać tylko oskarżenia. Tu też mogę się z Nowacką zgodzić, choć oczekiwanie współpracy ze środowiskami, które czapkowały wcześniej ministrowi Czarnkowi, jest oczywiście nierealistyczne.

Sądzę, że te spory i protesty przykrywają kwestię zasadniczą: po co w szkole nauka religii zamiast wiedzy o religiach? A z nią wiąże się kolejne pytanie: czy mamy pod dostatkiem nauczycieli mogących rzetelnie i kompetentnie uczyć o religiach jako zjawisku kulturowym i antropologicznym? Na razie więc jesteśmy skazani (przez polityków niezdolnych do podjęcia szczerej rozmowy z KRK na ten temat) na stan obecny.

W realnym życiu edukacja, nie tylko religijna, zaczyna się (albo się nie zaczyna) w domu rodzinnym, a nie w szkole. Ewentualne błędy i wypaczenia na tym polu mogłaby korygować szkoła, ale tylko w ramach lekcji o religiach świata. Katecheza nimi nie jest. Polega ona na utrwalaniu (zwykle bez rzetelnej dyskusji z młodzieżą, do której katecheci rzadko są przygotowani) przekazu wiary i doktryny konkretnej konfesji, katolickiej, prawosławnej, ewangelickiej itd. Proszę bardzo, ale to nie musi się dziać w szkole publicznej. Za to religie we współczesnym społeczeństwie demokratycznym powinny być elementem edukacji szkolnej. Ignorancja sprzyja nietolerancji, nietolerancja łatwo przeradza się w przemoc, przemoc niszczy więź społeczną.