Tusk wie, ale nie powie

Elon Musk popierał Bidena, teraz popiera Trumpa. Czy to zwrot w kampanii wyborczej? Obejrzawszy rozmowę obu superbogaczy, nie sądzę. Trump dalej atakuje Bidena, jakby nie przyjmował do wiadomości, że zwrot w kampanii już nastąpił, gdy Kamala Harris zastąpiła Bidena w rywalizacji z Trumpem. Musk zachęcał wyborców centrolewicowych do głosowania na Donalda. Ale po jego konwersji na trumpistę, czemu mieliby oni mu wierzyć, że to lepszy wybór, niż głosować na duet Harris/Waltz?

U nas taka rozmowa między superbogaczem a kandydatem na prezydenta mogłaby się podobać tylko wyborcom głosującym na Konfę. Nasi superbogaci po ośmiu latach rządów Kaczyńskiego raczej też by takich wistów wyborczych unikali, bo PiS urządzał na najbogatszych Polaków populistyczne polowania. Nowa władza z kolei nie życzyłaby sobie takich bezpośrednich ingerencji wielkiego biznesu w nadchodzącą prezydencką kampanię wyborczą.

Jedyną akceptowalną społecznie opcją w Europie są darowizny na fundusze wyborcze. Oczywiście w granicach prawa wyborczego. Nie jest dla mnie jasne, czy ewentualne pozbawienie PiS budżetowej subwencji na działalność partyjną oznacza też zakaz przekazywania na konto PiS darowizn. Zapewne wkrótce wyjaśnią to nam odpowiednie instytucje państwowe.

Kolejna ważna sprawa w tym kontekście to ukrócenie politycznego hejtu i fake newsów. Dezinformacja nie podlega konstytucyjnym gwarancjom wolności słowa. Za szerzenie kłamstw powinna być surowa grzywna lub odebranie licencji na nadawanie.

Wybory wygrywają (lub przegrywają) kandydaci wystawiani przez partie polityczne lub niepartyjne komitety wyborcze. Rzeczą rzetelnych mediów jest prześwietlenie wszystkich kandydatur pod kątem ich kwalifikacji. W USA kandyduje polityk skazany wyrokiem sądowym, bo tamtejsze prawo na to pozwala. Ten polityk ma nierozstrzygnięte kolejne sprawy sądowe przed sobą. W normalnej sytuacji to by go dyskwalifikowało, bo historycznie USA nie wybierały przestępców na prezydentów. Nie do pomyślenia byłoby przed Trumpem, by którykolwiek kandydat na prezydenta zachęcał do szturmu na siedzibę parlamentu pod fałszywym pretekstem, że „ukradziono” mu zwycięstwo w wyborach.

Takie rzeczy działy się dotąd w krajach tzw. Trzeciego Świata. W Wenezueli np. mieliśmy niedawno Białoruś. Rolę Łukaszenki odegrał prezydent Maduro. Zakazał startu liderce opozycji, wysłał policję na jej zwolenników, powsadzał do aresztu setki protestujących, oskarżył USA o próbę obalenia reżimu. Powszechnie uważa się, że Maduro wybory przegrał, a wynik został sfałszowany na jego polecenie. Scenariusze z Trumpem i Maduro dziś nam w Polsce nie grożą. Wynik wyborów odsuwających Kaczyńskiego od władzy został, mimo obaw w kręgach demokratycznych, zaakceptowany.

Prezydencki zegar wyborczy jednak tyka. Obie strony, pisowska i demokratyczna, nie zgłaszają jeszcze oficjalnych kandydatur. Słusznie, ale trzeba dobrze wyczuć, kiedy to milczenie zaczyna szkodzić politycznie. Donald Tusk, zapytany ostatnio, czy zna nazwisko kandydata swojej formacji na prezydenta, odpowiedział, że zna i podziękował za pytanie. Czyli na razie nie powie. To samo dotyczy obozu Kaczyńskiego. Najnowsze plotki wymieniają jako jego kandydata byłego wojewodę Zbigniewa Boguckiego. Wcześniej Kaczyński wychwalał rzekome prezydenckie kwalifikacje Mariusza Błaszczaka.

Wiadomo powszechnie, czemu nadchodzące wybory są wyjątkowo ważne. Widzimy na co dzień, jak pałac Dudy brutalnie hamuje i sabotuje zmiany obiecane i powoli wprowadzane przez koalicję demokratyczną. Wygrana kandydata PiS przedłużyłaby i pogłębiła trudności Tuska z przywracaniem demokracji konstytucyjnej. Tusk już wie, kogo wystawi Koalicja Obywatelska.

Może Radosława Sikorskiego? Krążyły plotki, że rząd Tuska zgłosi Sikorskiego, ale nie na prezydenta, tylko jednego z komisarzy Komisji Europejskiej. Dziś już wiemy, że tego nie zrobił. Zrezygnował z ubiegania się o stanowisko jednego z wiceprzewodniczących KE dla Polaka, zgłosił na komisarza budżetu Piotra Serafina, swego bliskiego współpracownika z okresu, gdy był szefem Rady Europejskiej, a obecnie szefa przedstawicielstwa RP przy UE.

To moim zdaniem oznacza, że Sikorski pozostaje w grze prezydenckiej. Ma swoje dobre i gorsze strony, jak każdy zawodowy polityk z długim stażem. Tak samo jak Rafał Trzaskowski. Sikorski i sam Tusk wydają mi się kandydatami na czas turbulencji, Trzaskowski na czas stabilizacji. Niepisana zasada mówi, że jeśli chodzi o wybory prezydenckie, to raczej nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Zwłaszcza po przegranej. Z drugiej strony mamy wciąż w polityce sytuację wyjątkową, więc posunięcia niekonwencjonalne mają sens. Tak właśnie było w USA, gdzie Demokraci nie zawahali się wymienić Bidena na Kamalę w rywalizacji o prezydenturę, na co obóz Trumpa jeszcze nie znalazł odpowiedzi. Czego przykładem jest chwytanie się brzytwy, czyli błaganie Muska o poparcie Donalda.