Tę bombę wciąż mogą zrzucić

Ludzki świat nie jest sprawiedliwy ani przewidywalny. Kiedy zacznę pisać kolejne zdanie, ktoś na Kremlu mógł już wydać rozkaz zrzucenia „taktycznej bomby atomowej na wybrany cel w Ukrainie”. Państwa NATO będą musiały zareagować. Jak by zareagowały, wie wąska grupa strategów i polityków. Nie mamy na ich decyzję wpływu, za to decyzja miałaby wpływ na nas. Co gorsza, zaciera się pokoleniowa pamięć o drugiej wojnie światowej. W społeczeństwach słabnie strach przed wojną jako metodą rozwiązywania problemów. Niektórzy nawet wojnę gloryfikują. Tam, gdzie słabnie pamięć o okropnościach wojny, rośnie szansa na wywołanie nowej.

Właśnie minęły kolejne rocznice zrzucenia bomb atomowych przez Amerykanów na Hiroszimę i Nagasaki. Przez 80 lat hasło „Nigdy więcej Hiroszimy” działało. Do dziś nie doszło do użycia broni atomowej w żadnym konflikcie. Ale od napaści Rosji na Ukrainę słabnie pewność, że atomowa apokalipsa się nigdy nie zdarzy. Rosja straszy Zachód zrzuceniem bomb nuklearnych na NATO, w tym Polskę. Nasz kraj podpisał traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej w 1969 r. Wcześniej, w 1963, PRL podpisała traktat o zakazie prób z bombą atomową w atmosferze.

Rzeczpospolita Polska nie podpisała traktatu o zakazie broni nuklearnej (uzgodnionego przez ponad sto państw z tzw. Trzeciego Świata). Władze polskie uznały, że uderza w zachodnią doktrynę odstraszania. Polska jako członek NATO korzysta z atomowego parasola ochronnego. Całkowity zakaz broni jądrowej oznaczałby likwidację tego parasola. A nie można mieć pewności, czy gdyby nawet państwa atomowe przystąpiłby do tego traktatu, ich arsenały nuklearne zostałaby faktycznie całkowicie zlikwidowane.

Atak nuklearny na Polskę ze strony zachodnich mocarstw atomowych jest nieprawdopodobny, ze strony Rosji jest możliwy. Groził nim były prezydent Miedwiediew, kiedyś liberał, dziś jastrząb w elicie politycznej Rosji. Możliwe jest zrzucenie chińskiej bomby na Tajwan i północnokoreańskiej na Koreę Południową. Izraelskiej w samoobronie na Iran. Indyjskiej na Pakistan lub vice versa. W każdym przypadku byłaby to częściowa lub całkowita zagłada zaatakowanego kraju i regionu. Zginęliby i ci, którzy wierzą w odstraszanie, i ci, którzy tę doktrynę podważają. Bomba A jest ślepa na ludzkie sympatie i antypatie polityczne, kolor skóry, narodowość i religię.

Żyjemy w epoce tarć i napięć w rywalizacji globalnej o przywództwo, wpływy, zasoby i fundusze. Dawną rywalizację bloku zachodniego i sowieckiego zastąpiła rywalizacja Chin, Indii, Rosji i ich sojuszników z Zachodem. W bloku antyzachodnim na razie nie ma jedności, ale Chiny, Rosję czy Iran łączy dążenie do odebrania przywództwa Zachodowi, na czele z USA. Polska w tej nuklearnej grze jest tylko przedmiotem. Oficjalnie partnerem, mogącym korzystać z gwarancji zachodnich sojuszników, np. w postaci tak zwanego nuclear sharing. Gra toczy się jednak z natury rzeczy ponad nami, bo nie mamy własnego arsenału broni atomowej. Nie jest miło uświadomić sobie, że choć te gwarancje i artykuł „muszkieterowski” traktatu o NATO dają nam pewne poczucie bezpieczeństwa, to jednak przyszłość jest nieprzewidywalna. W czarnym scenariuszu mogą u nas, w USA czy we Francji dojść do władzy nacjonaliści i izolacjoniści, którzy ulegną rosyjskiemu czy chińskiemu szantażowi nuklearnemu.

Nie powinniśmy spocząć na laurach. Wydatki na zbrojenia, choć zmniejszają pulę budżetową na inne działy, są po napaści na Ukrainę racjonalne. Podobnie racjonalna jest prozachodnia orientacja polskiej polityki zagranicznej. Armagedonem nie ma co straszyć na potęgę, bo to zwykle przynosi odwrotny skutek społeczny – zobojętnienie na ten temat.

Jednak rząd powinien opracować jakiś program edukacyjny dla obywateli dotyczący ewentualnego konfliktu nuklearnego na terenach Polski. Na Tajwanie rozpoczęto produkcję fabularnego serialu o inwazji Chin komunistycznych na wyspę. Reagan miał zaproponować Gorbaczowowi rokowania o redukcji arsenałów strategicznych pod wpływem popularnego filmu o ataku atomowym na USA „The Day After”. W Japonii niektórzy ocaleni z Hiroszimy prowadzą ochotniczo od lat zajęcia w szkołach, dzieląc się z młodzieżą doświadczeniami i refleksjami. Edukacja obywatelska nie wygra wojny jądrowej, ale może zredukować straty i zniszczenia.