Kaczyński wiedział, powiedział i odpuścił

Taki był styl Kaczyńskiego, że owszem, interweniował, ale potem odpuszczał. Było to de facto przyzwolenie na nadużycia w sprawowaniu władzy przez jego obóz. I za to powinien odpowiedzieć, bo ryba psuje się od głowy. Podczas rewizji w mieszkaniu byłego wiceministra sprawiedliwości, partyjnego kolegi Ziobry, agenci zabezpieczyli skierowany do niego list prezesa Kaczyńskiego. List opublikowała „Gazeta Wyborcza”.

Wynika z niego jasno, że już w 2019 r., u progu parlamentarnej kampanii wyborczej, Kaczyński wiedział o sprzecznym z prawem wykorzystywaniu Funduszu Sprawiedliwości do finansowania kampanii wyborczej satelickiego ugrupowania ziobrystów. Prezes zabrania kontynuacji tych nielegalnych operacji. Ostrzega, że mogą skończyć się kłopotami z Państwową Komisją Wyborczą, gdy będzie ona rozdzielała dotacje budżetowe na działalność partii politycznych. I co? I nic. Ziobro zignorował list, a Kaczyński dalej tolerował nadużycia w swoim obozie.

Funduszem zarządzał wtedy Marcin Romanowski. Prokuratura wysunęła przeciwko niemu zarzuty na tym tle, zagrożone wieloletnią karą więzienia. Do Sejmu wpłynął wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Romanowskiego. Mam nadzieję, że skutecznie. I że dotacja budżetowa zostanie PiS-owi cofnięta, chyba że wydane sprzecznie z prawem pieniądze zostaną zwrócone. Ukarania za te malwersacje wymaga nie tylko prawo, ale i poczucie sprawiedliwości.

I co? I nic: miliony obywateli nadal głosują na obóz Kaczyńskiego, tak jakby łamanie prawa i obrażanie poczucia sprawiedliwości nic im nie przeszkadzało. Na tym polega sukces prawicowego populizmu, że zdołał przekonać sporą część społeczeństwa, że im więcej wolno, bo choć kradną, oszukują i kłamią, to Tusk robi jeszcze gorsze rzeczy. Dzisiaj wybory wygrywa się w internecie, w tak zwanych mediach społecznościowych, na wiecach i podczas spotkań twarzą w twarz z wyborcami.

Debata publiczna w tradycyjnym rozumieniu wymiany rzeczowych argumentów zeszła na dalszy plan. Coraz mniej ludzi ogląda tradycyjne telewizje informacyjne czy słucha tradycyjnych programów radiowych. Niby-debatę Biden/Trump oglądało w USA o 20 mln osób mniej niż poprzednią. To oznacza, że wyborcy podejmują decyzje inaczej niż przed pojawieniem się internetu jako narzędzia komunikacji społecznej.

Dlatego skrajna prawica nie ustaje w podważaniu znaczenia tzw. głównego nurtu w mediach i polityce. Namawia, by nie wierzyć niczemu, co trafia do głównego nurtu. Dlatego w Polsce PiS wyśmiewa oskarżenia wysuwane przeciwko niemu na podstawie faktów i dowodów przestępstw odsłanianych po 15 października. Traktuje je jako „zemstę polityczną”. Powtarza, że nie było żadnych naruszeń prawa. Pisowskie rządy przestrzegały przecież prawa, które PiS sam nowelizował bądź uchwalał „bez żadnego trybu”. A że to prawo urągało praworządności opisanej w naszej konstytucji, to kwestia interpretacji. Jedni eksperci widzą naruszenia, drudzy nie widzą. I karawana jedzie dalej. Ale 15 października ugrzęzła. List Kaczyńskiego może być ważnym dowodem w sprawie FS. Wszystko wskazuje, że nim będzie.