Dwa tiry na godzinę

Morawiecki szykuje się ze swą ściśle tajną ekipą do zaprzysiężenia, zamiast gasić protest przewoźników i rolników na granicy polsko-ukraińskiej. Nic to go widać nie obchodzi, bo przecież już raz uderzył w Ukrainę, wstrzymując dostawy broni dla walczących z Rosją sąsiadów. Teraz z Polski idzie atak na Ukrainę motywowany ekonomicznie.

Tylko że pociąga za sobą także skutki polityczne, i to fatalne, za to pożądane, a może i inspirowane przez Rosję. Taki mamy rząd, oby jak najkrócej. Z mściwą radością podrzuci problem, który sam stworzył i nie potrafi rozwiązać, rządowi Tuska. To kukułcze jajo jest zapowiedzią trudnej przyszłości po przerwaniu ognia i czasie odbudowy Ukrainy ze zniszczeń wojennych. Ale ważniejsze jest to, co dzieje się teraz. W wielokilometrowych kolejkach do odprawy granicznej stoją m.in. cysterny z paliwem, tak potrzebnym Ukrainie i tak niechętnie widzianym przez Rosję.

Zaczyna się druga zima tej wojny. Rosja znów będzie chciała wziąć Ukrainę zimnem, brakiem prądu i ciepła i rzucić Ukraińców na kolana. Trzymanie dostaw paliwa na polskiej granicy pośrednio służy Putinowi. Drugi skutek negatywny polskiego protestu to dalsze pogorszenie praktycznych relacji z Ukrainą. Rzecz budzi wielki niepokój, bo teoretycznie wciąż te relacje są przyjazne. Zaledwie kilka dni temu prezydent Duda gratulował Ukraińcom bohaterskiego Majdanu, który obalił promoskiewski reżim Janukowycza. I obiecał, że Polska nadal będzie stała przy Ukrainie. I co? Raczej się oddala.

Dotąd tylko Orbán obnosił się z prorosyjskim kursem węgierskiej polityki. Tłumaczył go potrzebą „zrozumienia”, że Rosja kieruje się obawą utraty kontroli nad swoim ogromnym terytorium. To raczej zadanie Putina, a inwazja na Ukrainę w żadnym razie bezpieczeństwa Rosji nie wzmacnia. My w Polsce wiemy, że bezpieczeństwo Ukrainy dotyczy też nas, bo okupacja całej Ukrainy lub jej newralgicznych punktów skróci dramatycznie dystans między Rosją a nami i innymi państwami wschodniej flanki UE i NATO. Rolnicy i przewoźnicy nie muszą pamiętać o przeklętej geopolityce, ale polskie władze powinny. To część naszej racji stanu.

Obejmuje ona także przyszłe relacje z Ukrainą. Jeśli za kilka lat wejdzie do Unii Europejskiej, zmieni się nie tylko sytuacja polityczna, gospodarcza i międzyludzka w naszym regionie Europy, ale też w skali globalnej. Ukraina ma ogromny potencjał rozwojowy. Jeśli dane jej będzie swobodnie go prowadzić, stanie się graczem międzynarodowym i naszym konkurentem.

Cały wysiłek demokratycznego rządu polskiego powinien być skierowany w naszych stosunkach z Ukrainą na to, by przyszła konkurencja nie zamieniła się w rywalizację albo, nie daj Boże, w jakiś poważny konflikt. Do tego trzeba rozwagi i dalekowzroczności, jakiej tak okrutnie brakowało rządom pisowskim. Tymczasem widzimy, że demokraci ustępują tu pola nacjonalistom Bosaka. To oni podnieśli temat „dwóch tirów na godzinę” w rozmowie z Morawieckim. Oni spotykają się z protestującymi jako ich sojusznicy polityczni. Tym samym upolityczniają protest po linii antyukraińskiej i antyunijnej, bo tak dyktuje nacjonalizm. To bardzo niebezpieczne. PiS się nie obudzi, ale rząd Tuska musi przejąć inicjatywę także w tej sprawie.