A gdzie w tym wszystkim „Solidarność”?
Prezydent Duda nazwał podczas obchodów Grudnia 1970 „hańbą” to, że sprawcy masakry nie zostali osądzeni ukarani. Nie, panie prezydencie, odpowiada działacz „Solidarności” Krzysztof Łoziński. Hańbą jest to, że łamie pan dzisiaj konstytucję.
Prezydent Duda przemilczał, że po 1989 r. toczyły się procesy przeciwko osobom oskarżanym o współodpowiedzialność za krwawe stłumienie robotniczego protestu na wybrzeżu. Były skazania i były uniewinnienia. M.in. Stanisława Kociołka. Prezydent zdaje się nie brać pod uwagę, że młyny sprawiedliwości często mielą powoli, by sprawiedliwości stało się zadość. PiS po dojściu do władzy daje lekcję pokazową, jak prawo ekspresowo naginać i łamać bez skrupułów. W państwie praworządnym takie rzeczy nie mogą mieć miejsca.
W PRL za masakrę grudniową nikt nie tylko nie poniósł kary, lecz nawet nie stanął przed sądem. To była prawdziwa hańba.
List Łozińskiego do obecnego szefa „S” Piotra Dudy wytyka mu polityczne przymierze z PiS. Nic nowego, ale zawsze warto przypomnieć, że obecna Solidarność jest jednym z bastionów obozu Kaczyńskiego. Łoziński słusznie uważa to za niszczenie dorobku i legendy „S” z lat 80. Oczywiście to jeden z głosów wołających na puszczy.
Nieco wcześniej w podobnym duchu odezwał się inny przywódca „S” z tamtych czasów, Maciej Jankowski. Co z tego, skoro Piotr Duda może się zasłonić Andrzejem Gwiazdą, który kibicuje obecnej władzy. Ale to nie przekreśla wartości świadectw Łozińskiego czy Jankowskiego. Bo także historia i idea Solidarności ma różne imiona. Nie wszystkie są radiomaryjno-pisowskie.
Prawdę mówiąc, w prawdziwej historii pierwszej Solidarności PiS i o. Rydzyka w ogóle nie ma. Dobrze, że Łoziński i jemu podobni działacze „S” nie przykładają ręki do „pisyzacji” największego w naszej historii ruchu społecznego. Też działałem w Solidarności w tamtych latach i byłem za to internowany. Dziś dziękuję Łozińskiemu za ten list.
Komentarze
Duda, podający się za prezydenta RP, przygotowuje grunt pod zniesienie niezawisłości sądów. Wystarczy wsłuchać się w to, co i jak mówił o sądach. Wykonuje zadanie, jakie mu zlecił Kaczyński, u którego robi za chłopca na posyłki.
Kaczynski walczy o miejsce w historii.Chcialby dorownac samemu Pilsudzkiemu . .W swym megalomanskim zaslepieniu jest przekonany , ze Polacy usypia mu kopiec za zaslugi. Koniec nastapi szybciej , niz mu sie zdaje. Chce takze zmienic swaidomosc historyczna Polakow .Stara sie o zainstalowanie w naszych glowach mitu o „Najwiekszym Prezydencie”. Jak kazdy falsz i ten jest powodem do kpiny i szyderstwa. Jestem pewien , ze Polacy odrzuca te hucpe tak,jak odrzcili komunizm. To zwyczajnie sie nie przyjmie.Wiem , ze przy okazji demoluje wspolnote , ale kazdy blad niesie za soba cene , czasem bardzo wysoka.
„Solidarność” już od dawna nie istnieje…
Ta dzisiejsza namiastka jest tym samym, czym w PRL była CRZZ – przystawka do partii – wtedy PZPR, teraz PiS, co zresztą na jedno wychodzi, gdy się przejrzy biografie paru ministrów…
Piotr Duda przewodzi dziś „Solidarności – bis”, która jest stronnictwem politycznym gromadzącym etatowych działaczy partyjnych „PiS”, zatrudnionych przez prezesów i dyrektorów firm, fabryk i zakładów pracy. Ich twarzą jest m.in przewodniczący Guzikiewicz ze Stoczni Gdańskiej, widoczny w przekazach telewizyjnych ze wszystkich solidarnościowych „zadym”. Przewodniczący P.Duda nie ma nic wspólnego z pracownikami, prekariuszami i innymi pracobiorcami. Jego życie polityczne toczy się w cieniu dzisiejszego przywódcy „Rewolucji Grudniowej”, który od 25 października 2015 r. po wyborach parlamentarnych niszczy demokratyczne państwo prawa. Ta „rewolucja” trwa, zaś jej celem jest zburzenie trójpodziału władzy w III RP, utrzymaniu podziału obywateli na dwa zwalczające się plemiona: zwolenników i przeciwników narodowo – katolickiej postendeckiej partii „Prawdziwych Polaków”. Mam nadzieję, że świeżo tworzący się ruch społeczny, jakim są Komitety Obrony Demokracji, pozwoli zasypać rowy polityczne, ryte przez zwolenników i czołowych przywódców Prawa i Sprawiedliwości.
do otoosh
jest zgodne z poglądem Włodzimierza Iljicza – związek zawodowy to pas transmisyjny miedzy partią a społeczeństwem
„…historia i idea Solidarności ma różne imiona”. W tym właśnie sęk, że tych mądrych i przyzwoitych jest dramatycznie niewielu. Autorytetów intelektualnych i moralnych jest jak na lekarstwo, więc polityczne kreatury bez wysiłku zdobywają poklask miernot. Czy uda się kiedykolwiek odwrócić proporcje? Nie sądzę, przecież zawsze tak było.
„Solidarność” w latach 80-tych, ten ruch ogólnopolski była czym innym niż ta po stanie
wojennym. Obecnie jest jeszcze czymś innym. Wybiórcza pamięć prezydenta jest mu
niezbędna bo, taki jest wymóg polityczny. Rocznice są im /politykom/ potrzebne.
Wspominamy co roku górników z kopalni „Wujek”, zginęli, szkoda ludzi, zawsze winni są
zomowcy i twórcy stanu wojennego. Nikt nie mówi o kapłanie który namawiał górników
do chwycenia za kilofy i łańcuchy i obrony miejsca pracy. Ci co opuścili kopalnię po kilku
dniach okupacji żyją i opowiadają. To że pozostali i zginęli w sposób cyniczni wykorzystują wszyscy politycy. Zomowiec być może i nie chciał zabijać ale, albo dostanie łańcuchem przez łeb albo nie. Pan Łoziński stoi po innej stronie niż przewodniczący Duda, ten ma zasługi,drugi musi się ich dorobić.
..dzis ,,solidarnosc,, mozna pisac z malej litery,Jeden Duda zniszczyl Solidarnosc a drugi Duda zniszczy Trybunal Stanu !! teraz my jestesmy ,,obywatelami II-giej kategori ,, ale kochamy wolnosc i Polske i wiemy ze trzeba ja poprawivc ale nie w stylu PIS
Proponuję czytelnikom pańskiego bloga lekturę /pół żartem, pół serio /
Ta historyczna refleksja przynosi relaks i wraca poczucie humoru tej częsci polskiej inteligencji która kolejny raz sprzedała się globalizmowi:
Krótka historia unii Polski z Europą
Pół żartem, pół serio
Polska już była kilka razy w unii z Europą. Polska ma bardzo długi staż w tej unii. Zaproszono nas do unii w roku 1772, w czasach, które przez ksenofobów zostały nazwane pierwszym rozbiorem Polski. Dopiero teraz dowiedzieliśmy się, że był to historyczny krok integrujący peryferyjną Polskę z nowoczesną Europą. Wchodziliśmy tam w trzech etapach, aż do całkowitego przyjęcia nas do wspólnoty. W integracji z Austrią, Prusami i Rosją przeżyliśmy wspólnie aż do roku 1918. Współpracowaliśmy z dyplomatami i rządami tych krajów przy tworzeniu warunków zjednoczeniowych, mając różne koncepcje współpracy ekonomicznej i politycznej. Ogromne zasługi na polu integracji miała polska arystokracja, która w zamian za otrzymane przywileje i awanse głosiła pochwałę współpracy i tworzyła stosowne konfederacje. Ówczesna klasa średnia, czyli szlachta zaściankowa, miewała odmienne pomysły współpracy, ale zdecydowana postawa elit europejskich brała zawsze górą nad hołotą z klasy średniej. Nieprzystosowanych wysyłano na bliższe lub dalsze wycieczki krajoznawcze. W okresie rządów Napoleona Bonaparte, wybitnego reformatora, który miał odmienną, oryginalną koncepcję zjednoczenia Europy, wielu polskich zwolenników jego pomysłów mogło poznać większość krajów europejskich. W czasie tej podróży mogli nie tylko zwiedzać Europę, ale również znaleźć w niej kwaterę na wieczny odpoczynek. Jednak po zwycięstwie starej koncepcji integracyjnej przywrócono w Europie ład i porządek na następne sto lat. Od czasu do czasu urozmaicano nudę egzystencjalną lokalnymi festynami powstań ludowych i uroczystymi rozejmami. W okresie braku na rynku medialnym takich instrumentów, jak telewizja, trzeba było jakoś urozmaicać szarość codziennego życia widowiskami „światło, dźwięk i łzy”. Wybitnym nowatorem w gatunku powszechnie dziś znanym jako „reality show” okazał się niejaki Jakub Szela, który tworzył widowiska plenerowe na terenie austriackiej części unii europejskiej. Jego pomysły inscenizacyjne spotkały się z tylko częściowym zrozumieniem administracji, chociaż niektórzy z obserwatorów zarzucali mu plagiat i inspirację unijną. Administracja wschodniej części dawnej Unii była mniej elastyczna w próbach rozumienia trudnych problemów adaptacyjnych polskiej ludności. Nie pomagały nawet kuligi na malowniczą Syberię masowo organizowane w celu unaocznienia uczestnikom szerokich horyzontów Unii i jej rozległych perspektyw. Dopiero rok 1918 narzucił Polsce jej zaściankowy wymiar. Ten akt nierozważnego oderwania się Polski od unii europejskiej został pochopnie uznany przez ksenofobów za polskie święto narodowe. Dzisiaj doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że był to krok pośpieszny i pozbawiony rozsądku. Na szczęście dla Europy, okres ten nie trwał zbyt długo i owocne rozmowy dwóch Europejczyków, pana Ribbentropa z panem Mołotowem zakończono pomyślnym dla integracji finałem we wrześniu 1939 roku. Po krótkim okresie intensywnego cywilizowania Polski, zaraz po zakończeniu wojny między unitami, wcielono Polskę – na mocy unijnego consensus’u – do eksperymentalnej unii wschodniej. Przeżyliśmy w niej symboliczne 44 lata eksperymentów. Unia wschodnia nie zyskała jednak stałego poparcia unii zachodniej, mimo, że ona ją współtworzyła w czasie serdecznych rozmów w Jałcie. Po latach jednak zmieniła zdanie i w audycjach radiowych nadawanych z radia pod zalotną nazwą „Wolna Europa” ukazała nam całą perfidność unii wschodniej, w której nas uprzednio zostawiła. Absolutnym unijnym słuchem wykazał się w tamtym okresie skromny stoczniowy elektryk, który doprowadził wschodnią unię do całkowitej impotencji. Ten sympatyczny kreator mody styropianowej otrzymał nawet nagrodę wynalazcy dynamitu pana Nobla, ale styropianowy dynamit polskiego wynalazcy okazał się materiałem kapryśnym i wystarczył tylko na jedną kadencję. Efekt styropianowy przestał działać, kiedy liczba bezrobotnych kolegów noblisty zaczęła rosnąć w tempie naprawdę dynamicznym. Wraz z rosnąca liczbą bezrobotnych, naciski dawnych unitów wschodnich, by wstąpić do unii zachodniej, przybrały rozmiary epidemii. Ich idiosynkratyczna nerwowość jest zupełnie zbyteczna, ponieważ my zawsze byliśmy, jesteśmy i będziemy w Unii Europejskiej, o czym świadczy ta krótka historia naszej unii z Europą.
PS. Unia Europejska obejmująca swym panowaniem prawie całą Europę została w 2015 roku zdobyta i zmuszona do kapitulacji przez milionową armię uchodźców uzbrojoną w telefony komórkowe marki Samsung i Nokia. Ta telefoniczna broń uchodźców z Azji Mniejszej okazała się bardziej skuteczna od miliardowych nakładów na gadżetowe uzbrojenie rakietowe unii. Jednak sukces armii uchodźców okazał się połowiczny. Propaganda unijna przekuła własną klęskę w zwycięstwo i obywatele Unii Europejskiej odetchnęli z ulgą.
autor : Wojciech K. Borkowski