Zmora komórkowa. Kasia K.-Z. do sztambucha
Katarzyna Kolenda-Zaleska napisała niedawno temu w „Gazecie Wyborczej” celny felieton o zmorze komórkowej.
Felieton jakby proroczy, bo oto przedsiębiorstwa transportu publicznego w Krakowie i Warszawie przymierzają się do walki z plagą uporczywych i hałaśliwych rozmów komórkowych. Trzymam kciuki.
Ale czy akcja przyniosłaby oczekiwany skutek? Nie da się wychować takich komórkowiczów. Jedni brak manier wynieśli z domu, inni są przyzwyczajeni do polskiego stylu biznesu. Trzeba przez komórkę, zawsze i wszędzie, co im tam ktoś będzie prawił o grzeczności i kulturze. Każda nieprzekomórkowana minuta to minuta stracona.
Ten typ jest uprzykrzeniem, ale można od biedy zrozumieć, że tak się w Polsce uprawia biznes. Dokłada się on wydatnie do naszego PKB, tworząc miejsca pracy, więc jest jakaś okoliczność łagodząca.
Nie da się takich okoliczności łagodzących znaleźć dla komórkowiczów i komórkowiczek plotących nieraz przez całą podróż o byle czym na cały wagon. Co mnie obchodzą ich sprawy prywatne, czasem wręcz intymne? Czemu muszę zdobywać wiedzę, której nie chcę i nie potrzebuję?
I czemu mam sobie zapychać uszy językowym śmieciem, bo zdarza się i tak, że nawet w pierwszej klasie Intercity można być poczęstowanym wiązanką wulgaryzmów.
Często podróżuję transportem publicznym. To dla mnie okazja do rodzaju socjologicznych obserwacji, jak ludzie się zachowują w przestrzeni publicznej, i do porównań z tym, jak zachowywali się onegdaj. To projekt w budowie, nie spieszę się z konkluzjami.
Podróży nie mogę uniknąć, tak jak mogę wyłączyć telewizor czy nie czytać tego, czego czytać nie chcę. Nie zawsze mam ochotę ćwiczyć jogę mentalną, wyłączając się z bezpośredniego otoczenia, w jakim miałem pecha się znaleźć. Czemu to ja mam problem, a nie te psuje publicznej audiosfery?
Wbrew pozorom może być inaczej. W Anglii, poza Londynem, gdzie prócz Polaków i Rosjan wyróżniają się komórkowcy inwazyjni z południa Europy, obyczaje wydają mi się wciąż bardziej cywilizowane.
Tylko czy w Polsce da się w ogóle przeprowadzić z powodzeniem jakąkolwiek regulację tego typu? Kto przestrzega na przykład zakazu palenia na przystankach tramwajowych czy autobusowych?
Poprawiło się na peronach kolejowych, choć też nie całkowicie, ale tu łatwiej o egzekucję zakazu. Trudno mi sobie wyobrazić egzekwowanie ewentualnego zakazu komórkowego.
Choć z drugiej strony, funkcjonariusze i obywatele mieliby wtedy podstawę prawną do interwencji i to może za jakiś czas zaczęłoby przynosić pozytywny efekt.
Komentarze
Chcialam tylko dodac, ze jest mozliwe (w ograniczonym zakresie) egzekwowanie zakazu. W Londynie wspolpasazerowie zwracaja uwage takim nieznosnym komorkowiczom (istnieja ‚ciche wagony’, w ktorych nie wolno rozmawiac glosno)
Gdzie te czasy, gdy podróżujący w jednym przedziale nawiązywali ze sobą rozmowę, można było wysłuchać ciekawych historii życia, samemu pozbyć się jakiejś dręczącej traumy przez opowiedzenie jej komuś, kogo nigdy więcej nie spotkamy… Teraz nawet ludzie podróżujący razem, po 5 minutach wyciągają smartfony i w milczeniu mażą po nich palcem wskazującym…
Natrętnym „komórkowiczom” (to przejdzie, cierpliwości) można zatruć życie wtrącając głośno (w pociągu Warszawa – Kraków) o, Kutno!
Albo wręcz włączając się do rozmowy: jak wstawisz ziemniaki, nie zapomnij posolić, a potem zmniejsz gaz!
> Tylko czy w Polsce da się w ogóle przeprowadzić z powodzeniem jakąkolwiek regulację tego typu? Kto przestrzega na przykład zakazu palenia na przystankach tramwajowych czy autobusowych?
Wszyscy? Nie widzialem osoby palącej na przystanku już wieki. Poza bezdomnymi zamieszkującymi wiaty, ale oni rzadko mają papierosy. Inaczej jest u was, na wschodzie?
Nie, regulacje i kary nie zdają się na nic, potrzebne jest wychowanie, edukacja. Coś czego zaprzestano. Obśmiano tablice typu „rolniku, myj jaja przed skupem” po czym przyjęto za pewnik, że „uwolnieni od komuny” Polacy to najszlachetniejsza na świecie nacja i sama obecność ducha świętego, który był zstąpił na ziemię, tę ziemię, załatwiła już wszystko 🙂
A rzeczywistość skrzeczy.
Trzeba wykorzystać rozliczne seriale typu „M jak plebania” do edukowania ludzi – a to o tym, że należy myć ręce, że można ograniczyć użycie słów obelżywych i nikt od tego nie zostanie gejem, że (to rydzykowne) możliwe jest ustąpienie komuś w imię szerzej pojętego interesu społecznego (sic!). To ostatnie jest trudne, bo nie widzę możliwości wytłumaczenia tego ludziom po dwudziestu latach tłumaczenia, że społeczeństwo to coś komunistycznego a w Polsce są tylko parafianie.
Polska to kraj misyjny, proszę @camela. Jeno nasi misjonarze zajmują się wyłapywaniem genderu w książkach dla dzieci, a nie wychowywaniem tych dzieci w duchu przyzwoitości. Takiej zwykłej, którą nabywa się w domu. Sami jej nie nabyli, musi co. Kindersztuby, znaczy się.
Bardziej niż komórki (, z której to czasami w pociągu skorzystać muszę, jeśli np. jest opóźnienie) atakują mnie wizualnie reklamy, od których czasami trudno uciec. Być może to dlatego, że rzadziej podróżuję I klasą, gdzie biznesmenów jakby mniej – być może mniejsza też chęć do wywnętrzania się. Kiedyś jednak pamiętam, że aby przedzwonić, to wychodziło się na korytarz, aby nie przeszkadzać współpasażerom (aczkolwiek korytarz też nie zawsze jest pusty).
Jestem za tą regulacją. W zbiorkomach wszelakich. A ten brak kindersztuby to moim zdaniem nie jest kwestią domów- w domach kiondersztuba polegała najczęściej na tym, że „dzieci i ryby nie miały głosu” – i dobrze, że to odeszło w niebyt (mam nadzieję). To problem całościowy- jesteśmy niestety kulturą ciążącą ku południu – gadatliwą. Czasem mi się marzy mieszkanie w Skandynawii: żeby nie slyszeć pleplających bliźnich. W dodatku najczęściej pleplających o pupci Maryni… gdak-gdak-gdak. To stad ta chęc „podzielenia” sięłwsztrząsającą informacją o tym, że „właśnie widziałem Zochę i….Zocha…” W najbliższym czasie będziemy też pleplać na cmentarzach- to jest z grubsza to samo.
…wstrząsającą, pardon.
Dlatego jadac komunikcja miejska zawsze mam sluchawki w uszach.
Dwa lata temu byłem na nartach gdzieś we Włoszech, nieważne gdzie, i pech chciał, że tuż po zajęciu miejsca w gondolce wyciągu dopadł mnie służbowy telefon. Musiałem odebrać i przez kilka minut rozmawiać. Kiedy skończyłem, podróżujący ze mną pan, chyba Niemiec, w asertywny sposób wytłumaczył mi, że nastepnym razem powinienem wsiąść do gondolki samotnie i rozmawiać do woli, zamiast uprzykrzać głosną rozmową życie jemu i innym.
Dawno nie czułem się tak skarcony, i nie mogłem odmówić mu racji. Od tego czasu bardzo się pilnuję.
Zakaz używania jest niewykonalny i nie praktyczny (nawet posłowie w Sejmie podczas obrad uzywają komórek, czego nie widziałem w żadnym innym Parlamencie). Sa sytuacje kiedy trzeba odebrać rozmowę w tramwaju np od małoletniego dziecka lub pacjenta. Rzecz leży w kulturze jego uzywania, a o takową w Polsce jest trudno.
Regulacje prawne nie na wiele się zdadzą, bo z egzekwowaniem u na zawsze było kiepsko.
Uczyć, uczyć, wychowywać i jeszcze raz wychowywać. To jedyna droga, choć bardzo długa i wyboista.
Dom, szkoła, prasa, telewizja. Mówmy o tym głośno i wyraźnie. Może się wydawać to rzucaniem grochem o ścianę, ale nawet wbrew prawu grawitacji taki groch potrafi się przyczepić.
‚Wbrew pozorom może być inaczej. W Anglii, poza Londynem, gdzie prócz Polaków i Rosjan wyróżniają się komórkowcy inwazyjni z południa Europy, obyczaje wydają mi się wciąż bardziej cywilizowane’ – jest dla mnie rzecza oczywista ze autor nie podrozowal za duzo po Anglii.a i w londynie pelno jest dracych jape angoli.
Ale juz bez przesady. Zdarza mi sie rozmawiac przez telefon w komunikacji miejskiej. Mowie cicho, z taka sama glosnoscia, jakbym mowila do kogos, kto stoi obok mnie w tym tramwaju. Co za roznica w takim razie, czy rozmawiam przez komorke czy bezposrednio? A moze bezposrednich rozmow tez mamy zakazac?
Jezeli ktos opowiada o intymnych szczegolach swojego zycia – nie moj problem. Problem robi sie wtedy, gdy ktos sie drze, ale wowczas jest obojetne, czy robi to przez komorke czy nie.
Proszę wybaczyć parweniuszowi, ale czym różni się rozmowa przez telefon (mówię tu o zwykłej rozmowie, niezbyt głośnej, bez wulgaryzmów) od rozmowy między pasażerami. Czy w autobusie przeszkadza sam fakt użycia głosu, czy tylko fakt rozmawiania przez telefon? Zapewne jestem w mniejszości, ale wolę biznesmenów załatwiających (kulturalnie) sprawy przez komórkę, niż gimnazjalistów oceniających na głos atrakcyjność współpasażerek 🙂
Ostatnio rzadko jeżdżę publiczną komunikacją, więc nie znam tego zjawiska. W czasach gdy rozmowy telefonii komórkowej, były drogie, było ciszej, gdyż pisało się głównie sms-y. Był nawet syndrom kciuka, który deformował się od częstego pisania wiadomości. Pamiętam co córka powiedziała gdy zobaczyła jak pisałem sms-a; szybciej na nogach dojdę do adresata. Teraz za 30 zł można rozmawiać cały miesiąc, więc ludziska plotą trzy po trzy, niczym nasi politycy.
pozdrawiam
Komórkowcy?
Owszem, zdarza się. Szczerze mówiąc czasem bardziej irytują mnie dzwonki (np. 5:40 rano, pół pociągu dosypia, a tu nagle się rozlega „Ona tańczy dla mnie”… posiadaczka telefonu szuka go zawzięcie, ale nie może znaleźć, a „Ona tańczy dla mnie” budzi coraz odleglejszych podróżnych…).
Mam tylko jedną wątpliwość — dla mnie problemem nie jest komórka (zwłaszcza, że oprócz słuchania z niej muzyki na słuchawkach, coraz częściej widzę ‚komórkowiczów’ oglądających filmy w pociągu), ale brak poczucia przebywania w przestrzeni publicznej. W tym celują grupki zaprzyjaźnionych podróżnych próbujących przekrzyczeć stukot kół, a nie komórkowicze.
W kwestii formalnej. Pisze pan red.
„Co mnie obchodzą ich sprawy prywatne, czasem wręcz intymne?”
Czy nie powinno się tego pisać bez pytajnika? Przecież zdanie: „A co mnie to obchodzi.”, w istocie rzeczy nie jest pytaniem, lecz zdaniem oznajmującym. Podobnie jak: Co mi tam…
Co do następnego zdania:
„Czemu muszę zdobywać wiedzę, której nie chcę i nie potrzebuję?” to już nie zgłaszałbym tej wątpliwości.
Ja też ostatnio,po przybyciu do mojej przystani emerytalnej,nie jezdżę KP.Bowiem jej tu nie ma.By pojeżdzic musiał bym się wyprawic własnym samochodem w SWIAT bowiem zamiejscowej KP brak także.Zabytkowy dworzec próbują sprzedac raz nty.
TRANSFORMACJA.
Słucham z rozrzewnieniem odgłosów przejeżdżającego za wzgórzem czeskiego szynobusu.CYWILIZACJA.
Lecz jak już się w SWIAT wyprawiam to dojeżdżam do centrum.Na podmiejskim nie zostawię bo skradną.MOTORYZACJA w TRANSFORMACJI.
Z szybą opuszczoną podsłuchuję ,na mojej pryncypalnej parkując,masowych odgłosów
masowej komunikacji bezprzewodowej.Dominuje RRRR warczące ,tak charakterystyczne dla polszczyzny po TRANSFORMACJI.
Podpisuje sie pod tekstem Redaktora obiema rekoma. Mam osobiscie ten problem zwielokrotniony przez moj zly charakter odznaczajacy sie niechetnym stosunkiem do ludzi i do nieprzyjemnych dźwiekow w postaci ludzkiego jazgotu:)) I potwierdzam, ze w krajach tzw. Zachodu (Francja, UK, Niderlandy, ale juz nie Hiszpania, czy Wlochy:)) w metrze przez komorke sie nie gledzi! Co najwyzej powie kilka zdan tonem sluzbowym. Mysle, ze jest to zjawisko skutkiem idiotycznej w moim pojeciu chuci do utrzymywania kontaktow z innymi osobami. Ci ludzie nie sa zajeci swoimi myslami, ale maja wewnetrzny przymus, aby zapełnic swoja pustke myslami innych osób. Brrrrr…..
@anumlik, jabeta
A nie sadzicie, Kochani, ze ta żądza kontaktow telefonicznych z ludźmi, chocby nawet nie bylo tematu do rozmowy, jest wspierana przez posynodalna formułę KK, ze religia katolicka ma charakter wspólnotowy?:))
Sądzę, Pani Kalino Kochana. Posynodalna wspólnota narodowa jest wielowymiarowa. Jak Crème brûlée. Niby spalony, a liżą wszyscy.
@anumlik
O, przepraszam, ja nie liżę. Ani kremu, ani nie uczestnicze w tzw. wspólnocie. Brrrrr…..
nobles obliż
🙂
Wspólnotę, czy jeno @szpaula?
🙂
A jakże, a jakże, Kalino- ino, żeby oni – te wspólnotowe ludzie -choć jakiś temat religijnie ciekawy bez te telefony łobrabiali…. np. ostatni synod 😉 Ale oni Zośki pupę…
@jabeta
Mnie tam za jedno, czyje wdzięki obrabiają, bylebym ich nie słyszala:))
” A ja tam lubię przysłuchiwać się cudzym rozmowom. To po prostu ciekawe: jak ludzie mówią, co mówią i o czym. W ogóle mi to nie przeszkadza.
Sama jednak nie rozmawiam w autobusach, bo wiem, że zawsze jakaś świnia może podsłuchiwać.” (z sieci)
Mam podobnie 😉
Pan Redaktor narzeka:
„Co mnie obchodzą ich sprawy prywatne, czasem wręcz intymne? Czemu muszę zdobywać wiedzę, której nie chcę i nie potrzebuję?”
No dobrze, szanowny panie Redaktorze,
a gdzie „tolerancja”?
W Niderlandach nie papla sie przez komorki 😮 Oj papala sie i to jak…………praktycznie wszedzie.Ale spoleczenstwo juz jest wychowywane-np. istnieja wagony ciszy,z zakazem rozmow glosnych i paplania przez telefon.
W niektorych restauracjach prosza o ich wylaczanie,tak samo w kinach i w teatrach!!!
Jesli musze,to korzystam przede wszystkim z WhatsApp-wygoda ,ze hej,no i nikomu nie zawadza 😉
Gdzie te czasy, gdy podróżujący w jednym przedziale nawiązywali ze sobą rozmowę, można było wysłuchać ciekawych historii życia, samemu pozbyć się jakiejś dręczącej traumy przez opowiedzenie jej komuś, kogo nigdy więcej nie spotkamy… Teraz nawet ludzie podróżujący razem, po 5 minutach wyciągają smartfony i w milczeniu mażą po nich palcem wskazującym…
Nawet wycieczki szkolne – plaga dla współpodróżnych, uspokoiły się bardzo, dzięki smartfonom.
Natrętnym „komórkowiczom” (to przejdzie, cierpliwości) można zatruć życie wtrącając głośno (w pociągu Warszawa – Kraków) o, Kutno!
Albo wręcz włączając się do rozmowy: jak wstawisz ziemniaki, nie zapomnij posolić, a potem zmniejsz gaz!
W cywilizowanych krajach za kompletne buractwo uchodzi nie wyłączenie komórki na koncercie, w restauracji, na uroczystości pogrzebowej, w kinie itp. Reszta jest tolerowana mniej lub bardziej, w pociągach są specjalne wagony ciszy, gdzie nie wolno nawet słuchać głośnej muzyki przez słuchawki, bo to strasznie irytujące dla siedzących obok.
Widziałem raz w polskiej telewizji dyskusję kilku polityków. W pewnym momencie zaczął dzwonić czyjś telefon i dzwonił tak, i dzwonił, panowie spojrzeli pytająco po sobie, ale a żaden nie sięgnął za pazuchę, aby go wyłączyć. Żaden się nie przyznał, nawet moderator udawał, że nie słyszy i próbował ciągnąć dyskusję…
To był dla mnie szczyt buractwa.
GajowyM.
Niestety buractwo rozpleniło się chyba na caluśkim świecie. Takie czasy?!
Katowanie głośnymi rozmowami komórkowymi współpasażerów w środkach publicznej komunikacji obserwuję nie tylko w Polsce, a zwłaszcza w Warszawie, gdzie mieszkam, ale też w Sztokcholmie czy Brukseli, gdzie często bywam.
A że nasi politycy i wielu dziennikarzy to przeważnie wyjątkowe buce i wieśniaki (nie mam na myśli mieszkańców wsi), to i nie wyłączają komórek na wizji i fonii.
W teatrach zwłaszcza, muzeach, ale i w kinach to raczej rzadkość.
A co w przypadku, jeśli toś ma problem ze słuchem a musi odebrać telefon bedąc w publicznym środku transportu. Moja Mama ma ten problem i wiem, że nie jest jej łatwo…W ogólnym jazgocie tranportu publicznego musi zrozumieć swojego rozmówcę i coś jeszcze mu odpowiedzieć… Ciężka sprawa.
Dlaczego MUSI odebrać? Może przecież oddzwonić w spokojniejszym momencie. A dla lepszego rozumienia rozmówcy możesz jej sprezentować tzw. headset.
Jak już MUSZĘ zadzwonić czy odebrać telefon (np. od dziecka zawsze odbieram, ale też dziecko dzwoni tylko, gdy stanie się coś awaryjnego), to wychodzę na korytarz i skracam rozmowę do minimum. Istnieje też opcja smsa. Zawsze ciszej, bo klawiszy można używać bezgłośnie. No i jest opcja net- także w telefonach.
Nie znoszę gadułów w przedziałach. Rzadko kiedy są to interesujący rozmówcy. Chociaż nie powiem, się zdarzają- ale tych to jakoś poznawałam przy okazaji poznawania czytanej prasy lub literatury,- czasem w dłuższych podróżach odchodziła wymiana barterowa, i to bywało podstawą rozmów. Ale, żeby tak z niczego? Oł, noł!