Więcej o czarach niż o Bogu, czyli sprawa rodziny Romeike
Niemiecka rodzina Romeike stała się bohaterem amerykańskich chrześcijan fundamentalistów. Niemcy nie chcieli, aby ich dzieci uczyły się w szkole publicznej, bo ich zdaniem są one antychrześcijańskie, a w podręcznikach więcej się pisze o czarach niż o Bogu.
http://www.spiegel.de/international/germany/political-asylum-for-homeschoolers-evangelical-christians-celebrate-victory-over-embarrassed-germany-a-674492.html
Zachęcani przez amerykańskich obrońców edukacji domowej (homeschooling) wyjechali z Niemiec do USA, gdzie starają się o prawo stałego pobytu, a dzieci – teraz legalnie – nie posyłają do szkoły. W Niemczech edukacja domowa jest nielegalna, ale rodzice mają różne opcje oświatowe dla swych dzieci, w tym szkoły wyznaniowe. Romeike nie skorzystali z żadnej. W USA ich prawnicy nalegają na władze, by uznały przypadek rodziny za przykład łamania praw człowieka i nie deportowały jej z powrotem do Niemiec, gdzie może zostać surowo ukarana.
Kto ma rację? Nie ma prostej odpowiedzi. W kulturze prawnej anglosaskiej oczywiście Romeike. Edukacja domowa jest w państwach typu anglosaskiego ( i w Polsce) dopuszczalna i traktowana – przy określonych warunkach – jako równoprawna ze szkolną. I uważam, że takie prawo do edukacji domowej powinni mieć rodzice w liberalnej otwartej demokracji.
Nawet jeśli państwo Romeike uczą swoje dzieci, że Darwin nie ma racji. Wzięli odpowiedzialność za wykształcenie i wychowanie swych dzieci, za ich szanse życiowe z takim wykształceniem. Ale może nie mam racji, może zaplanowali wykształcenie swych dzieci tak, by nie miały kłopotu po wyjściu spod rodzinnego szklanego klosza. Może uczą dzieci przyrody, matematyki, literatury, historii tak samo jak uczy szkoła państwowa, a nawet lepiej?
Oby, tylko jakim kosztem? Jakie skutki przyniesie ich dzieciom w przyszłości wybór, jakiego dokonali? Szklany klosz ma w intencji tych rodziców chronić ich dzieci przed tym, co uważają za wartości antychrześcijańskie. Ma chronić przed tym, co uważają za koszmar zbiorowej edukacji. Może uchroni, może nie, tego nie wiemy (tak jak nie wiemy, co Romeike uważają za wartości antychrześcijańskie i czemu miałyby być one lepsze od tego, co nazywają oni wartościami laickimi).
Ale to, że szkoła, każda normalna szkoła każdego typu daje (o ile daje) dziecku okazję uczenia się nie tylko pisać i czytać, ale nawiązywać relacje społeczne i zdobywać społeczne umiejętności nie w niszy, czy w enklawie, ale w społecznym realu, uważam za życiowo bezcenne. A w nim mówi się i o czarach, i o Bogu, i wcale to dojrzałej wiary (czy niewiary) nie przeraża.
Gdybym musiał wybierać, to głównie z tego powodu wybrałbym jednak edukację szkolną. Kiedy w Polsce po 1989 r. rodziły się tak zwane szkoły społeczne, po wielu rozmowach z żoną posłaliśmy córki do szkoły publicznej. Właśnie z tego powodu. Braki edukacji programowej można nadrabiać, jeśli się chce, potrafi i ma czas, braki edukacji społecznej nadrobić dużo trudniej.
Komentarze
Panie Adamie
Zgadzam się z Pańską opinią o zaletach normalnej, publicznej szkoły. Tym niemniej uważam, że rodzina Romeike ma pełne prawo do rezygnacji z tych pożytków i edukowania swych dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami. I zgadzam się, że prawo takie powinna im zapewniać „liberalna, otwarta demokracja” – jak Pan zauważa. Poziom kształcenia dzieci w takiej formie ma drugorzędne znaczenie, bowiem chodzi o zasady.
Pozdrawiam
Ciekawy i pożyteczny pretekst do dyskusji o wolności, również wolności nie zajmowania się kościołem katolickim na blogach „Polityki”, w imię ignorowania i nie popularyzowania wrogów wolności… 😉
Zgadzam się z Redaktorem, in extenso, co do prawa edukacji prywatnej i wynikającej stąd odpowiedzialności.
W osłupienie wprawia mnie światopogląd i praktyka Redaktora w kwestii nauk społecznych, świadczonych przez szkoły:
„…każda normalna szkoła każdego typu daje (o ile daje) dziecku okazję uczenia się nie tylko pisać i czytać, ale nawiązywać relacje społeczne i zdobywać społeczne umiejętności nie w niszy, czy w enklawie, ale w społecznym realu, uważam za życiowo bezcenne”
W kwestii, jakie to realne relacje społeczne i umiejętności pozaniszowe kształtuje pobyt ucznia w przeciętnej polskiej szkole – to już wyraża skutek społeczny i oświatowy oraz edukacyjny.
A jest to pogłębiająca się przepaść kulturowa i cywilizacyjna naszych absolwentów w tejże właśnie kwestii umiejętności społecznych.
Nie tylko uczy ona, w zgodzie z realem, ale wręcz wymaga ‚doskonalenia’ wzajemnej pogardy, nienawiści, oportunizmu, nieuczciwości, manipulowania dobrem wspólnym we własnym interesie oraz deprecjonowania różnic międzykulturowych i wyznaniowych czy światopoglądowych.
Trzeba wyjątkowo niszowego umocowania doświadczeń osobistych, albo kompletnej izolacji poznawczej od rzeczywistości, aby jakiekolwiek korzyści edukacji społecznej przypisywać pobytowi w szkole publicznej (z reguły) czy innej (czasami).
Jest dokładnie odwrotnie, szkoła polska w tym zakresie degraduje i wyklucza młodzież poza nawias cywilizacji.
Tak, w zgodzie z naszym realem społecznym, bo tam się on kształtuje.
Można się o tym przekonać nawet (i zwłaszcza), studiując enuncjacje nauczycieli na lokalnym związkowym blogu branżowym belfrów (tylko dla osób o mocnych nerwach i aksjologii).
Można też osobiście, o czym pisała, jakże inaczej niż Gospodarz, prof. Środa, w felietonie GW. Tak się składa, że mam identyczne z p. Profesor (a jakże odmienne od Gospodarza) doświadczenie, z tą samą, społeczną – a jakże, szkołą.
Jej absolwenci, wychowani w enklawie humanizmu i cywilizacji społecznych wartości i zachowań obywatelskich, natykają się na odrealniony, zacofany i ksenofobiczny „real”, ukształtowany wyedukowaną praktyką powszechną.
Przeciwstawianie przez Gospodarza wartości społecznych kształtowanych przez szkoły publiczne i społeczne, uważam za nieuczciwość, jeśli nie niekompetencję racjonalizacji własnych postaw, umacniającej fałszywe i mylne stereotypy.
Cóż więc po pustej afirmacji wolności wyboru edukacji, jeśli za chwilę deprecjonuje się jeden z nich przeciw drugiemu i to pod pozorem troski o poziom edukacji wartości i kompetencji społecznych?
I nie po raz pierwszy mam wrażenie, że autorytatywnie aranżowany dyskurs, pod wezwaniem równości usiłuje manipulatywnie narzucać racje.
Jedyna lekcja z tego, że taki w istocie jest nasz real kompetencji społecznych, powszechny i przenikający bezwiednie postawy indywidualne, nawet te, lokujące się wyżej przeciętnej.
Rodzina Romeike przezwycięża czary, innym służą one, pomimo edukacji , w najlepsze.
Nad Wisłą, Romejkowie mieliby wolność wyboru katechezy we środy lub czwartki, pod warunkiem ze będzie to ich kompetencja aspołecznie powszechna , a ewentualna jej kontestacja, w imię wolności – niepubliczna .
Publiczne szkoly otumaniaja mlodych ludzi,sa zazwyczaj na niskim poziomie ktory produkuje masowo roboty.Badzmy powazni jakosc ksztalcenia polega na konkurencji i mozliwosci wyboru przez rodzicow do ktorej szkoly oddac dziecko.Liberalom z lewoskretem marza sie takie fabryki czytaj szkoly ktore prdukuja ludzi ktorzy mysla jednobiegunowo to taki nowy kumunizm pod inna przykrywka ltory reprezentuja piszacy ten feleiton.
Absolutnie nie zgadzam się z tym, żeby takim rodzinom na to pozwolić. Prawa demokracji są ważne, ale trzeba to robić z pełną odpowiedzialnością. Mają prawo do nieposyłania dzieci do szkół pod warunkiem podpisania oświadczenia, że nigdy nie wystąpią o pomoc publiczną, państwa czy samorządu, nigdy nie zarejestrują się jako bezrobotni, nigdy nie wystąpią w demonstracjach przeciw państwu. Jak to mówili Lwowiacy – abo – abo.
Rodzina Romeike popełniła błąd emigrując aż do USA, bo tuż za Odrą istnieje kraj w którym istnieją tylko szkoły chrześcijańskie i bez przerwy uczy się o Bogu.
Panie Szostkiewicz, jest Pan naprawdę przyzwoitym obywatelem, nie uchylił się Pan od odpowiedzialności za szkołę publiczną, bo jak inaczej nazwać wysłanie tam swoich dzieci. Mnie nie przeszkadza edukacja prywatna, niech sobie istnieją takie szkoły (nawet wyznaniowe), ale nie za publiczny grosz. Ci wszyscy cwaniacy, wysyłający swoją dziatwę do tzw. półprywatnych szkół społecznych tylko dopłacają do wyższego poziomy tych placówek i mają w nosie, że to się może kiedyś źle skończyć dla ich potomstwa. Na razie utrwala się w ten sposób ostry podział klasowy w społeczeństwie, a kiedy się już dokona, będzie niezła draka.
Obywatel nie jest wlasnoscia Panstwa. I jego dzieci tez
Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych nie znalazł podstaw do udzielenia azylu tej rodzinie
„The U.S. Attorney General has said this about homeschooling. There is no fundamental liberty to homeschool. So long as a government bans homeschooling broadly and equally, there is no violation of your rights.”
„The U.S. government contended that the Romeikes? case failed to show that there was any discrimination based on religion because, among other reasons, the Romeikes did not prove that all homeschoolers were religious, and that not all Christians believed they had to homeschool.”
Oj Panie Redaktorze chyba wkradł sie Panu błąd. Prosze jeszcze raz uwaznie przeczytac to zdanie: „Może uchroni, może nie, tego nie wiemy (tak jak nie wiemy, co Romeike uważają za wartości antychrześcijańskie i czemu miałyby być one lepsze od tego, co nazywają oni wartościami laickimi).” Wiec albo wartosci chrzescijanskie… lepsze albo wartosci antychrzescijanskie .. gorsze.. 🙂
Demokracja ma na wzgledzie interesy wszystkich obywateli, rowniez wiec I dzieci. Przynaleznosc do grup rowiesniczych, zdrowy rozwoj psychiczny I socjalny trudno jest oprzec wylacznie na barkach rodziny, kt. choc z pewnoscia kierowana najlepszymi intencjami, wymaga on bowiem duzo wiekszej roznorodnosci w otoczeniu I jego pogladach oraz wartosciach. Kontrast moze uczyc. A kazdy z nas moze z planem na zycie dziecka realizowac gl wlasne potrzeby jak znane wybory miss posrod kilkulatek w USA to pokazuja. Gut gemeint ist selten gut…
Panie Redaktorze,
nie trzeba być religijnym ultrasem, żeby … no właśnie.
Pracuje ze mną w departamencie młoda dziewczyna, straszna aktywistka typu ekolo-granola plus feminizm, kolektywizm, syndykalizm, i w ogóle. Trzy lata temu powiła dziecko i natychmiast zapowiedziała, że jej córeczka nie pójdzie do szkoły, no bo szkoła publicznato wylęgarnia konformistów, bezwolnych konsumentów i strata czasu, prywatna szkoła – to dla burżujów, a więc ona oraz jej towarzysz życia będą uczyć pociechę w domu ( u nas można – i tak powinno być ). Tak więc nie tylko nawiedzeni religijni, ale po prostu nawiedzeni.
Najśmieszniejszy w tej całej historii jest fakt, że szkoła, w której pracujemy jest publiczna. Ona uczy w tej szkole, jest częścią systemu…
Pozdrawiam
A ja mam wątpliwość.
Bo, Kartko, piszesz o ‚prawie rodziny’. A co z prawami dzieci?
Rozumiem, że edukacja, strefy wartości, to rzeczy dyskusyjne. Niemniej nie mogę się oprzeć wrażeniu, że rodzice w oparciu o swoje przekonania, chcą uczynić dziećmi społecznymi kalekami. Gdyby powodowane kalectwo było fizyczne, państwo by interweniowało. Czy tu też nie powinno?
Zgadzam się z Panem. Ilustracją zagrożeń wynikających z wychowania pod kloszem może być film „Kieł”((chociaż jest to przykład skrajny, czy też przejaskrawiony).
@jacobsky
Dzięki.ale skoro pracuje w szkole publicznej, to może wie,co mówi? 🙂 pozdrawiam
@gajowy
Ale prawnicy związani z chrześcijanami ewangelikalnymi zapowiadają apelację do sądu najwyższego
Znalam w zyciu pare osob edukowanyvh w domu. Wszystkie one byly high achievers i nie zauwazylam aby mialy jakiekolwiek problemy socjalne lub mniej przyjaciol niz wszyscy inni. Jedna z takich osob byl moj b.p, ojciec, ktorego nauczano w donu przed wojna, spedzil jedynie ostatni rok gimnazkalny w szkole, bo tylko tak mopgl uzyskac swiadectwo maturalne. Byl pozniej wybitnym naukowcem.
Przed latry spotakalam ( w nowojorskiej centralnej bibliotece, sleczacego nad tomami grubasnych ksiazek historycznych) 16-latka. niedawnego imigranta ze Zwoazku Radzieckiegfo. Zacoagnelam go na kawe i opweidzial mi zdumoewajaca historie swego dotychczasowego zycia – ze jego rodzice, mieszkajacy w znanym miasteczku pisaerzy, Pieriedielkino, ukryli fakt jego urodzenia przed wladzami radzieckimi i nuauczali w domu. Kuratorium nigdy nie dowiedzialo sie o jego istnieniu, az do ich wyjazdu z ZSRR. Andriusza powiedzial mi wtedy, ze od jesieni zaczyna nauke na Yale. Jego wiedza z kiteratury, historii, muzyki, historii sztuki byla nieslychanie rozlegla. Zostal przyjety na Yale miajac 15 lst. Byl przy tym uroczym, zabawnym chlopcem, ktory podejmowal mnie wykwitnymi slodkimi i kolorowymi trunkami. Roznmawialismy o przeczytanych ksiazkach. Byl znacznie bardziej oczytany ode mnie. Znal bardzo wiele wierszy na pamiec. W jego rodzinie bylo zreszta paru pisarzy i poetow, w tym wuj – Robert Rozdiestwqoienski, o ktorego go sporo wypytywalam. Robilismy wspolne wycieczki rowerowe i nie przestawalismy rozmawiac o ksiazkach.
Przyjaznilismy sie (pomimo powaznej wowczas roznicy wieku, ja bylam starsza o 10 lat) przez cale lato, az do jego odjazdu na uniwersytet, kiedy nasze kontakty sie urwaly. I dopiero kilka lat pozniej, juz gdy bylam w Londynie, zobaczylam jego ogromny artykul w londynskim Timesie, a potem nastepne i nastepne artykuly to tu, to tam.. Andriej Nawrozow mial wowczas, ile? – moze 21-22 lata. Opowiadano mi takze, ze na Yale Andriusza wykupil za symbolicznego dolara upadajace pismo i postawil je na nogi.
http://en.wikipedia.org/wiki/Andrei_Navrozov
Gekko ma bezwzględnie rację, ale autor chyba użył skrótu myślowego, pisząc, że lepsze dla dziecka byłoby przebywanie z rówieśnikami, niż z dorosłymi tylko; wtedy jest to dziecko typu stary maleńki co na pewno nie jest dla tego dzieciaka najlepsze.
Choć w dzisiejszym świecie /komputerów/ i tak dzieciaki nie biegają razem po ulicach, czy parkach, tylko siedzą przed kompami.
@helena
lucky you, ale rzecz dotyczy całkiem innego pokolenia w całkiem innym świecie. Można przypuszczać, że dzisiaj tego typu edukacja domowa na kontrze do ,,antychrześcijańskiej” rzeczywistości ani nie uczyni dzieci bezpieczniejszymi, ani szczęśliwszymi, lecz raczej zamknie je w kredowym kole podejrzeń i uprzedzeń. Po drugie, w Polsce narasta dziś tendencja do zamykania się, także dosłownego w sensie zamieszkiwania w strzeżonych osiedlach apartamentowców, w swoim świecie. Dzieci posyła się do szkoły prywatnej, jeśli ma się środki, tam spotykają się one tylko z młodzieżą z podobnych klasowo domów. Czy to może budować jakieś trwalsze i powszechniejsze więzi społeczne? Oczywiście nie dla wszystkich takie więzi są wartością i naturalnie mają prawo je lekceważyć. Tylko że na dłuższą metę to grozi czymś w rodzaju RPA po apartheidzie. Ja bym wolał tego Polsce nie życzyć.
To chyba w 100% kwestia osobistych przekonań kazdego. Ja jestem za znacznym ograniczeniem ingerencji państwa w życie obywateli, więc zakaz edukacji domowej mi się kojarzy z ustrojem totalitarnym.
To czy bym się zdecydował na samodzielne nauczanie dziecka, z pominięciem szkoły, to całkowicie oddzielny temat…
Przykład, który podaje Helena jest kuszący. Zapewne większość mądrych rodziców z przyjemnością się rozmarzy podczas lektury. I kiedy postawią na takie zasady edukacji jak w przypadku Andriuszy, efekty również mogą się okazać podobne.
Jednak należy pamiętać, że przykład ma ograniczone zastosowanie. Wynika to z prostej konstatacji, że zdecydowana większość ludzkiej populacji znajduje się na bardzo niskim poziomie rozwoju osobowego i tego rodzaju osiągnięcia jak Andriuszy, nie są w zasięgu ich marzeń, planów, potrzeb czy możliwości.
Można sobie wyobrazić, że zarówno marzenia, potrzeby, plany, a zwłaszcza możliwości ulegną znacznemu rozwinięciu.
Pytanie – jak do tego doprowadzić? Każdy rodzic prowadzi ‚homeschooling’ swoich dzieci?
Jeśli myślimy o sensownych rezultatach, to oczywiście niemożliwe. Najpierw nauczyciel (rodzic) musiałby być na odpowiednio wysokim poziomie. A i wśród zawodowych nauczycieli obowiązują te same reguły osobowościowe.
Więc kto?
Ale powiedzmy, że rośnie masowe pokolenie ludzi niezwykle wewnętrznie bogatych, o rozległych horyzontach wiedzy, rozumu, ludzkiego rozeznania, empatii, po prostu dzieci Wszechświata, a nie marne umęczone dzieci Ziemi.
Co mieliby robić adekwatnego do swojego ogromnie rozwiniętego ludzkiego-nadludzkiego potencjału? Gdzie pracować, jak żyć? Mieliby szyć T-shirty za 0,1 centa za sztukę pracując po 12 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu?
Nie byłoby już żadnych wojen.
A może odwrotnie, napięcia wynikłe z tak niezwykłej rzeczywistości prowadziłyby do konfliktów jeszcze okrutniejszych niż te dziś znane?
Cywilizacja jaką znamy, nie zniosłaby tego napięcia. Mało tego, nie dopuściliby do tego ci, którym absolutnie nie zależy na tym, by mieć wyborców i wyznawców nazbyt mądrych. Podobnie i dziś nie dopuszczają. Byłby to przecież kres wszelkich Objawień na masową skalę, zniknęłyby wszelkie masowe religie i systemy, może na rzecz objawień indywidualnych, które ci geniusze nosiliby na wyłącznie własny użytek nikomu niczego nie narzucając.
‚Homeschooling’, jeśli ma być wolny od obciążeń systemu edukacji zbiorowej, musi zakładać wolność „ucznia”. Który łatwo w pewnym momencie stwierdzi, że jego mistrz wclnie oferuje mu wolności, ale swoje prywatne reguły.
W przypadku rodziny Romeike obciążenie od początku jest zasadnicze i źle wróżące: antychrześcijańskość systemu edukacji zbiorowej. Musieliby więc przyjąć zasadę „zdrowej chrześcijańskości” w nauczaniu prywatnym. Czyli wstawić dzieci w sztywne ramy i samowładnie ustalić co jest tym zdrowym chrześcijaństwem.
Małe dzieci, w wieku lat 2-3 wykazują masowo ogromne potencjały człowieka w człowieku. Potem jednak dorośli biorą się za ich edukację. I prawie wszystko marnują. Bo obrabiają je na swój wzór i podobieństwo.
Jaki jest inny wzór i jakie podobieństwo?
Może – bez wzoru i podobieństwa?
Ludzkość może nie znieść wolności od naginania do wzorów i podobieństw. Poza wszystkim – tako rzecze Bóg.
Byłby to wreszcie świt człowieka, a nie era brakującego ogniwa, jakim sami jesteśmy.
Czy ktoś jest już gotowy?
Zainteresował mnie ostatni fragment wpisu Gospodarza o przewadze szkoły publicznej nad społeczną w kwestii tzw. edukacji społecznej. Nie wiem doprawdy jaką przewagę ma mieć tutaj szkoła publiczna. Chyba, że za kształcenie umiejętności społecznych uznać wrzucenie dziecka w dżunglę przeludnionych klas i marginesu społecznego. Sam ukończyłem szkołę publiczną, ale przyszło mi pracować w społecznej i zaręczam, że kultura dyskusji, tolerancja dla odmienności i, ogólnie mówiąc, wzorce zachowań pożądanych w każdej wspólnocie są na o wiele wyższym poziomie w szkołach społecznych. Nadmienię, że nie opieram się tylko na własnym doświadczeniu, ale również na opinii wielu osób z mojego otoczenia. Pozdrawiam.
Jacobsky zauważa, że stany „nawiedzenia” mają nie tylko charakter religijny i wiążą się charakterem osobowości ludzi nawiedzonych – w tym przypadku podatności na doktrynerstwo. Nawet jeśli są nielogiczne i pełne hipokryzji. Ale tak już jest i ja się z tego cieszę, bo dzięki temu życie społeczne jest barwne i ciekawe. Podejrzewam zresztą, że rodzinie Romeike nie tyle chodzi o pryncypia co raczej o szum wokół ich izolacyjnych pragnień, bo to nadaje im walor cierpiętniczy – bardzo pożądany przez radykalnych chrześcian. Rodzina nie musiała bowiem szukać wsparcia u amerykańskich chrześcian ewangelikalnych. Mogła się realizować religijnie bliżej i skuteczniej. W Europie jest wiele komun chrześciańskich, których członkowie sami się zajmują edukacją swych dzieci. Kilka lat temu trafiłem do takiej komuny w Hiszpanii. Pamiętam, że w podręczniku (?) do geografii zamiast mapy świata na kartce umieszczono trzy punkty – owo hiszpańskie pueblo, jakąś wioskę w Kanadzie i mieścinę w Australii. Tam bowiem wspólnota miała swe siedziby. Tym samym świat przedstawiany dzieciom składał się jedynie z tej komuny. Ludzie w tej sekcie żyli spokojnie od kilku lat, władze hiszpańskie w ich sprawy się nie wtrącały. No bo i co ich mogły obchodzić dziwactwa gringo.
Mimo tego podtekstu uważam jednak, że państwo musi szanować przekonania religijne ludzi – nawet jeśli budzą kontrowersje. Wyraził to dobitnie A.L.
pisząc „Obywatel nie jest wlasnoscia Panstwa. I jego dzieci też”. Poszanowanie powinno zresztą dotyczyć spraw poważniejszych aniżeli edukcja. Przypomnę, że np świadkowie Jehowy odmawiają służby wojskowej i tranfuzji krwi. Za pacyfizm religijny byli zresztą prześladowani. Cyganie, zgodnie z tradycją opartą na podstawach religijnych dopuszczają małżeństwa (inicjacja seksualna) nieletnich. I z tym państwo musi jakoś żyć – tolerując bądź przymykając oczy.
Najgorsza w tego typu sprawach jest fundamentalna odpowiedź na fundamentalizm. Komentarz Torlina jest tego ilustracją. Tu deklaratywny liberalizm autora żre się z jakąś wewnętrzną potrzebą kolektywizmu. Efektem jest postulat składania przez rodzinę jakiś oświadczeń – „lojalek” wobec państwa. Jak można rządać od ludzi widzących w państwie Babilon gestów lojalistycznych? Po co zresztą? A jeśli państwo naruszy ich prawo do autonomii to mają się powstrzymywać od buntu? Logiczne jest, że ludzie widzący w państwie jeden wielki grzech nie będą brać od niego pieniędzy. Już fakt rezygnacji z publicznej szkoły o tym świadczy. W końcu co zrobić gdy np latorośl Romeike się pochoruje? Odmówić państwowej pomocy medycznej?
Cieszyć się powinniśmy, że Romeikowie chcą edukować swe dzieci w opozycji do Babilonu. Gorzej by było, jak zauważa Śleper, gdyby zapragnęli Babilon zamieniać w Boże Królestwo i wciskać swoją wizję świata za pomocą przemocy państwa naszym dzieciom.
PAK, z niechęcią napisałem o prawie rodziny. Po prostu nie potrafiłem inaczej tego ująć. Masz rację, człowiek jest podmiotem praw a rodzina jest wtórna. No ale odpowiedzialność za nieletnich ponosi akurat rodzina więc tym samym ma wypełniać te prawa – również w zakresie światopoglądowym.
Ciekawe są również teologiczne meandry myślenia rodziny Romeike. Jezus i Apostołowie przyjęli chrzest jako ludzie dojrzali – dokonali dojrzałych wyborów. Tymczasem od dwóch tysięcy lat praktuje się chrzszczenie dzieci co jest oczywiście wygodne, bo można je skutecznie ociosywać ideologicznie. Nazywa się to „formowaniem”. Przesłanki tego rytuału są wątłe, raptem kilka zdań w Ewangeli o tym iż Jezus lubił dzieci. Albo dyrdymały o grzechu pierworodnym. Nie byłoby więc problemów z latoroślami Romeike gdyby ich rodzice ze zrozumieniem przeczytali Pismo.
Pozdrawiam
Panie Redaktorze,
Nie, nie wie, co mówi, gdyż ona pracuje w college’u, który tutaj zalicza się do szkolnictwa wyższego, zaś nauczanie domowe ma dotyczyć poziomu niższego. Jako zagorzała syndykalistka sfery budżetowej, koleżanka broni „ręcami i nogoma” wszystkiego, co publiczne, państwowe, kolektywne, równościowe itd., w tym szkolnictwa, atakuje wszystkie formy indywidualizmu. I dlatego jej deklaracja mnie dziwi, trąca hipokryzją.
Pozdrawiam
Zresztą domowe nauczanie, akceptowane w moich stronach, i tak prowadzi do skontrolowania stanu wiedzy dziecka przez ministerstwo oświaty. Skoro istnieje obowiązek szkolny do pewnego wieku, to rodzice decydujący się nauczanie domowe i tak muszą zrealizować program w części obowiązującej w danym roku szkolnym, a nackoniec roku szkolnego dziecko musi wykazać się poziomem wiedzy i umiejętności podstawowych w zakresie wymaganym przez ministerstwo. Jeśli rodzice nie wywiązują się należycie z wziętego na siebie obowiązku nauczania, to urochamiane są mechanizmy administracyjne, mające na celu odebranie rodzicim przywileju nauczania dzieci w domu.
Bo nauczanie w domu nie jedt łatwe, wielu rodzicom, szczególnie tym z głowami tak napompowanymi miłością do samego siebie, że ledwo mieszczą się we framudze, rodzicom tym wydaje się, że oni „zrobią to lepiej”, że wystarczy internet i chęć szczera, oraz wiara w samego siebie plus przekonanie o wyjątkowości i wybitności własnego dziecka, żeby być nie tylko nauczycielem, ale i pedagogiem (nie mylić z byciem rodzicem) dla swoje pociechy.
Nauczanie domowe to wspaniałe rozwiązanie tymczasowe, np. dla rodziców, którzy biorą roczny urlop bezpłatny i wyruszają w podróż dookoła świata, ale mam wątpliwości co do skuteczności domowego nauczania jako rozwiązania permanentnego. Na ogół dzieci wycofywane są z systemu oficjamego edukacji po to, żeby unieścić je w niesubwencjonowanych szkołach alternatywnych, czy coś w tym stylu, ale i w tym wypadku ministerstwo sprawdza egzaminami stan edukacji dzieci uczonych w ten sposób, innymi słowy homologuje wystawiane świadectwa przez osoby lub instytucje uczące poza systemem.
Pozdrawiam
@greg
może teraz jest inaczej, za moich młodzieńczych czasów to, że mogłem chodzić do domów kolegów z klasy i tych biednych, i tych zamożniejszych, otwarło mi oczy na nierówności i różne style życia. I wcale nie było tak, że w domach bogaszych czułem się lepiej. Zwykle lepiej czułem się w domach kolegów biedniejszych. W pokoleniu mojej żony było podobnie. Nawet dzieci z marginesu społecznego były częścią szkolnej wspólnoty koleżeńskiej, a ich obecność dostarczała ważnych informacji o tym, komu potrzebna jest pomoc społeczna i edukacyjna.
Problem socjalizacji…….
Czy dziecko izolowane od rówieśników, życia codziennego, będzie w stanie zaadoptować się do niego w wieku dorosłym?
Dzieci „wychowane” przez zwierzęta mają z tym problem…..
Przeciętny człowiek nie jest w stanie przekazać wiedzy na odpowiednim poziomie swemu dziecku, chyba że jest człowiekiem nieprzeciętnym…..
Eksperyment interesujący, choć chyba nawet Amisze nie tworzą odrębnych szkół dla swych pociech?
Życie w społeczności zamkniętej, nie wymaga tego rodzaju wiedzy, która jest niezbędna do życia w społeczeństwie otwartym.
Interesująco problem rozwiązały brytyjskie klasy wyższe.
Prywatne szkoły z internatami od szóstego roku życia.
Ale było to jednak wychowanie w grupie i w instytucji do tego przygotowanej……
@ Greg
Żadne uogólnienia problemu nie rozstrzygną, a badań dotyczących „wyższości” jednego typu szkół nad innymi – o ile wiem – nie ma. Mogę tylko z własnego doświadczenia dodać, że są i kiepskie szkoły społeczne i bardzo dobre publiczne. Mój syn przez całą „podstawówkę” pobierał nauki w „społecznej”. Cycuś. Klasy kilkuosobowe, pełna integracja, dopilnowany że aż przyjemnie popatrzeć jak dobrze ułożone to było dziecię. Skończył ósmą klasę (to było przed wprowadzeniem gimnazjów) „z czerwonym paskiem” i został przyjęty do warszawskiego liceum im. Batorego. Od razu dostał w łeb. Poziom, wymagania i jakość nauki takie, że z trudem przelazł do następnej klasy. Aż do trzeciej rył dodatkowo po kilka godzin dziennie, aby nadrobić braki w edukacji. To, co koledzy (absolwenci podstawowych szkół publicznych, fakt, że niezłych) wynieśli z tych szkół , on musiał nadrabiać. W czwartej klasie „poszło z górki”, zdał maturę z wynikiem kwalifikującym go na studia. Ukończył germanistykę, potem drugie studia w Wiedniu, gdzie od trzech lat uczy niemieckiego (on Polak) w szkole. Ponieważ sam jest nauczycielem, wie co mówi. A mówi: syna do prywatnej/społecznej szkoły? Nigdy w życiu.
Idea, ze nasz liberalizm zobowiazuje nas do tolerowania wszelkich mozliwych archaicznych form spolecznych i kulturalnych, lamiacych prawa jednostki na obszarze podleglym „naszej jurysdykcji”, jest idiotyczna
Amerykanska kolezanka, ktora uczy w domu dwojke wlasnych dzieci, zachecona przeze mnie aby zajrzala na blog Adama Szostkiewicza, odpisala mi na prywie, ale pozwolila zacytowac swoj list:
„Ogolnie, w ruchu amerykanskiego homeschooling watek fundamentalno-chrzescijanski owszem jest, ale nie jest on obecnie ? i nie byl na pczatku ? bynajmniej jedyny, ani nawet koniecznie dominujacy w danym regionie geograficznym. No i zeby sprawy dalej skomplikowac, sa stany, gdzie cichcem w szkolach publicznych uczy sie o ewolucji raczej polgebkiem, jesli w ogole (swoisty rodzaj inkulturacji, cos jak de facto obowiazkowa religia w polskich szkolach publicznych). Z drugiej strony, wielu rodzicow uczacych w domu laczy sie w ?spoldzielnie nauczania domowego?, i wlasciwie wszedzie rodzice i ich dzieci podlegaja tez kurateli lokalnych kuratoriow, co w przypadku ?spoldzielni? czyni ich odpowiednikiem polskich szkol spolecznych (ktore tez dobrze znam z pierwszej reki, dzieki mojej rodzinie w Polsce, i zyczylabym szkolom publicznych takich zaangazowanych spolecznie i akademicko absolwentow).
No i zgadzam sie z Twoja wypowiedzia, i Kartki, ze w szkolnictwie, i w zyciu w ogole, niedobrze dzialac wedlug sztywnej zasady ?one size fits all?. W demokracji pluralizm i mozliwosc wyboru sa jednak potrzebne (dlatego byla dla mnie w pewnym momencie zrodlem zdziwienia lista imion, ktore mozna nadawac dzieciom, istniejaca w niektorych krajach europejskich, bo to dla mnie juz za duza ingerencja panstwa, niby uzasdniona dobrem dziecka, ale tez za bliska podejscia, ze panstwo ma swoich obywateli na wlasnosc, i ze ? dobrotliwie oczywiscie ? wszystko musi za nich decydowac).
A historia Twojego wybitnego Ojca nie jest jedyna opowiescia o dzieciach uczonych w domu, ktore wyrosly na nietuzinkowych, inteligentnych i tworczych ludzi. Takze w dzisiejszych czasach. Dlatego amerykanskie elitarne uczelnie calkiem chetnie takich uczniow wylapuja i wlaczaja do grona studentow, oczywiscie po uprzednim sprawdzeniu kompetencji (SAT results, testow, itp.). Inny system, inny sposob myslenia, ktory na odleglosc troche trudno sobie wyobrazic?”
„…dzieci z marginesu społecznego były częścią szkolnej wspólnoty koleżeńskiej…”
Ta osobista refleksja Gospodarza blogu wyjaśnia źródło jakże w istocie sprzecznych z liberalizmem poglądów o wyższości edukacji społecznej „na państwowym” vs „na społecznym”.
Niestety, wgląd mocno nieaktualny.
Nigdzie, tak jak w szkołach publicznych, status i poziom oportunizmu społecznego ucznia nie wyklucza poza nawias norm obowiązujących w świecie realnym, rządzonym obłudą i konformizmem .
Kto nie ma odpowiednio modnych akcesoriów, ubiorów lub popłatnych postaw czy zachowań, staje się marginesem, okrutnie przycinanym do społecznie akceptowalnej przeciętnej, równającej programowo do dna.
Dzieje się tak pod cynicznym wezwaniem instytucji państwowej i systemu, jej/jego funkcjonariuszy (dawniej zwanych nauczycielami), oczywiście i naczelnie – kościoła.
I wreszcie samych dzieci, które są tu akurat, paradoksalnie, Bogu ducha winne.
Dziś wszystko, czym cechuje się dziecko społecznie otwarte, inteligentne i dojrzałe, czyni je właśnie marginesem dla społeczności szkół publicznych.
Zatrzymany w kadrze, niegdysiejszy wizerunek społecznej rzeczywistości szkolnej Gospodarza, przypomina Chatę Wuja Toma.
@ Greg
w pełni podzielam Twoje doświadczenia.
Szanuję też doświadczenia przeciwne, ponieważ wiem, że są okropne edukacyjnie i społecznie szkoły, tak jak i lepsze. Zarówno wśrod społecznych jak i państwowych.
Rzecz w tym, że doświadczeni osobiście, tak czy siak, dyskutanci protestują przeciw uogólnieniom, pod warunkiem że nie dotyczy to ich samych.
Tymczasem, wbrew tezie Gospodarza, wartość wolności wyboru drogi edukacji (z czym się zgadzam) nie jest zależna od wyboru takiej czy innej szkoły, ani też edukacji indywidualnej.
Wartość wolności jest bezwzględna, warunkuje ona jakość opcji usług edukacji podlegającej wyborowi w warunkach konkurencji. Bez konkurencji nie ma wolności i odwrotnie.
Forma własności szkoły czy trybu edukacyjnego w cywilizowanym państwie nie ma znaczenia.
Rolą państwa jest bowiem nie preferowanie własności, ale zagwarantowanie jakości i standardu wyniku edukacyjnego, niezależnie od wyboru „dostawcy” edukacji.
Temu służą państwowe normy, programy i egzaminy certyfikujące – a nie szkoły.
Piszą o tym dyskutanci zza oceanu.
Przytłaczająca większość dzieci chodzi w PL do szkół państwowych, więc kompetencje społeczne powinny, wedle Gospodarza, wyróżniac nas pozytywnie na tle krajów, gdzie szkoły państwowe to niekoniecznie opcja większościowa na rynku.
Jest dokładnie odwrotnie, nasza edukacja państwowa degraduje a nie kształci te kompetencje.
I jest dokładnie tak, że te skutki, ich przyczyny i źródło, którym jest fałszywy system oświatowy (gwarantujący dominację niekompetentnego edukacyjnie państwa na rynku) są udowodnione, zbadane i dla fachowców nie stanowią źródła poznawczej dysputy.
Niestety, fałszywe stereotypy o wyższości państwowego nad wolnym wyborem, tak co do szkolnictwa jak i gospodarki, są jedynie sprytny mitem.
Na micie tym, sprytnie podsycanym, uwłaszczyła się ogromna część beneficjentów dóbr publicznych, a jak widać z dyskusji, niemało naiwnych inteligentów tradycyjnie żywi się tą mitologią w zupełnie dobrej wierze.
Niestety, taka dobra wiara rodzi zatrute owoce – patrz kondycja cywilizacyjna i edukacyjna naszego społeczeństwa, kształconego „na publicznie” już w wolnej Polsce.
Pozdrawiam.
Nie wiadomo w jakim stanie USA osiedlilo sie niemieckie malzenstwo, bo w kazdym przepisy dot. homeschooling sa inne. Dyskutujac tu nie nalezy mylic nauki w niepublicznej szkole z nauka w domu.
W USA ok. 3% (1.5 mil) dzieci jest objete taka nauka. Zwolennicy glosza, ze dzieci nauczane takim systemem osiagaja lepsze wyniki. Moze, jednak nie mowia o tym, ze takim systemem uczone sa dzieci z lepiej wyedukowanych rodzin, a nie mieszkajace w roznych inner city, albo chociazby majace mniej wyedukowanych rodzicow. W zwyczajnej szkole tez osiagnelyby dobre wyniki.
Niecale 40% dzieci jest tak uczone z przyczyn religijnych, najwieksza ilosc to wlasnie opisywane tu przez Jacobsky dzieci rodzicow nawiedzonych. Bo w szkolach nie ucza tego co potrzeba oraz metody i srodowisko nieodpowiednie.
Od czasu do czasu mozna obejrzec tu w tv wielodzietnie (np. rekodzistka matka +40, ktora urodzila 20 dzieci) No i te wszystkie dzieci przechodza przez homeschooling. Czy mamusia je uczy? czy tatus jak wroci z pracy? jesli tak, to jest to po prostu cud rozciagniecia czasu, cierpliwosci, zdrowia cale zycie ciezarnej matki.
Z dosc czestych opowiadan znam rodzine ekologiczno – homescboolingowa. Porody w domu w asyscie pozostalych dzieci, w wannie, hodowla kur na jajka, bo n ie na mieso, uprawa wszystkich mozliwych warzyw I owocow do domowej kuchni.
Nie watpie, ze te dzieci maja dobre wyniki, bo tatus naukowiec, matka tez taka byla, ale sie poswiecila. Jednak kiedy dowiedzialam sie, ze jedno z dzieci, ktore chodzi na jakies zajecia sportowe, gdzie osiaga mierne wyniki, musi codziennie godzine cwiczyc jakies rozciaganie, to wole kiedy rodzice mniej interesuja sie swietnoscia dzieci i daja im normalnie zyc.
Jestem przeciwniczka takiego systemu, a takze nieprawda jest, ze niepubliczne szkoly sa z reguly lepsze od publicznych. Jak wspomniala tu @anumlik. – dobra szkola publiczna to jest rzeczywiscie dobra szkola.
Wspomniani tu Amisze juz w roku 1972 wywalczyli decyzja Sadu Najwyzszego prawo do tego system nauczania. Nie jest to tak do konca „domowo”, dzieci ucza sie w jedno, dwuizbowych szkolkach, odizolowane od swiata wspolczesnego. Nie wiem jakie osiagaja wyniki.
A juz trudno sobie wyobrazic mormonskie, nieszczesne dzieci rodzone przez wiele zon jednego meza, zeby chociaz otarly sie o swiat zewnetrzny, a co dopiero publiczna nauke. Wiec moze lepszy bylby zakaz, bo w tych 1,5 mil. dzieci mieszcza sie pozytywne, neutralne przypadki, ale i ogromna ilosc bardzo zlych.
Nie o takich przypadkach pisze znajoma Heleny. Tak samo ja moge podac przyklady dzieci, tym razem ze szkol publicznych, ktore osiagnely zawrotna liczbe punktow na Sat, pokonczyly super honorowe klasy, co zostalo im zaliczone do kredytow na uczelni. Wiec moze co kto lubi, nie zapominajac o tycvh negatywnych przykladach, ktore podalam.
8 lat temu zmagałem sie dylematem domowej edukacji dla mojej córki. Wybrałem model tradycyjny – i żałuję.
Córka jest wysokiej rangi muzykiem, oczywiście z jeszcze wyższymi aspiracjami. Generalnie, jej tradycyjna szkoła średnia była za mało efektywna, odbierająca cenny czas na kształcenie warsztatu muzycznego (minimum 4-6 godzin dziennie dla marzących na serio o karierze). Obserwując przekrój karier rówieśników z jej branży – definitywnie homeschooling jest dobrą alternatywą w dla dzieci kształconych w tymże kierunku.
Ponadto, pozwolę sobie nie zgodzic sie z opinią Pana Redaktora, że szkoła w domu odbiera dziecku poczucie stada lub nakłada nań szklany klosz. W większości znanych mi przypadków (amerykańskich), dzieci kształcone w domu są intensywnie obciążone różnymi zajeciami dodatkowymi. Zajeć tych oferowanych jest bez liku, w małych grupach, w muzeum, instytucie sztuki, teatrze lub instytucie naukowym. Towarzystwa zatem im nie brakuje. Natomiast brakuje im z pewnością czasu na bablanie przy piwie lub trawce z rówieśnikami – stąd ogólna percepcja, że są wyalienowani bądź zarozumiali.
Bluesa z Niemcami uciekającymi do Kentucky do końca nie czuję, po prostu świrów religijnych nie potrafię rozszyfrować. Definitywnie, połącznie religijnego ducha Romeike + Kentucky jest celne, trafił swój na swojego.
@zyta2003
Wielożeństwo mormonów nie istnieje (z wyjątkiem kilku małych grup fundamentalistów) od około 100 lat.
Dzieci mormonów osiągają to samo, co dzieci z innych rodzin, a może nawet więcej, bo przed rozpoczęciem studiów są rzucane na głęboką wodę, bo wysyłane na misje do różnych krajów, gdzie przez pierwszy rok nie mają kontaktu z rodziną, a w sumie przez dwa lata uczą się języka, nawiązywania kontaktów, argumentacji, dbania o nienaganny wygląd i maniery…
Porozmawiaj raz z tymi młodymi ludźmi, a dowiesz się o ich dotychczasowym życiu i rodzinie, a także planach i marzeniach.
Potem pojedź do Utah, obejrzyj Salt Lake City…
Tam rządzą wielodzietni mormoni z wielodzietnych rodzin 😉
Nawiedzonych amerykańskich rodziców nie brakuje i nie wszystkie ich dzieci są z tego powodu dumne i szczęśliwe:
„…my parents homeschooled us and managed to get away with not registering us eight kids with the government because it was their fierce belief that the parents alone should be responsible for the education of their children. We weren’t supposed to tell anyone lest someone report us to the Department of Family Services and we kids be taken away from our parents. My parents always behaved as though this were quite martyresqe but now I think they were stupid and unreasonable.Totally not worth losing us over.”
I jeszcze wypowiedź matki-nauczycielki domowej:
„I’m a homeschool mom, have been at this for 13 years and intend to keep going. I know many homeschool families with children who have rebelled, run away from home, had substance abuse problems, etc. I know homeschool families who have experienced divorce. I know at least one homeschool family in which the father was convicted of sexually abusing his daughter. I also know many healthy homeschool families.”
Romeikowie mają na razie szóstkę przychówku (w USA przybyło kolejne). Mieszkają w Tennessee.
Kartka z podróży
Witaj Kartko 🙂
Będą wspomnienia z podróży?
I nie tylko?
Gdzie?
Kiedy?
zyta2003,
no więc właśnie o to chodzi: co kto lubi, nie zapominajac o tych negatywnych przykladach.
Druga rzecz: nauczanie w domu może być inne niż nauczanie w szkole, ale to wcale nie oznacza, że jest to nauczanie lepsze. Jak wszędzie, najważniejszy jest nauczyciel. Ten może być doskonały w szkole publicznej lub zupełnie do chrzanu, podobnie jak rodzice czy inne osoby zabierające się za wyręczanie szkoły. Jednym to wychodzi, gdyż mają smykałkę do nauczania, innym nie wychodzi, co może tak samo zmarnować dziecko, jak kiepska szkoła publiczna.
Po trzecie: dziś, za tym pociągiem do nauczania domowego, często kryją się chorobliwe ambicje rodziców przelewane na ich dzieci. Rodzice – helikoptery, bez przerwy wiszący nad swoimi dziećmi, kontrolujący każdy ich ruch, każdą minutę ich życia, bo dziecko nie może się nudzić, bo ich dziecko musi być Zweisteinem lub Dreisteinem, albowiem bycie Einsteinem już nie wystarczy, a więc trzeba to dziecko przyuczyć do rachunku różniczkowego w wieku 5 lat, do fizyki kwantowej w wieku 7 lat, a do teorii strun w wieku lat 9-ciu. Rodzice wiecznie niezadowoleni, nadopiekuńczy, neurotyczni i toksyczni. Ci rodzice nawet domagają się dostępu do wyników swych pociech, kiedy te, już dorosłe, studiują na uniwersytetach. Na wielu już powołano specjalnych urzędników zajmujących się moderowaniem kontaktów uczelni z…. rodzicami – helikopterami, którzy swymi lexusami i volvo rodzinnymi podjeżdżają niemal pod drzwi biur dziekanów, domagając się wiedzy na temat swoich dzieci – dorosłych studentów. Ci z pozoru antykonformistyczni rodzice tak naprawdę idealnie wpisują się w system, który tylko z pozoru kontestują w swym „heroicznym” geście przejęcia spraw edukacji we własne ręce : uczestniczą na maxa w wyścigu szczurów i dążeniu do ultrawydajności, do perfekcji, której prawdopodobnie sami rodzice nie osiągnęli w takim stopniu, aby właściwie nakarmić ich przerośnięte, acz niedożywione ego. Nie wszyscy, ale też jest ich całkiem sporo.
Pozdrawiam
Inni zacni gospodarze blogów Polityki nie potrafią się wysupłać z politycznej bieżączki – a tu rewelacja: kilkadziesiąt głosów w debacie i ani słowa o dubach smoleńskich, ani o Tuska zaniechaniach, tudzież prezesa intelektualnych wzmożeniach. Poziom dysputy merytoryczny, nikt nikomu nie przysrywa ? czemuż więc niektórzy nie lubią poniedziałków? No, może ja, bo mam poniedziałki zajęte, nieblogowe?
Gdybym się jednak włączyć miał do meritum ? nic bym nie dodał do wywodu gospodarza. Sam wprawdzie mam wnuka w szkole prywatnej, którą dwa razy w tygodniu nawiedzam i niepokojów nie doznaję, ale?
W moich czasach selekcja uczniów była tożsama z rejonizacją dzielnicową ? co w dużych miastach może preferować śródmiejskie elity, ale w takich jak moje (50-tysięczne wonczas) – raczej nie czyni różnicy. Szkoła prywatna (czy tam społeczna) natomiast ? selekcjonuje majętnościowo, choćby była na peryferiach. Już widzę których by to chłopaków z mojej klasy zabrakło, gdyby taka była wtedy selekcja… Pozbyłbym się z życiorysu paru: np. Leszka W. który z rodziny miał tylko starszego brata, chodził głodny, ale dumny, całą bibliotekę powiatową miał obczytaną; Józka, co objaśnił mi budowę anatomiczną swojej siostry, ze szczególnym uwzględnieniem fragmentów odmiennych; Maćka ? bez którego nie wiedziałbym jak się onanizować; braci Wróblów, którzy sportowo o głowę przerastali naszych orłów, sokołów?
W klasie mojego wnuka są same słodkie bachory, atmosfera przyjaźni, w najgorszym wypadku akceptacji czy tylko tolerancji; nauczyciel(ki)e rewelacyjn(e)i; dramatem jest, że przychodzą pod koniec dnia jakieś wapniaki i odrywają wnuka-syna od zabawy(nauki). Najczęściej na tym poziomie wiekowym szkoła łaskawie pozwala nie odróżniać zabawy od nauki; wyniki różnych olimpiad pokazują, że to procentuje i później.
Doceńmy jednak, że do szkół przychodzą dzieciska dawno już ukształtowane, nie tylko genetycznie! Szkoła ? jeśli nie zepsuje ? niczego bodaj nie poprawi. Czy prywatna czy państwowa (choć program nauczania egzekwowany jest przez policje oświatową!) ? decydują zawsze rodzice. Kto uważa inaczej niech się wstrzemięźnie, albo wykastruje?
Dyskutować bardzo natomiast warto na temat programu nauczania egzekwowanego pa wsiech, (prywatnych czy państwowo-kościelnych); zwłaszcza zaś nad przymusem religii (tak, w naszych warunkach to przymus). Bez usunięcia tej belki, będziemy co najwyżej zezować!
zyta,
Pomimo wszelkich znanych nam negatywnych stron – zakaz homeschooling byłby wylaniem dziecka z kąpielą. Amerykańscy ewangelicy, liczebnie dominujący w statystykach domowego nauczania, swoj cel osiągną w każdych warunkach. Jeżeli pragną nauczać swoje dzieci o powstaniu świata 6 tysięcy lat temu, niechaj to sobie sobie czynią do woli w swoich mrocznych izbach Bible Belt, bez panoszenia się w szkołach publicznych.
Jacobsky, w Twej kakryukaturze rodzoicow decydujacuych sie na homeschooling kompletnie nie potrafie rozpoznac rodzicow jakich znam. Twpoj obraz blizszy jest hollywoodzkiej komedii o rodzicach oblakanych nadopiekunczych i z przerostem ambicji. Wieje tez w tym, wybacz, sporo klasowej zawisci, niz zyciowej prawdy. Az glupuio z Twoimi pogladami polemizowac. bo skladaja sie glownie ze stereotypow. A ze stereoyty[ami sie nie dyskutuje. Na szczescie zycie je najczescioej weryfikuje.
Cześć Alla!
A wspominam sobie czytając dyskusje na blogach Polityki. Gdy mi się wspomni coś na temat to napiszę.
Pozdrawiam
@duende
po polsku ,,evangelicals” tłumaczymy zwykle chrześcijanie ewangelikalni; ,,ewangelicy” to po polsku członkowie Kościoła ewangelickiego: luteranie (Ewangelicko-Augsburski) lub kalwiniści (Wwangelicko-Reformowany).
Zdaje mi się, że ewangelikanie wywodzą się od Wesleya i Whitefielda – osiemnastowiecznych kaznodzieji angielskich. A doktryna religijna jest kompilacją nurtu mormońskiego, armimiańskiego i doświadczeń Braci Czeskich. Wszystko oczywiście w ramach protestantyzmu. To efekt ruchów rozłamowych.
Pozdrawiam
Helena,
gratuluje otoczenia. I wycinkowego widzenia rzeczywistosci.
Pozdrawaim
Redaktorze, wdzięczności za ewangelikalne upomnienie. Pojechałem polonijnym slangiem i czuję w uszach gorąc.
@duende:
Zakaz mógłby być ponadto zupełnie niepraktyczny — w końcu nie wyczerpiemy wszystkich sytuacji rodzinnych.
Że widzę niebezpieczeństwa dla dziecka, nie jestem skłonny ujmować tego jedynie w ramach tematu wolności rodziców. Ale czy nie można znaleźć jakiegoś rozwiązania po środku? I czy to tak częściowo nie działa? To znaczy wolność nauki w domu, ale kontrole — w postaci regularnych egzaminów, ale też wizyt ‚pracownika socjalnego’.
@Adam Szostkiewicz
> Nawet jeśli państwo Romeike uczą swoje dzieci, że Darwin nie ma racji.
1. „uczyć” w połączeniu z „Darwin nie miał racji” to oksymoron. P.S. Panie redaktorze, proszę nie brać tego do siebie, bo to błąd powszechny, ale uważam, że nie/zauważanie takich rzeczy świadczy o poziomie cywilizacyjnym tego kraju.
2. Nawet jeśli państwo Romeike wpajają swoim dzieciom przekonanie, że Hitler miał rację?
3. Często o wiele ważniejsze dla lepienia człowieka pod swój światopogląd jest czego się NIE UCZY, niż czego się uczy, i o to przecież tym ludziom chodzi.
Kończy się era Tajlandii, jako raju dla pedofilów. Nasi księża odkryli Dominikanę
@ Kartka z podróży 22 września o godz. 21:40
> uważam, że rodzina Romeike ma pełne prawo do … edukowania swych dzieci
> zgodnie ze swymi przekonaniami … bowiem chodzi o zasady.
O czyje i jakie zasady?
@Kartka z podróży 23 września o godz. 12:08
> Cieszyć się powinniśmy, że Romeikowie chcą edukować swe dzieci w opozycji
> do Babilonu. Gorzej by było … gdyby zapragnęli Babilon zamieniać w Boże
> Królestwo i wciskać swoją wizję świata za pomocą przemocy państwa naszym
> dzieciom.
Czyli nasze dzieci są lepsze od dzieci p. R. Chylę czoła.
@Torlin 22 września o godz. 22:57
> Mają prawo do nieposyłania dzieci do szkół pod warunkiem podpisania
> oświadczenia, że nigdy nie wystąpią o pomoc publiczną, państwa czy samorządu,
> nigdy nie zarejestrują się jako bezrobotni, nigdy nie wystąpią w demonstracjach
> przeciw państwu.
Kto ma podpisać to oświadczenie, rodzice czy dzieci?
Jeśli rodzice, to znaczy, że żywa jest tradycja zabijania do trzeciego pokolenia za winy przodków, choćby w podświadomości 😉
@A.L. 22 września o godz. 23:34
> Obywatel nie jest wlasnoscia Panstwa. I jego dzieci tez
Czyli w kontekście dzieci są własnością rodziców. Uff, krew się gotuje.
@gajowy. Bylam w Salt Lake City, oczywiscie masz 200% racji, ale bylam tez w miasteczku Colorado City, na pograniczu Utah z Arizona, w pustynnych gorach, gdzie nawet policja jest „swoja” i cudem jest zajrzec w to srodowisko. Nas spacerujacych po ulicy, wlasciwie przegnala. Przerazajace wrazenie. Ogladam tez co rusz dokumenty z procesow sadowych najwiekszych prorokow- zboczencow , sterroryzowane kobiety z dziecmi, w czasie akcji na takich zboczencow. Bardzo rzadko wyrwie sie stamtad kobieta, bo nie zna innego swiata, nie ma dokad isc, musi byc bardzo silna, a przeciez taka nie jest. Ich relacje sa wstrzasajace.
Wiem, ze wsrod 10 mil mormonow prawie wszyscy maja jedna zone i nie uprawiaja pedofilii z wlasnymi corkami. Ale ta fundamentalistyczna spolecznosc, o ktorej wspomnialam liczona jest na ok. 100tys. ludzi. Uwazasz, ze skoro procentowo jest to niewiele, to nie trzeba brac pod uwage?
@jacobsky, ale sie zesmialam czytajac o „Zweisteinach i Dreisteinach”.
Helena,
super ! Z dwóch luf – PAF ! PAF !- jak na Ciebie przystało ! Nie chcesz dyskutować ani polemizować – to nie ! Przeżyję. 🙂
Klasowa zawiść – buahahaha ! I co jeszcze ? I tak mi się upiekło tym razem, że nie wyjechałaś z antysemityzmem.
Pewnie następnym razem, co 😉 ?
Co tam negowanie darwinizmu. Czy wiecie Państwo, że istnieje międzynarodowe Flat Earth Society, które przekonuje o płaskości Ziemi? Wierzyć można we wszystko.
rs
1. Zasady liberalnej demokracji – o tym jest mowa w tekście.
2. Czemu lepsze? Po prostu różne. Jesteśmy różni i utrzymanie tych różnic ma gwarantować liberalna demokracja.
Pozdrawiam
@ anumlik
Ale my tu o przygotowaniu do życia we wspólnocie, a nie różnicach w poziomie nauczania przedmiotów szkolnych. Zgoda, jeśli o to chodzi panują ogromne różnice, tak wśród szkół społecznych, jak i publicznych. Co do kształcenia wartościowych obywateli pozostanę przy swoim zdaniu, co doświadczenie Pana/Pani syna tylko wydaje się potwierdzać.
Przed wprowadzeniem gimnazjów syn dostał się do Batorego, więc chyba zdawał jeszcze egzamin wstępny? Jeśli tak, to chyba nie było jednak tak źle z poziomem kształcenia w tej społecznej podstawówce skoro się dostał?
@ Adam Szostkiewicz
Ale czy dostrzeganie tego typu problemów (vide komu potrzebna pomoc edukacyjna czy społeczna) nie jest w istocie zadaniem nauczycieli i pedagogów szkolnych? Sami jako dzieci w szkole publicznej niewiele mogliśmy na to poradzić, no może z wyjątkiem poczęstowania kogoś swoją kanapką. Zgadzam się, że jest to jakaś szkoła społecznej wrażliwości, ale medal ma też swoją drugą stronę, bo czasem można było od takich dzieciaków z marginesu w nos dostać. Swoim dzieciom wolałbym, mimo wszystko, tego oszczędzić.
PAK
Z przypadków mi znanych, to właśnie funkcjonuje jako coś pośrodku. Rodzice są na na stałym celowniku, postępy ucznia są systematycznie weryfikowane, a jako grande finale serwowany jest nieubłagalny SAT.
Statystycznie 14 % amerykańskich dzieci nauczanych w domu korzysta w częściowym wymiarze z dodtkowych zajęć w szkole publicznej. Na poziomie licealnym, wielu nawet dobrze wykształconych rodziców nie sprosta wszystkim wymaganiom, zwłaszcza w zakresie przedmiotów ścisłych.
@rf:
Pytanie, w jakiej mierze uważamy, że możemy zakres wiedzy określić obiektywnie? OK, powiedzmy, że w naukach ścisłych możemy. Ale już w praktyce nawet ścisła wiedza ustępuje polityce…
Zauważyłbym, że edukacja domowa nie jest jedynym przykładem wpływu środowiska rodzinnego na kształtowanie umysłu dziecka. Jest tylko przykładem najdalej idącym. Kreacjonizmu, negacji Holokaustu (czy szerzej: antysemityzmu) można uczyć dzieci i bez pomocy szkoły…
Zakreśliłbym problemy inaczej: czy dziecko poznaje minimum podstawy wiedzy? Tu można mówić o podstawie programowej, ale można też luźniej zakreślić ten zakres, jako minimum kodów kulturowych przydatnych w życiu.
@Greg:
Sądzę, że Redaktorowi chodzi raczej o wyrobienie w dzieciach wrażliwości, pewnej otwartości, naukę tolerancji i zaangażowania. Czegoś, co w dorosłym życiu kształtuje dobrego obywatela.
@ Greg
„Ale my tu o przygotowaniu do życia we wspólnocie, a nie różnicach w poziomie nauczania przedmiotów szkolnych” był Pan łaskaw napisać. O tym też pisałem, czego Pan nie zauważył. „Klasy kilkuosobowe, pełna integracja, dopilnowany że aż przyjemnie popatrzeć jak dobrze ułożone to było dziecię.” To o „społecznej” szkole podstawowej, którą ukończył mój syn. Doskonale przygotowała go do „życia we wspólnocie”. Jeno co z tego, kiedy poziom nauczania niektórych przedmiotów był żenujący. Niektórych. Co było winą nauczycieli. Ci, którzy uczyli go przedmiotów zdawanych na egzaminie do liceum byli na znacznie wyższym poziomie. Co pozwoliło mu ten wstępny egzamin zdać, co prawda jako drugiemu kwalifikowanemu do dalszej nauki w „Batorym”, od końca, ale – biorąc poprawkę na renomę tego liceum – był to wynik niezły. Schody zaczęły się w samym liceum i to nie na lekcjach polskiego, matematyki czy niemieckiego (przedmioty zdawane na egzaminie wstępnym), a na innych lekcjach. A to „zarzutowało” na całość.
„Wzięli odpowiedzialność za wykształcenie i wychowanie swych dzieci, za ich szanse życiowe z takim wykształceniem.”
Nie wydaje mi się, by mieli prawo marnotrawić te szanse.
@anumlik otoz to. W szkolach prywatnych jest malo dzieci, nie mozna zroznicowac poziomu nauki, chodzi tez o sprawe finansowa, przeciez nie mozna zrazic mniej zdolnych, bo rodzice zabiora ich ze szkoly. Wiec ogolnie poziom nie olsniewa. No, chyba, ze chodzi o szkole do ktorej chodza dzieci R. Sikorskiego, ( chociaz nie bylam nie widzialam), a przeciez ciagle mowimy o powszechnej edukacji. W Ameryce debata publiczna dotyczy wylacznie szkol publicznych.
Moj najstarszy wnuk chodzil w miescie NY do prywatnej szkoly podstawowej. Srednio mu to pasowalo. Postanowil, ze do liceum pojdzie do jednej z prestizowych szkol publicznych. Znajoma uprzedzila, bez dodatkowej pomocy z matematyki nie ma najmniejszych szans sie dostac. W szkolach publicznych poziomy sa zroznicowane, mozna skonczyc nie znajac tabliczki mnozenia, ale mozna tez na poziomie polskiej klasy matematycznej. Zaczelo sie przerabianie tony testow. Zdal dobrze. Moja pani fryzjerka , od poczatku posylala dziecko do zwyczajnej szkoly w moim rejonie, w szostej klasie zaproponowano synowi przejscie do szkoly o wyzszym poziomie. I tez dostal sie do tego samego lyceum. Potem tak samo poszedl jej drugi syn.
Aha, z publicznego liceum jest 8 Noblistow, wszyscy z nauk scislych i przyrodniczych. Nastepne liceum, tez publiczne, tez w NY ma 4 Noblistow.
Liberalizm bez pryncypiow ?
Jesli sie nie myle to liberalizm ma jedna nadrzedna wartosc, a jest nia wolnosc jednostki. Jesli nasi liberalowie gotowi sa ta wartosc ofiarowac, ze wzgledu na zle pojeta tolerancje, to juz ich problem.
Dla mnie takze dzieci ktore wyrastaja w archaicznych kulturach nie sa obiektem tych kultur, jak dlugo ma to miejsce w naszych spoleczenstwach. One sa w naszej zachodniej kulturz subiektem ze wszystkimi prawami do wszelkich niezbywalnych osobistych wolnosci i to przynajmniej tych samych ktore staramy sie zagwarantowac naszym dzieciom.
Wszystko inne jest elegancka akademicka dyskusja nie majaca wiele wspolnego z opisana rodzina i realnym zyciem.
Tutaj naprawde chodzi o prawa jednostki, nawet jesli tymi jednostkami sa to „tylko dzieci, a nie o wyzszosc guwernanckiej edukacji nad publiczna.
Eksperci vs aspołeczeństwo
Bardzo podoba mi się w tym wątku dyskusja licznych, rodzimych i zagranicznych, ekspertów od edukacji .
W zasadzie, każda koncepcja jest godna omówienia i dysputy, jeśli służy nauce prawdy taką, jaka jest.
W dyskusji o wolności i odpowiedzialności za wybór, jest niepodważalnym argument ekspercki za szkołami państwowymi
A mianowicie ten, że jeden z ekspertów posłał dziecko do szkoły państwowej, bo wie, że to sprzyja kształtowaniu postaw prospołecznych.
Trudno jednak przebić argument, że pewne liceum wydało 8 absolwentów – Noblistów.
To oczywisty i niepodważalny dowód, że właśnie ilość Noblistów per pulpitam powinna być kryterium oceny jakości placówek i postaw edukacyjnych.
Sądzę, że wkrótce nasze Ministerstwo wprowadzi testy Gimnazjalne Stopnia Wyrównania Szans na Noblistów jako podstawę oceny programowej wyniku edukacyjnego szkół.
Na początek – społecznych, bo o kapitał społeczny przecież, we współczesności chodzi.
Już dziś można przewidzieć, że szkoły społeczne nie okażą się w teście dobrym rozwiązaniem dla edukacji Noblistów, jak OFE – sposobem na emerytury na Karaibach.
Na szczęście, mamy oświecone społeczeństwo, w którym rządy (jak i dyskusje na blogu) prowadzą eksperci.
A po to są w cywilizacji eksperci, aby zwykły obywatel nie musiał już nic wybierać, skoro ma swoje Państwo Ekspertów.
Państwo więc rozumieją, że za likwidacją OFE, musi iść likwidacja przypadkowego społeczeństwa, bezrozumnie wybierającego niekiedy (a)społeczne, niepaństwowe i szkodliwe formy wolności.
Nadchodzą na to kolejne ekspertyzy.
Z ostatniej chwili:
Będą szkolić przeciw pedofilii w Kościele, zapowiada episkopat.
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kraj/opinie/1556263,1,koscielne-pomysly-na-walke-z-pedofilia.read#ixzz2fvet5rk4
Tę groźbę należy potraktować poważnie, bo cóż to za szkolenie bez materiału warsztatowego?
PS
Chciałbym skromnie, ale z entuzjazmem pogratulować Panu Redaktorowi wystąpienia telewizyjnego we wczorajszej dyskusji u p Pochanke (?), n/t sprawy domniemanej pedofilii polskich księży w Dominikanie.
Z dużą przyjemnością słuchałem Pana opinii, z którą się w pełni zgadzam. Zwłaszcza na tle biorącego udział kościelnego egzorcysty (czy terapeuty? jakiż to może być terapeuta kościelny!!!), który akurat w tej dyskusji ocierał się o groteskę (np. ripostując w sprawie ścigania podejrzanych księży – że NAJPIERW kościół powinien zająć się ofiarami – zabrzmiało to jak: ZAMIAST).
Co do zajmowania się przez kościół ofiarami kościelnej pedofilii (przepraszam, wg prymasa kk to jest prywatna sprawa i odpowiedzialność obywateli księży), źle wróżę temu procederowi, zwłaszcza w świetle w/w słów dostojnika – oby nie chodziło w wzmiankowane „szkolenie” na równie prywatnych jak księża, przecież – dzieciach.
Swoją drogą, jakim trzeba być człowiekiem, o jakiej kondycji, jeśli jego postawa wobec pedofilii wymaga …szkolenia
Z uszanowaniami.
@ Gekko
Palpituum tuum w Nobel Ci rozkwita
Kiedy perorujesz: Noblesse est pulpita.
@anumlik:
Może warto pytać nauczycieli licealnych? Z tego, co się orientuję, to potrafią wskazać dobre i złe szkoły społeczne, oceniając poziom własnych uczniów z nich się wywodzących.
@ PAK
W dyskusji, dość merytorycznie prześlizgującej się po zapodanym przez Gospodarza problemie, jak dotąd nikt (z piszącym te słowa włącznie) nie wypowiedział się na temat „permanentnej reformy” polskiego szkolnictwa, którą to reformę obserwujemy od 1990 roku. Począwszy od przekazywania szkół gminom na początku lat 90-tych i powiatom (po wprowadzeniu powiatów ustawą z 5 czerwca 1998 roku) , a na ustawowym wprowadzeniu gimnazjów, 1 września 1999 roku kończąc. Społeczne Towarzystwo Oświatowe, działające od 1987 roku, doprowadziło do tego, że w całej Polsce zaczęły powstawać, obok publicznych, szkoły niepubliczne, tzw. społeczne, tworząc (obok konfesyjnych prowadzonych przez zakony i stowarzyszenia religijne) nową jakość w nauczaniu. Czy ta jakość przerodziła się w nową jakość samego nauczania? I tak i nie. Nie chodzi tu bowiem tylko o to, że – jak pisze Gospodarz w swoim felietonie – „braki edukacji programowej można nadrabiać, jeśli się chce, potrafi i ma czas, braki edukacji społecznej nadrobić dużo trudniej”, chodzi nade wszystko o to, aby stworzony został taki system edukacji, w którym szkoła (każda szkoła: finansowana w całości przez państwo, bądź przez państwo dofinansowana z naszych podatków – patrz szkoły społeczne) stworzyć mogła każdemu uczniowi taka ofertę edukacyjną, coby wybrać on mógł (zrazu poprzez rodziców, później sam) czym zechce zostać: hydraulikiem, czy programistą komputerowym; dekarzem, czy literaturoznawcą; mechanikiem samochodowym, czy wykładowcą akademickim. Tak, jak ma to miejsce w Finlandii, która – według piszącego te słowa – ma najlepszy w świecie program edukacyjny. W tym roku, wedle PISA (Programme for International Student Assessmen) fińscy uczniowie we wszystkich dziedzinach poza matematyką, w której byli drudzy, zajęli pierwsze miejsca na świecie. Noblistów Finlandia ma – jak dotąd – tylko czterech (same chłopy), w tym jeden jest laureatem pokojowej nagrody, ale do fińskiego systemu edukacji nam – ho, ho jak daleko.
zyta2003 – 14:51
Mam przykład z polskiej lączki. Syn moich znajomych był uczniem prywatnej, ekskluzywnej wrocławskiej szkoły. Kiedy rodzice przenieśli się z Wrocławia do pobliskiej, dobrze prosperującej gminy i młodsza córka też miała pójść do szkoły, zdecydowali zapisać oboje dzieci do gminnej podstawówki. Żeby miały kolegów blisko domu i nie były wożone samochodem z domu do szkoły i z powrotem.
Okazało się natychmiast, że chłopiec bez korepetycji z matematyki nie poradzi sobie w tej gminnej szkółce 😯
Na szczęście babcia akurat jest emerytowaną nauczycielką matematyki, więc wkrótce mały już sobie w gminnej szkółce radził 😀
No i do szkoły jeździ rowerem, co też ma swoje plusy dodatnie.
Czy w jakimkolwiek systemie nauczania podstawowego i średniego rzeczywiście chodzi o to, żeby produkować jak najwięcej Noblistów ? Moim zdaniem nie, a więc po co mieszać te sprawy ? Nauczanie domowe czy – nazwijmy to – systemowe powinno odpowiednio wyposażać młodego człowieka – jak największą ich ilość ! – w zasób wiedzy oraz w motywacje niezbędny do samodzielnego rozpoczęcia dorosłego życia na miarę własnych możliwości oraz ambicji. Zostawmy Noble w spokoju. To jest domena szkolnictwa wyższego i badań.
Kiedyś mi to chodziło po głowie- żeby własne dzieci we własnej chałupie uczyć. Taa…idiotyzmy młodości nie mają granic. Ale potem dorosłam, urodziły się mi rzeczywiste dzieci, poszły do rzeczywistych szkół (na szczęście nie było edukacji domowej, bo gdyby było, to kto wie, jaka by mi palma na tym tle odbiła), posmakowaliśmy chyba wszystkich rodzajów tych szkół: państwowych, społecznych, prywatnych. Ba, sama uczyłam jakiś czas. I powiem tak: tylko państwowe. Li i jedynie. Tylko to daje jako taką szansę, że edukacja: 1. utrzyma poziom, 2. nie zamieni się w biznes.
Ale, ale, ale… to jest możliwe w modelach socjaldemokratycznych, (np. Skandynawia), a nie- liberalnych z posmakiem neoliberalnym. I tu mamy zagwozdkę 🙁
Z tym, że nie zabraniałabym jednak ludziom marnować życia sobie i swoim dzieciom- jak chcą tych prywatnych szkół, uczenia w domu- niech mają. Ale rozsądnym ludziom bym nie polecała.
@ANCA_NELA:
Dlatego pisałem do anumlik o pytaniu nauczycieli licealnych — byłem świadkiem takiej rozmowy, gdy rodzice, na stopie towarzyskiej, dyskutowali o szkołach z nauczycielami licealnymi. Szkoły dostawały ‚cenzurki’. Jedna ze szkół społecznych dostała ocenę: „Mają ładne klasy i miłą atmosferę, ale nie dajcie się nabrać — uczniowie po tej szkole przychodzący do nas mieli problemy z nadrobieniem materiału i dostosowaniem się.” Ale inną akurat polecali. Nie podkreślałbym więc podziału: społeczna-państwowa, raczej pytał o konkretne szkoły, czy są dobre, czy złe.
@jabeta:
A propos ‚zamienia się w biznes’ — byłem świadkiem (już chyba z dekadę temu…) swoistej walki członków zarządu liceum katolickiego, którzy zasiadali jednocześnie w radzie miejskiej, z ambicjami liceum państwowego, finansowanego przez to miasto. Bo dlaczego państwowe śmie być lepsze?
Panowie, nie badzcie zawistni. Przeciez ci Noblisci to duma uczniow tej szkoly, ( nawet w swojej gazecie umiescili dowcipna notke po zeszlorocznym nobliscie, ze Komitet Noblowski wyklucza absolwentow ich szkoly na najblizsze lata, no bo innym tez sie nalezy). Zalujecie im tej dumy, ktora akurat jest bardzo wychowawcza. C zy w szkoly w Polsce nie chwala sie swoimi absolwentami? No tak, co wolno w Polsce, to nie jakiejs przybledzie z trefnego kraju na polskim forum.
Napisalam o tym, zeby pokazac, ze w publicznej szkole umieszczonej w byle jakiej dzielnicy, gdzie wiekszosc dzieci pochodzi z ubogich i skromnych rodzin, w ktorych czesto nie mowi sie po angielsku moga sie zdarzac perly. Tak, perly i sa to i noblisci i inni wspaniali ludzie.
W szkole tej nie ma dzieci z bardzo zamoznych rodzin. Za duzy bol glowy przy dostaniu sie (nie istnieje protekcja, ustosunkowani rodzice), a potem jeszcze gorzej :ogromna dyscyplina, ogromna ilosc zajec w szkole, jeszcze wiecej nauki ( nie pamieciowej, a koncepcyjnej). To lepiej isc do szkoly prywatnej, gdzie latwiej i przyjemniej .
Bardzo serdecznie przepraszam Gospodarza, ze pojade kompletnie off topic, ale jestem kompletnie wstrzasnieta tym materialem:
http://www.tvn24.pl/czarno-na-bialym,42,m/skazany-za-molestowanie-seksualne-ksiadz-pozostal-proboszczem,357924.html
Jestemn wstrzasnieta nie tyle faktem, ze odnalazl sie kolejny pedofil w sutannie, ale postepowaniem wobec niego jego przelozonego, arcybiskupa Henryka Hosera.
Hoser MUSI byc odwolany jako ordynariusz Diecezji Warszawa-Praga poniewaz jego zaniedbania maja tym razem chgarakter kryminalny.
Dobrze byloby gdyby powstala odpowiednia petycja w tej sprawie. Dobrze byloby tez by zostala sfoprmulowana poza Blogiem Bobika, ktory zebral i wyslal do Watykanu 15 tysiecy podpsiow pod petycja do Kongregacji ds Duchowienstwa w obronie ks. Lemanskiego.
Sama nie mam watpliwosci, ze ks. Lemanski ponosi konsekwencje zbyt gloosnego upominania sie o oczyszczenie Kosciola z pedofilii, a przynajmniej unieszkodliwienia znanych (skazanych! z zaweiszeniem!) przestepcow seksualnych, odsuniecia ich od kontatow z kolejnymoi pokoleniami dzieci – wedle przedstawocielki prokuratury, ktora wypowiada sie w nagranym materiale, chodzi o dzieci nawet ponizej 10 lat zycia.
Czy ktos bylby gotow taka petycje sformulowac i zamiescic ja na stronie Petycje.pl?
zyta2003,
myslisz dwie rzeczy i nie potrzebnie mówisz o zawiści: chwalić się absolwentami to jedno, a ocenianie ilością Noblistów wartości szkoły czy systemu szkolnictwa w całości to drugie. Nobel nie jest dawany za osiągnięcia w szkole podstawowej czy w gimnazjum. Gdyby tak było, to Einstein nigdy nie dostałby tej nagrody. Swoją drogą ciekawe czy Luitpold Gymnasium w Monachium (lub jego następca) chwali się tym, że Einstein uczęszczał do tej szkoły skoro – jak chce Wiki (patrz: niżej) – wywalono z niej przyszłego Noblistę, nie mówiąc o tym, że poza matematyką, prawie nic innego nie interesowało w szkole Einsteina. Już chyba bardziej gimnazjum kantonalne w Aarau ma powody do chwalenia sie Einsteinem (przy okazji: jeśli chcecie uczyć dzieci w domu, nie polegajcie na Wikipedii. Podane fakty z młodości Einsteina przytaczam na podstawie francuskiej noty o Nobliście. Polska nota idzie w zupełnie innym kierunku :Od 1888 r. chodził do katolickiego Gimnazjum Luitpolda w Monachium[16][3], gdzie również odnosił sukcesy 😉 – komu wierzyć ?)
C’mone Jacobsky, you can do better that that.
Bertolt Brecht zostal wywalony ze szkoly za krytyczne potraktowanie w wypracowaniu maksymy „Dulce et decorum est pro patria mori”. Napisal nie to czego sie spodziewali jego nauczyciele.
A swoietna szkola podstawowa czy srednia rozbudza w uczniu glod wiedzy. I dlatego oczywoscie jesli z podstawowki wychodzi uczen z takium glodem, to jest spora szansa, ze stanie sie high achiever w pozniejszym zyciu.
Jacobsky,
Są odstępstwa od reguł: stal moze być juz w pełni zahaartowana w podstawówce – vide nasz znany noblista. Bez gruntownej edukacji w Chalinie, nie zdałby egzaminu do ivy league w Lipnie. A bez edukacji w Lipnie – nigdy by nie zaszedł tam gdzie zaszedł. Co ważniejsze – osiągnał wszystko bez wygłupów ze studiami wyzszymi.
Duch patrona – noblisty niekoniecznie poziomowi szkoły sprzyja, ale z drugiej strony – nie szkodzi. Cos na wzór kubka barszczu w tym starym, żydowskim kawale:
Rachela nad zwłokami zmarłego kuzyna w rozpaczy krzyczy:
Dajcie mu barszczu !
– Rachela, uspokój się, Ruben nie zyje, barszcz już nie pomoże.
Ale przecie nie zaszkodzi!
@jacobsky, a gdzie ja ocenialam poziom szkoly, o ktorej pisalam na podstawie ilosci Noblistow? Czyzby to byla projekcja wlasnego wyobrazenia rzeczywistosci? Ja sie po prostu chwalilam, bo jestem dumna, ze moj wnuk do takiej szkoly chodzi, tak jak od zawsze dumni sa jej uczniowie, ich rodzice, a nawet dziadkowie.
Moja satysfakcja jest podwojna, Nie tylko, ze te dzieci ze skromnych domow, ktorym rodzice naogol w niczym nie sa w stanie pomoc osiagaja tak wiele, a takze – poniewaz mam taka idee fix, ze ratunek dla swiata widze w poszanowaniu roznorodnosci rasowej, etnicznej, kulturowej, a ta szkola jest najlepsza nauczycielka tego.
PS Ale nie tylko ta szkola. Moj inny 7,5 -letni wnuk chodzi do tak kolorowej szkoly nie tylko ze wzgledu na cere dzieci, ale i na stroje w jakich ubrane sa matki czekajace na nie, ze to samo wystarczy na egzotyczny reportaz. Z matematyki przerabia to samo bedac o rok mlodszy (bo tu 6 latkowie ida do szkoly), niz jego rowiesnik w Polsce w esksprymentalnej prywatnej szkole (jego matka chwalila sie i zalila sie jakie to trudne). Maly jest w tzw. honorowej klasie i mozna miec nadzieje, ze pojdzie dalej ta droga bez homeschooling i prywatnej szkoly. Ale najpiekniejsze jest to, ze na pytanie matki, czy duzo jest w tym roku w klasie takich dzieci jak ty dziwi sie: No jakich? – Matka sie wije, no wiesz… bialych. Na to chlopak odpowiada z oburzeniem: przeciez ja nie jestem bialy. On podobnie jak jego rowiesnicy jest color blind. Oczywiscie z czasem otaczajacy go swiat nauczy go rozrozniac kolory
Z ostatniej chwili:
Jakoś nie słychać aby kandydaci na prezydentów Jedynej Demokracji na Bliskim Wschodzie mieli obowiązkowo przechodzić szkolenia przeciw molestowaniu seksualnemu.
Tę groźną anomalię należy potraktować poważnie, bo jak wiadomo występuje tam całkiem znaczny odsetek prawomocnie skazanych prezydentów-gwałcicieli.
Brak szkoleń tłumaczy się faktem wątłego zainteresowania pracownic agend rządowych Jedynej Demokracji występowaniem w roli materiału warsztatowego.
Swoją drogą, jakim trzeba być człowiekiem, o jakiej kondycji, aby nie być w stanie pojąć, że postawy wobec molestowania seksualnego wymagają ?szkolenia
Ludzie tacy potykają się o podstawowe braki wynikające z czerpania doświadczeń na poziomie bardzo gumiennym. Proszę podać przykład choćby jednej poważnej firmy w kraju, przykładami z którego tak często się podpieramy (vide nowojorskie szkoły średnie) w której nie byłoby szkoleń na temat molestowania seksualnego. Ja rozumiem, że dla niektórych rozmowa o takich firmach to jak lizanie ciastek przez szybę cukierni, ale choćby z filmów czy z telewizji jakieś rudymenta cywilizacji powinny się już były utrwalić.
Co do przykładów nowojorskich szkół publicznych odnoszących niezwykłe sukcesy mierzone nagrodami Nobla to wydaje mi się, że akurat ta metryka bardzo wypacza wszelkie dyskusje o modelach edukacji.
Mamy tutaj do czynienia nie z jakąś szczególną cudownością szkoły, ale z niezwykłą koncentracją w czasie i miejscu ludzkiego „materiału” o niezwykłej jakości. W ogromnej większości absolwentami-późniejszymi noblistami byli amerykańscy Żydzi, dzieci lub wnuki emigrantów/uchodźców z Europy Wschodniej. Czyli uwarunkowania rasowo-kulturowe podstawą – oczywiście podstawą nie zmarnowaną ale rozwiniętą przez szkołę.
**http://www.timesofisrael.com/new-york-jews-wont-stop-winning-nobel-prizes/
Patrząc na 5 nowojorskich szkół z największą liczbą późniejszych laureatów (w sumie 21 osób) widzimy, że kończyli oni swoje szkoły pomiedzy 1933 a 1966 rokiem. A zatem żadna z tych 5 super-szkół nie powtórzyła sukcesu od ponad pół wieku.
Czterech absolwentów kończyło w latach 30-tych, 10-ciu w 40-tych, 4-ech w 50-tych a 3-ech w 60-tych. Np. Glauber był uczniem z pierwszego rocznika swojej szkoły, a więc trudno mówić, że nowo utworzona szkoła miała już jakąś tradycję.
**http://en.wikipedia.org/wiki/Nobel_Prize_laureates_by_secondary_school_affiliation
Współcześnie 60%+ wśród studentów stanowią Azjaci, tak więc śmiem twierdzić, że w ich przypadku decydujący jest syndrom dziecka tygrysicy śpiewającej swą pieśń bojową.
70 rocznica urodzin pana prezydenta
LECHA WALESY
Gratulacje
Simirishamn, Szwecja
29 września 2013