Do galerii po parytet

W sobotę 21-go ważna akcja społeczna: w świątyniach kapitalizmu masowego zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o parytecie. Jestem za!

Ujęła mnie historia, którą w piątek rano opowiedziała w TOK FM Jackowi Żakowskiemu  profesor Magdalena Środa, jedna z twarzy akcji parytetowej. Otóż Ludka Wujec – z Wujcami znam się jeszcze z czasów opozycji demokratycznej – była najpierw przeciw, a Henryk od razu za. Ale z biegiem czasu sprawę przemyślała i zmieniła zdanie. Teraz jest za i koordynuje akcję. To dobra wiadomość, bo Ludka ma ogromne doświadczenie organizatora, więc akcja powinna przyspieszyć.

Ciekawe dla mnie, że podobnie było z moją żoną: też miała wątpliwości i w końcu jednak przeważyło, że czemu nie spróbować, postawić choćby pierwszy krok i sprawdzić, jaki będzie skutek.
Postawić pierwszy krok ? To znaczy najpierw pomóc akcji parytetowej, a potem, gdyby doszło do uchwalenia jakiejś ustawy, działać na jej podstawie. Ale, dodaje żona, póki polityka pozostaje wciąż domeną mężczyzn, nie oczekuje wiele.

Bo to mężczyźni, ze swoją formacją kulturową i ze swymi przyjaźniami interesami chłopaków z tego czy innego podwórka i boiska, będą mieli decydujący wpływ na kształt ustawy i jej wcielanie w życie. Premier Tusk owszem jest za parytetami, ale we własnej partii, a ile jest kobiet w kierownictwie PO?
   
No tak, myślę sobie, to przecież tylko fragment większej całości: w polskiej polityce i Kościele jak przed wiekami monopol mają mężczyźni. Uformowani w zwykle w typowych polskich rodzinach katolickich, wszystko jedno czy praktykujących czy nie, wszystko jedno lewicowych czy prawicowych, cokolwiek te etykiety oznaczają. To samo z Polkami. Z mlekiem matek wyssały poczucie zależności, jeśli nie niższości wobec mężczyzn. I z takim treningiem weszły w dorosłe życie.
 
Oczywiście, są wyjątki, dziś zwłaszcza w biznesie, od dawna w kulturze, sztuce, edukacji, nauce. Ale masy krytycznej nie ma. A warto, by coś tu drgnęło. Skandynawia spróbowała i po latach prawnej podpórki dla parytetu już nie trzeba. Kobiety działaczki społeczne, polityczne, kobiety ministrowie i prezydenci już nikogo tam nie dziwią. Dziwiłoby by pewnie Skandynawów, gdyby nagle obudzili się w epoce sprzed parytetu.

I gdyby tak jak u nas kobiety w polityce były przede wszystkim po to, by mężczyźni mieli alibi, że żadnej dyskryminacji, żadnego społecznego upośledzenia nie ma: proszę bardzo, mamy kobiety premierów (słownie jedną) i kobiety w rządach i zarządach (chyba że prezesi zmienią zdanie), i kobiety kandydatki na prezydenta (mianowicie kogo?).

To za mało. To jest PR, a nie realna zmiana społeczna na szczeblu kraju. Dlatego jestem za tym, by spróbować wbrew tym kobietom, które są przeciw, bo ich zdaniem to byłby prezent za nic: one na swoją pozycję ciężko pracowały, a następne pokolenie Polek, które by dostało parytety – nie harowało tak jak one, więc to nie fair. Cóż, jest to argument racjonalny, choć mocno podszyty negatywną emocją. Szanuję go, bo szanuję ludzi samosterownych, zdrowo ambitnych i pracowitych. Ale zostanę przy swoim. Tyle że kiedyś były kobiety, które nie chciały praw wyborczych i niewolnice, które lękały się życia w wolności. Czasy się bardzo zmieniły, lecz psychologia nie zawsze.