Tusk nad Potomakiem

Musiał nadejść i ten moment. Polska polityka rozgrywa się w czworoboku Berlin – Bruksela – Watykan – Waszyngton. Od czasu do czasu dochodzi piąty bok: Moskwa. Ostatnio chodzimy głównie po osi Berlin – Bruksela, i dobrze. Z Europejczykami nam bliżej, ale nad Potomack od czasu do czasu trzeba się wybrać, choćby ze względów prestiżowo – sentymentalnych. Ameryka czasem nas potrzebuje (jak przed wojną z Saddamem), a i my mamy w Stanach czego szukać, choć dziś znacznie mniej.

Ameryka zaczyna tracić atrakcyjność ekonomiczną, zachowuje kulturalną i turystyczną. W polityce powinna mieć dla nas znaczenie przede wszystkim sojusznicze – jako główna siła NATO. Z perspektywy Waszyngtonu jeśli się liczymy, to przede wszystkim jako członek dwóch wielkich konfederacji Zachodu: NATO i UE. Taką kartę premier powinien położyć na stół w Białym Domu, bo innej nie mamy. Kilka dni temu usłyszałem w Krakowie od amerykańskiej dyplomatki, że USA życzą Unii jak najlepiej. No i doskonale.

Zatem lepiej wiz nie ruszać bilateralnie, tylko scedować sprawę na Brukselę, niech Komisja Europejska reprezentuje wszystkie państwa, które jeszcze zabiegają o zniesienie wiz amerykańskich dla swych obywateli. Niech nasz udział w misji afgańskiej będzie stale koordynowany z innymi uczestnikami. Niech sprawa tarczy antyrakietowej nie psuje nam stosunków z Europą. Dobrze, że Tusk rozgłasza, iż Putin straszył go w rozmowie w Moskwie rakietami wymierzonymi w Polskę. Dzięki tym brutalnym pogróżkom unijnym państwom leżącym daleko od ‚bliskiej zagranicy’ Rosji łatwiej będzie przełknąć amerykańską bazę w Polsce.

Ale czy po listopadzie sprawa będzie jeszcze w ogóle na wokandzie? Gdyby wygrała Clinton – może, gdyby Obama – chyba nikt nie ma zielonego pojęcia, bo senator jest kompletną polityczną zagadką jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe, gdyby wygrał McCain – prawie na pewno tak. Cóż, chyba nie ma teraz lepszej taktyki niż gra na zwłokę. Wiele się po tym jednodniowym skoku za Atlantyk nie spodziewam, choć to jazda obowiązkowa.

Byłem jako korespondent w Waszyngtonie kilka razy, pierwszy raz w 1988 r., kiedy Bush starszy wygrał z Dukakisem (kto go jeszcze pamięta?). Z wszystkich polskich przywódców najlepsze wyczucie Ameryki miał Wałęsa. Widziano w nim inkarnację właśnie amerykańskiego modelu bohatera wolności. Kwaśniewskiego Ameryka lubiła i ceniła, ale nigdy nie kochała jak Wałęsę. Ameryka nie krzywi się na populistów jak Europa.

***
PS. Dalszy ciąg skandalu z niezaproszeniem Michnika potwierdza, że Pałac nie jest w stanie przeprosić, co wzmacnia wrażenie, że Lech Kaczyński świadomie pominął AM. Poseł Kurski nie wahał się w TVN24 spekulować, że przecież jest ,,dwóch Michników”, a ten drugi, z epoki po 1989 r. jest czynny politycznie i mógłby pomieszać szyki prezydentowi podczas uroczystości. Inna tuba prezesa, poseł Suski, zagrał tę samą melodię, tylko dodał jeszcze jak rasowy antysemita, że brat Michnika nazywa się tak a tak, jakby to miało cokolwiek do rzeczy. ,,Obserwatorka”, Andrzej, Maria W. z Poznania, PS, Adamo33, Ann – dziękuję za wpisy. Dana 1 – dzięki za odsyłacz do Piecucha. ,,Uchachany” – Kisiel pisze to w dzienniku, nie do użytku publiczego, równie niesprawiedliwie pisał w nim o Jerzym Turowiczu, ale na łożu śmierci ich wieloletnia i bardzo owocna przyjaźń okazała się trwalsza niż różnice ocen politycznych i różnice ideowe. ,,Mikesz” – nie, Adam Michnik jest bohaterem za całokształt, jego dorobek pisarski, polityczny, obywatelski jak dotąd przekracza nieskończenie dorobek antymichnikowców różnej maści. ,,Wodnik53” – nie rozumiem tej schadenfreunde: mimo wszystkich błędów dzieło opozycji demokratycznej i niepodległościowej, Solidarności i III RP faktycznie pozwala ,,etosowcom” na więcej niż ich przeciwnikom, a przed urną wyborczą i tak wszyscy jesteśmy równi.JKJK – w zasadzie zgoda, ale czemu w takim razie bronił Ognia ks. Tischner? – ani on prawicowy oszołom, ani miłośnik Radia Maryja czy braci K.