Szlaban na Pekin?

A może rzeczywiście nie wysyłać polskich sportowców na olimpiadę w Pekinie? Może potraktować serio kilka idei, co nienowe? Nie oglądać się na innych, tylko przypomnieć sobie etos solidarności? Czarna lista Chińskiej Republiki Ludowej jest tu długa, ponura, poza dyskusją: Tybet, obozy pracy przymusowej, dyktatura monopartii, cenzura mediów. To jest ten fragment chinskiej rzeczywistości, który ma zostać zasłonięty widowiskiem olipijskim. Uśmiechnięci mistrzowie sportu pod narodowymi sztandarami swoim przemarszem na otwarcie olimpiady potwierdzą, że prawa człowieka można bezkarnie podeptać. To reżim pekiński je depcze, ale oni przez udział w olimpiadzie będą legitymizowali takie Chiny.

Nic by nie szkodziło, gdyby Polska wykonała taki gest. Ma do tego szczególny moralny tytuł jako kraj, który doświadczył obu totalitaryzmów – hitlerowskiego i stalinowskiego. Niech Europa coś znaczy nie tylko ekonomicznie i politycznie, ale także etycznie i ideowo. Bardzo bym był dumny z takiego bojkotu.

Ale jest poważny kontrargument: czy mam prawo traktować grupę ludzi – olimpijczyków – jako własność państwa, narodu, organizacji sportowych, biznesów, które będą na olimpiadzie zarabiały ? Czy demokratyczny rząd lub ktokolwiek inny może tak dyrygować grupą ludzi, którzy poświęcili lata na przygotowanie się do olimpiady? To treść ich życia. Czy nie domagam się podeptania ich praw jednostkowych w imię tego, co uważam za wartość wyższą, czyli w imię zamanifestowania solidarności z bliską mi filozofią dawania świadectwa w pewnych szczególnych momentach historii, tak by następne pokolenia wiedziały, że nie wszyscy zgadzali się na zło? Chyba nie mam takiego prawa, chyba nikt go nie ma: deptać jedną godność w imię innej godności. Nie mogę od nikogo oczekiwać gestów, chyba że od siebie. Mogę tylko powiedzieć, co o tym myślę, poprzeć apel, ale nic więcej. Ci sportowcy są wolnymi ludźmi w wolnym kraju: niech czynią, jak im sumienie mówi. Przyjmę to, byle nie recytowali w Pekinie frazesów o idei olimpijskiej.

PS. A w Belgradzie podpalili ambasady USA i Chorwacji. Władze do tego dopuściły: zapewne świadomie. Nieważne, kto z jakim programem startował w wyborach. Kosowo jednoczy Serbów ponad podziałami: nacjonalistów Kosztunicę i Nikolicia z pro-europejskim Tadiciem. Tak to jest. Slobo zaciera ręce w zaświatach. On stworzył problem kosowski, teraz Serbowie go spotęgują. Na przekór światu własnymi rękami wpychają kraj do politycznego czyśćca na dłużej niż chciała Europa. To nie jest tak, że nie da się żyć bez ziem, które uważa się za swoje. My tak żyjemy bez Wilna i Lwowa, Niemcy tak żyją bez Wrocławia i Szczecina.Utracie swych terytoriów są winni Niemcy, nasze granice powojenne są nam narzucone bez naszej winy i naszego udziału. A jednak w imię przyszłości próbujemy układać nasze stosunki z sąsiadami nie na zasadzie nienawiści, lecz partnerskiej współpracy, mimo brzemienia przeszłości, a oni próbują tego samego wobec nas. Kosowo nie może być dziś częścią Serbii. To jest sedno kłopotu. Rezolucja 1244 jest martwa, Rosja i Chiny zablokowały uchwalenie nowej. Niepodległość Kosowa jest warunkowa. Dwa podstawowe warunki: rządy prawa i poszanowanie praw mniejszości, w tym serbskiej. Oraz żadnych fuzji z Albanią. Myślę, że kosowscy Albańczycy to rozumieją, Układ jest klarowny: Unia Europejska płaci za wcześniejsze błędy swej polityki na Bałkanach i pomaga Kosowu budować kraj według europejskich standardów, a Kosowo trzyma się Europy. Dyskusja na ten temat pod poprzednim blogiem w dużej części wydaje mi się mierna. Szkoda, że temat zdominowali wyznawcy obcych mi ideologii lewicowych i prawicowych, antyunijni, nacjonalistyczni, libertariańscy itd.  Do niekulturalnych postów ad personam  nie będę się odnosił.