Nowa partia Gowina?

Opozycja nie może się zdecydować, co dalej. Traci czas potrzebny na konsolidację przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Za to obóz rządzący nie zasypia gruszek w popiele. Sypie propozycjami.

Pomysł na nową partię Gowina to otwarcie w obozie władzy dyskusji, jakiej prawicy potrzebuje Polska. Gowin, jaki jest jako polityk, wiemy wszyscy.

Ale ma też „plusy dodatnie”: góruje wykształceniem i intelektem nad większością polityków pisowskich, z którymi zasiada w ławach rządowych. Jego niszowa partia jest strukturą organizacyjną niezależną od posła Kaczyńskiego. I może zasilić nową partię na prawicy.

Na razie znamy tylko hasło: formacja umiarkowanie konserwatywna w sprawach kulturowych i zdecydowanie prorynkowa. To mogłoby przyciągnąć wyborców nielewicowych, milczących lub rozczarowanych i PiS, i PO. Ale są też wielkie znaki zapytania.

Bo umiarkowany konserwatyzm nie może żyrować radykalizmu typu pisowskiego. A premier Gowin, zasiadając w rządzie Szydło, de facto ten pisowski radykalizm legitymizuje, czyli nie jest zbyt wiarygodny, mimo gestów Stańczyka. Może rację mają ci, którzy hasło nowej partii rzucone przez Gowina traktują jako ucieczkę do przodu.

Z pewnością wszakże Gowinowi nie chodzi o osłabienie prawicy, tylko o pokazanie PiS, że powinien się z nim liczyć. I to zbliża go do prezydenta Dudy, który walczy o to samo: o podmiotowość w obozie obecnej władzy. Ale czy jeszcze walczy czy już dobił targu z posłem Kaczyńskim? Bo przecież nie o prawdziwe reformy tu chodzi, tylko o ambicje.

Duda i Gowin są wciąż wewnątrz obozu władzy. Próbują się w nim pozycjonować, ale nie są nawet frakcjonistami, a co dopiero dysydentami. Chcą mieć swój udział w rządzie dusz, a nie poskromić szkodliwe dla naszego państwa antysystemowe zapędy pisowskich radykałów. A to powinno być celem nowej partii Gowina czy Dudy, a może ich wspólnej.