W dołkach startowych

Wynik wyborów prezydenckich ustalą wyborcy w drugiej turze. Ci, którzy oddadzą głos, i ci, którzy zostaną w domu. Dlatego tak ważna jest frekwencja przy urnach, a wszystkie sztaby mobilizują elektorat. W minioną niedzielę wybrałem się na wycieczkę pod Kraków.

W drodze do Alwerni przejeżdżałem przez wsie, wypatrując plakatów kandydatów. Z Trzaskowskim było mniej więcej tyle, ile z Nawrockim. Kilka z Mentzenem, jeden z Hołownią. Z Zandbergiem i Biejat ani jednego. Odpowiada to sondażom ogólnopolskim: główni pretendenci to Trzaskowski i Nawrocki.

Na tej akurat trasie plakaty były nietknięte. Tylko na jednym, Trzaskowskiego, ktoś coś nabazgrał. Ale w pozostałych trzech tygodniach sytuacja może się zmienić i na płotach, i w sondażach. Dystans dzielący Trzaskowskiego od Nawrockiego może się zwiększyć lub skrócić. Niby oczywiste, ale skutki polityczne takich zmian poważne. PiS straszy „domknięciem systemu Tuska”, jeśli wygra Trzaskowski. Sami domykali system Kaczyńskiego dwukrotnym zwycięstwem Dudy.

„Domknięcie” dzięki zwycięstwu Trzaskowskiego leży w interesie Tuska i rządzącej koalicji. Tak samo było z domknięciem pisowskim. Zasadnicza różnica polega na tym, że różnimy się w ocenie ich skutków dla Polski. System Kaczyńskiego opiera się na „teologii politycznej”, która potrzebuje wroga wewnętrznego i zewnętrznego. W tej roli obsadzili Tuska i Niemcy oraz Unię Europejską. Jedynym przyjacielem Polski jest dla nich Trump. „System” (albo wymiennie „reżim”) Tuska w ich przekazie zagraża suwerenności Polski i blokuje nasz potencjał rozwojowy.

Mniej więcej jedną trzecią elektoratu ta diagnoza przekonuje. Kolejną jedną trzecią przekonuje przekaz Trzaskowskiego: ani Unia, ani Zachód nie są wrogiem Polski, lecz partnerem. Nasze narodowe interesy możemy realizować we współpracy na równej stopie i z wolną Europą, i z Ameryką. Jeśli coś nam zagraża, to putinowska Rosja i chaos międzynarodowy. A w kraju „wojna polsko-polska”, rozpętana i podtrzymywana przez obóz Kaczyńskiego. To ich główne narzędzie robienia swojej polityki.

Przedstawiają ją jako biblijną walkę dobra – które tylko oni reprezentują – ze złem, które uosabia Tusk i jego obóz. W realnej polityce demokratycznej żaden lider ani obóz nie są święte. Popełniają błędy, a ostateczna ocena należy do obywateli, a nie do polityków i propagandzistów. Dokonuje się permanentnie w debacie publicznej i wolnych i uczciwych wyborach.

Za trzy tygodnie będziemy mieli kolejną okazję do skorzystania z tego najpotężniejszego atrybutu systemu demokratycznego. Stoi on wyżej niż system Kaczyńskiego czy Tuska. Służy wszystkim obywatelom, nie tylko partyjnym. Warto pamiętać, że każdy, kto nie pójdzie głosować w drugiej turze na – najprawdopodobniej Trzaskowskiego – de facto oddaje głos na Nawrockiego.

Obóz Kaczyńskiego nie ma pewności, że wygra Nawrocki, więc nasila ataki na Tuska, wzywa na pomoc prezydenta Dudę, by podżyrował kandydata Kaczyńskiego, a nawet sugeruje w stylu Trumpa, że wybory mogą być Nawrockiemu „ukradzione”. Tę insynuację powinien zdekonstruować senator Kwiatkowski, który coraz częściej pełni nieformalnie, ale całkiem dobrze, rolę rzecznika rządu Tuska.

Sam Tusk ze stoickim spokojem odrzuca pisowskie petardy. Wzmożenie Dudy, który perorował cynicznie w Łodzi, że nie może być tak, by w Polsce wygrywało „draństwo i cynizm”, Tusk rozbroił już po kilkunastu minutach, pisząc w socjalach: „Pełna zgoda. Dokończymy to, co zaczęliśmy 15 X. Do widzenia”.