Druga tura z Mentzenem?

Są opinie, że z Mentzenem Trzaskowskiemu byłoby ciężej wygrać w drugiej turze. Dominika Wielowieyska przytacza w „GW” słowa działacza KO, że autor osławionej piątki – a dziś szóstki, bo nie chce też w Polsce Ukraińców – wchodzi na scenę w nimbie świeżości, jako że nigdy nie rządził. Nie rządził, ale jest politykiem, więc żadnej „świeżości” nie ma.

Przemawia w Sejmie, jego ugrupowanie zgłasza projekty ustaw. Dołączył do klasy politycznej, ale puszcza oko do wyborców, że tak naprawdę jest wciąż „antysystemowy”. I pewno będzie udawał do końca kampanii. Szczególnie w prezydenckiej debacie telewizyjnej przed pierwszą turą. A gdyby przeskoczył Nawrockiego, to i przed drugą turą.

To koszmarny scenariusz dla PiS, ale też nowa sytuacja dla sztabu Trzaskowskiego. Szykował się na debatę Trzaskowskiego z Nawrockim. Powinien się przygotować również na debatę z Mentzenem. Zwłaszcza że zdaniem wielu młodych Mentzen prowadzi najlepszą kampanię. Trzaskowski wygrywa w kolejnych sondażach i z Nawrockim, i z Mentzenem, ale z tym drugim z nieco mniejszą przewagą.

Tu dygresja historyczna. Donald Tusk tylko raz, w 2005 r., ubiegał się o urząd prezydenta. Przegrał z Lechem Kaczyńskim milionem głosów. Trudno dziś to sobie wyobrazić, ale zwycięzca nie szczędził pokonanemu słów uznania i zachęty do współpracy: „Polska potrzebuje zgody. Chciałem się zwrócić o tę zgodę opartą na prawdzie do naszych przyjaciół z Platformy Obywatelskiej, abyśmy szybko zakończyli prace dotyczące wspólnego rządu”. W rzeczywistości rząd nie powstał, a Tusk nigdy więcej nie zdecydował się na powtórne kandydowanie.

Mimo to po latach poparł kandydaturę Trzaskowskiego, który startuje po raz drugi. Widać uznał, że nie ciąży na nim przegrana z Dudą, dwa razy zresztą mniejsza niż jego z Lechem Kaczyńskim. Otoczenie Tuska zaznacza jednak, że swoją porażkę bardzo przeżył i wyciągnął z niej wniosek, że musi być bardziej bezwzględny.

Może dlatego teraz bez wahania żyruje decyzje, które narażają i jego, i Trzaskowskiego na zarzuty, że przejmują retorykę prawicy w sprawie granicy wschodniej, migrantów i ograniczenia pomocy dla niezatrudnionych legalnie w Polsce osób z Ukrainy. Czy to niemałe ryzyko okaże się sukcesem, nie wiemy, lecz linia prawdopodobnie będzie utrzymana do maja. Wynika ze słusznego moim zdaniem założenia, że do wygranej Trzaskowskiego nie wystarczą same głosy wyborców liberalno-demokratycznych i progresywnych.

I że pełna mobilizacja elektoratu głosującego w 2023 r. na koalicję KO, TD i Nowej Lewicy się nie powtórzy. Niektórzy ówcześni jej wyborcy nie zagłosują na Trzaskowskiego w pierwszej turze, raczej na Zandberga (dziś w opozycji do rządu Tuska), a w drugiej zostaną w domu.

Jeśli prawdą jest, że frekwencja znów będzie kluczem do zwycięstwa, tym razem Trzaskowskiego, to jego sztab musi szukać sposobu wypełnienia luki, która może powstać wskutek tej absencji. Gdyby miała sięgnąć kilku czy więcej procent, a Mentzen dalej szedłby w górę w sondażach, starcie z nim Trzaskowskiego w drugiej turze trzeba brać pod uwagę jako opcję już nie zapasową czy awaryjną, ale realną. A zatem i debatę Trzaskowski-Mentzen. I to ona mogłaby mieć decydujący wpływ na końcowy wynik.

Sztab Trzaskowskiego zdaje sobie z tego sprawę, pamięta, że Tusk w pierwszej turze wygrywał z Lechem Kaczyńskim, a Bronisław Komorowski z Dudą, a potem „coś pękło i się skończyło”. Dziś tym czymś jest wkradający się w elektorat demokratyczny niepokój o zwycięstwo Trzaskowskiego. Ma racjonalne podstawy: kampania nie porywa, z Trzaskowskim rywalizują Hołownia i Biejat, co może Rafała kosztować wyborczo, w social mediach odwracają się od Tuska obrońcy praw człowieka (granica wschodnia) i kobiet (aborcja), PiS lobbuje u Trumpa przeciwko „antywolnościowemu reżimowi” i „zamachowi stanu”, tańczy na trumnie p. Skrzypek, kreuje prokurator Wrzosek na wroga nr dwa, a Mentzen odmawia rządowi demokratów wszelkich kompetencji. Siła złego na jednego. Niby nic nowego, przynajmniej od Smoleńska, a jednak optymizm już nie ten co po 15 października roku pamiętnego.