Pisowcy nie płaczą

To grozi niestrawnością. Wchłaniając ziobrystów, PiS przesuwa się jeszcze bardziej na prawo. I zmniejsza swoje szanse na pozyskanie wyborców niezdecydowanych. Kaczyński zaostrza kurs przed wyborami prezydenckimi. W rocznicę odsunięcia od władzy kaczystów koalicja musi się szykować na jeszcze więcej brutalnych ataków.

Sobotnie konwencje PiS i KO to święta aparatu obu ugrupowań, obowiązkowy rytuał polityczny, który ma utwierdzić nomenklaturę w przeświadczeniu, że wszystko będzie dobrze. A dzięki transmisjom w mediach poprawić także humor rzeszom sympatyków choć odrobinę zainteresowanym polityką. Większości to raczej nie interesuje. Budzą się zwykle, gdy jest za późno albo gdy dzieje się coś dramatycznego.

A przecież się dzieje: kaczyzm, choć sfrustrowany, szczerzy kły, koalicja nie ma wyraźnej przewagi w sondażach, a po zaledwie ośmiu miesiącach faktycznych rządów i przed wyborami prezydenckimi za niespełna rok powinna mieć. Nie grozi jej rozpad, a szansa, że wygra demokratyczny kandydat na prezydenta, jest nadal bardzo duża, ale koalicja jako obóz polityczny ma jeszcze kawał roboty do odwalenia przed sobą. Przede wszystkim musi wygrać wybory prezydenckie, bo tylko wtedy jej program ruszy z kopyta. Sabotaż ze strony Dudy przejdzie do historii.

Zjazd pisowski nie wygenerował sensacji politycznej. Trudno za nią uznać połknięcie ziobrystów, zapowiedź powołania nowego gremium partyjnego (Komitetu Wykonawczego) czy zebrania podpisów pod wnioskiem o referendum przeciwko Zielonemu Ładowi. Prawdziwym newsem politycznym byłoby przedstawienie kandydata PiS na prezydenta. Dałoby przewagę propagandową nad koalicją. Kaczyński jednak nie miał nic nowego do powiedzenia. Nawet fraza, że muszą „gryźć trawę”, aby wrócić do władzy, nie grzeszy świeżością. Podobnie jak hasło „kondominium niemiecko-rosyjskiego”, mającego rzekomo skolonizować Polskę.

Komentować ataków Kaczyńskiego na koalicję nie ma sensu. Są tyle warte co jego zapewnienia, że PiS walczył i walczy o przywrócenie praworządności i demokracji, a Polska za ich rządów rosła w siłę. Ataki te mają znaczenie tylko w tym sensie, że oznaczają zaostrzenie kursu, czyli pogłębią polaryzację w społeczeństwie.

Najszczerzej zabrzmiało przykazanie Kaczyńskiego do aparatu partyjnego: za nic nie przepraszać, nie bić się w piersi, nie płakać, dynamizować. Najbezczelniej zaś nazwanie pisowskiej nomenklatury „elitą narodu”. Jeśli już, to ona jest „elitą spod ciemnej gwiazdy”, a nie KO i siły demokratyczne. Rzecz jasna, Kaczyński nie widzi belki w swoim oku. Zatyka uszy, gdy Tusk rozszyfrowuje skrót ZP jako „zorganizowana przestępczość”.

Prawdopodobnie konwencję PiS przykryje jednak zapowiedź Tuska dotycząca programu walki jego rządu z nielegalną imigracją. Jej elementem będzie „zawieszenie” prawa do azylu – tymczasowe i ograniczone terytorialnie, czyli, jak można się domyślać, na granicy polsko-białoruskiej. W ten sposób Tusk chce odebrać opozycji temat migracji jako pretekst do oskarżeń. Na razie wywołał protest Janiny Ochojskiej. Będziemy zatem dyskutować raczej o tej zapowiedzi niż pisowskich marzeniach ściętej głowy. I dobrze, bo to temat niewydumany.