Francja w opałach

Pierwszą turę wyborów do Zgromadzenia Narodowego wygra Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Podobieństwo nazw francuskiego parlamentu i francuskiego ugrupowania skrajnej prawicy jest nieprzypadkowe. Skrajna prawica w Unii lubi się przedstawiać jako prawdziwa reprezentacja narodu. Inne stronnictwa atakuje jako partie zewnętrzne, służące elitom w kraju i Brukseli, a nie zwykłym obywatelom.

Szczególnie tym, którym życie się nie układa, bo w ich mniemaniu całą pulę dóbr i przywilejów rozkradli dobrze ustawieni. A im pozostaje jedynie wegetacja i lęk przed mniejszościami, które chcą ich usunąć z własnej ziemi i całą Europę zasiedlić migrantami z Afryki i Azji. Tak im prawią populiści i nacjonaliści wszystkich krajów: nowa Europa nie będzie ani zachodnia, ani chrześcijańska, tylko będzie islamistycznym kalifatem. W takich nastrojach Francuzi poszli do urn w niedzielę. Jedni w euforii, drudzy przerażeni. Media nie pytają, czy wygra skrajna prawica, lecz czy będzie miała absolutną większość.

Niestety, nie jest to wykluczone. Tak czy inaczej, Francja szykuje się na coś, co miało być niemożliwe w jej powojennej polityce: na kohabitację liberalnego prezydenta z rządem nacjonalistów, którzy do władzy doszli na krytyce liberalnych reform Macrona i polityki Unii w dziedzinie kontroli fali imigracji z państw dysfunkcjonalnych, walki z ociepleniem klimatu i pomocy Ukrainie walczącej z napaścią Rosji. Imigranci i rosnące ceny dominują w debacie publicznej.

Wygrana skrajnej prawicy oznacza przegraną politycznego centrum i zjednoczonej lewicy. W sąsiednich Niemczech do przejęcia władzy szykuje się skrajna AfD. Nacjonaliści u władzy w dwóch najważniejszych państwach UE to historyczne wyzwanie dla idei wspólnej Europy. W obu państwach lewica jest w kryzysie, a jej wyborców podbiera skrajna prawica. To jeden z powodów sukcesu populistów.

Droga lepenistów do władzy przypomina drogę do sukcesu PiS. Grupa Kaczyńskich zaczynała jako chadeckie Porozumienie Centrum, ale taki profil nie podniecał elektoratu. Lepeniści zaczynali jako partia jednego tematu: antyemigranckiego z przydaniem antysemityzmu. Byli w izolacji, skazani na polityczny margines. W końcu doszło do politycznego ojcobójstwa: Le Pena ojca wyrzuciła z partii jego córka Marine. W PiS na razie Kaczyński rządzi niepodzielnie, jak kiedyś Jean Marie Le Pen we Froncie Narodowym, dzisiejszym Zjednoczeniu Narodowym. Może się jednak okazać, że i w PiS znajdzie się „ojcobójca”. By PiS miał przyszłość, musi zmienić lidera i być politycznie „przysiadalny”.

Swój największy sukces – dojście do władzy na dwie kadencje i wypromowanie drugorzędnego urzędnika na prezydenta też na dwie kadencje – zawdzięczał koktajlowi prosocjalnemu, antyliberalnemu i eurosceptycznemu pod patronatem Chrystusa jako Króla Polski. Le Pen PiS przyjmował w Warszawie z honorami głowy państwa i teraz mogą kiwać palcem: a nie mówiliśmy? To jest przyszłość Europy: międzynarodówka twardej prawicy i tej nowej, typu trumpistowskiego, która zatrzyma szaleństwo „lewactwa” i „politpoprawności”. Bo to jest nowy bunt mas przeciwko elitom. Tak oni to widzą i taki przekaz skrajna prawica serwuje w internecie 24/7.

Oczywiście nie dodają, że „bunt mas” zawsze kończy się wyłonieniem z partii antysystemowej nowej elity i zaprowadzeniem przez nią autorytarnych porządków, już bez wyborów i swobód obywatelskich, bo planują rządzić bezterminowo. A żeby mogli rządzić bez końca, muszą znieść system demokratyczny i stosować masowo przemoc. Także przeciw własnym zwolennikom, którzy przestali się nimi zachwycać, gdy poczuli efekty ich rządów na własnej skórze.

Skrajna prawica zawsze jest silna tożsamościowo i retorycznie, co daje jej przewagę nad obozem liberalno-demokratycznym, który z natury musi dzielić włos na czworo, bo świat jest skomplikowany i wciąż się zmienia. Populistów i prawicę można jednak zatrzymać, póki funkcjonuje demokracja.

Tak stało się w Polsce 15 października i stanie się za kilka dni w Wielkiej Brytanii, gdzie laburzystowska lewica po wymianie lidera, trockisty i antysemity, na pragmatycznego socjaldemokratę zmiażdży torysów, którzy zmieniali swych liderów ze złych na jeszcze gorszych w ekspresowym tempie.

Prawdziwy konserwatyzm zmienia tylko to, co powinno być zmienione, i umie wyczuć, że właśnie nadszedł moment na zmianę. Prawdziwa lewica nie flirtuje ze skrajną prawicą pod pozorem socjalnym, bo nie może handlować prawami człowieka. Prawdziwe centrum mobilizuje umiarkowaną większość elektoratu. Tę progresywną i tę milczącą, którą zniechęca lub odstrasza nacjonalistyczny populizm.