I po debacie

Nie było debaty Biden-Trump, tylko mniej lub bardziej udane monologi. Biden nie zachwycił, Trump nie zwalił go z nóg, a sam kilka razy rejterował w popłochu. Wymiana inwektyw nie jest debatą. Demokraci jako partia, sztab i wyborcy po starciu Bidena z Trumpem będą mieli dwie opcje: albo wspierać dalej obecnego prezydenta, albo go podmienić na innego kandydata/kandydatkę. Ta druga opcja jest wciąż możliwa, choć mało prawdopodobna. Sztab Trumpa ma łatwiej: poczuł krew, będzie kontynuował kampanię bez większych zmian. Ostateczny wynik nadal nie jest przesądzony. Do wyborów prezydenta USA jeszcze długie cztery miesiące. Nie ma nawet oficjalnych kandydatów na wiceprezydentów.

Są różne zdania o tym, czy debaty – zwłaszcza taka jak w czwartek – mają zasadniczy wpływ na wynik wyborów. Większość komentatorów uważa, że tak. Przeciwnego zdania są zwykle ci, których faworyci przegrywają debatę. Ale teraz, w odniesieniu do czwartkowej, zastrzegają, że niekoniecznie, właśnie dlatego, że odbyła się tak wcześnie. Wiele się może jeszcze zdarzyć. Niektórzy chwalą sztab Bidena za ten pomysł. Można się z nimi zgodzić. Bo gdyby czwartkowa debata odbyła się w takim kształcie dużo później, niedługo przed listopadowymi wyborami, Trumpa prawie na pewno można by ogłosić następcą Bidena.

Patrząc z Polski na politykę amerykańską, czujemy niepokój i zażenowanie. Niepokój, bo powrót Trumpa, skazanego przestępcy, notorycznego kłamcy i narcyza, postawiłby jeszcze większy znak zapytania o rolę USA w polityce międzynarodowej niż za jego pierwszej kadencji. Dla polskiego obserwatora momentem krytycznym jest agresja Rosji na Ukrainę. Dlatego skupiam się tylko na tym wątku.

Podczas debaty Trump oznajmił, że gdyby to on, a nie Biden, był prezydentem USA w 2022 r., do napaści by nie doszło. Na pytanie moderatorów, dziennikarzy CNN, czy zgadza się z warunkami postawionymi przez Putina, pod jakimi Rosja mogłaby wstrzymać działania wojenne w Ukrainie – czyli: porzucenie przez Ukrainę zabiegów o członkostwo w NATO oraz zachowanie kontroli nad czterema obwodami ukraińskimi przez Rosję – Trump odpowiedział, że warunki rosyjskie są nie do zaakceptowania. Dobra odpowiedź, ale zaraz dodał, że gdyby był prezydentem, Rosja by ich w ogóle nie postawiła. Nie wyjaśnił dlaczego.

Za to przypomniał chaotyczną ewakuację Amerykanów z Kabulu i stwierdził, że tamte przerażające sceny zachęciły Putina do uderzenia w Ukrainę. „Gdybym to ja był prezydentem, którego Putin szanuje, nie byłoby agresji. Tak samo jak nie byłoby agresji Hamasu na Izrael w zeszłym roku, bo Iran by się nie odważył”. Wyborcy i opinia publiczna mają więc uwierzyć, że Trump jednoosobowo, samą swą osobowością i prężeniem muskułów, jest w stanie zapanować nad obu agresywnymi reżimami, rosyjskim i irańskim. Czy jednak podczas swej kadencji przywołał do porządku Chiny komunistyczne i Koreę Północną, które dziś wspierają Putina? Obiecanki cacanki, a głupiemu radość.

Następna debata kandydatów na prezydenta USA ma być we wrześniu. Czy do niej dojdzie i kto będzie w niej kandydatem Partii Demokratycznej, nie wiadomo. Nam w Polsce i Europie jej wynik nie może być obojętny, choć nadziei dzisiaj jest dużo mniej niż w momencie, gdy Joe Biden obejmował prezydenturę.