Jaki na prezydenta?

Po eurowyborach przyszło wzmożenie prezydenckie w naszej klasie politycznej. Najdziksza spekulacja dotyczy Patryka Jakiego jako kandydata na prezydenta. Spekulacja opiera się na hipotezie, że w PiS są zwolennicy „nowego otwarcia”. Miałoby ono polegać na wchłonięciu ziobrystów, zmianie nazwy partii Kaczyńskiego i wystawieniu w jej imieniu Jakiego w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.

Tu dygresja o nazwach partii politycznych. Dawniej i przez długie dziesięciolecia partie przyjmowały nazwy pozwalające wyborcom zorientować się, jaką polityczną ideologią się one kierują: socjaldemokratyczną, liberalno-demokratyczną czy chadecką. Po 1989 r. do demokratycznych wyborów stanęły więc Unia Demokratyczna (przemianowana potem na Unię Wolności), ugrupowania odwołujące się do chrześcijaństwa, np. Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Porozumienie Centrum (rdzeń późniejszego PiS), Platforma Obywatelska, Socjaldemokracja RP (później SLD), Akcja Wyborcza Solidarność, Unia Polityki Realnej itd. Z grubsza było wiadomo, z kim mamy do czynienia. Było to uczciwe i ułatwiało wyborcom podjęcie decyzji.

Z upływem czasu i wskutek gromadzenia doświadczeń wyborczych pojawiła się nowa tendencja terminologiczna. Chodziło i chodzi w niej do dzisiaj o uniknięcie wyraźnych skojarzeń w elektoracie z taką czy inną ideologią polityczną. Mieliśmy więc Ruch Palikota, ugrupowanie Kukiz ’15, ostatnio Trzecią Drogę czy Konfederację. W Niemczech Alternatywę dla Niemiec, we Francji Zjednoczenie Narodowe, w Wielkiej Brytanii ugrupowanie Reform UK, w Italii rządzi partia Braci Włochów, w Słowacji Smer (skrót od społecznej demokracji), w Czechach działa partia Ano (skrót od akcji niezadowolonych obywateli, zarazem czeski wyraz oznaczający nasze „tak”). Pod nazwami kryją się populiści, nacjonaliści, antyunijni „suwereniści”.

Politykę przełomu XX i XXI w. cechuje „ponowczesna płynność”, niejednoznaczność, mieszanie różnych ideologii w ramach tego samego ugrupowania lub koalicji. Wyborcom to życia nie ułatwia, więc rośnie niebezpieczne dla demokracji zapotrzebowanie na silnych liderów. Twarze i osobowości są ważniejsze niż manifesty programowe. Media tradycyjne przegrywają z internetem jako źródłem wiadomości, opinii i idei. W Anglii liczba osób słuchających dzienników w tradycyjnych mediach ustawicznie spada. Spada liczba odbiorców radia i telewizji BBC, korporacji o zasięgu globalnym. Często podawanym powodem jest zmęczenie samymi złymi wiadomościami.

Stąd krok do zakochania się w głosicielach nowych rajów na ziemi. Kiedyś był nim komunizm, dziś jest prawicowy populizm i ideologia „naszości” w jej rozmaitych wydaniach: ludzie nie chcą świata, w jakim żyją, chcą powrotu do czasów, kiedy czuli się u siebie i mieli poczucie, że ogarniają swoje życie i świat. Mniej tu chodzi o taki czy inny model ustroju czy gospodarki, a bardziej o umykającą tożsamość indywidualną i zbiorową. Na to niewiele mogą poradzić tradycyjne media czy politycy niechętni populizmowi. Mają racjonalne argumenty, ale elektorat populistyczny nie chce ich słuchać, więc i oni tracą ochotę na przekonywanie ich do swoich racji. Nie chce pluralistycznych debat o przyszłości, tylko obietnic, że Polska czy Ameryka będą wielkie. Jakim kosztem i jaka będzie ta wielkość, to temat dla nich nudny.

W kampanii prezydenckiej, która de facto już się zaczyna, znów zobaczymy te wszystkie złe emocje. Dzisiaj na giełdzie politycznej chodzi sporo nazwisk, w tym polityczek, a nie tylko samców alfa, co jest naszą zmorą od lat. Niestety, sprawę pogarsza wystawienie kandydatek, które nie mają szans i faktycznie zdobywają słabe poparcie, więc liderzy nie palą się do wystawiania nowych. Podobnie będzie teraz, choć na giełdzie pojawiło się nazwisko Doroty Gawryluk.

W sondażach króluje męska trójka: Trzaskowski, Hołownia, Morawiecki. Wydaje się, że szanse Trzaskowskiego rosną, a Hołowni i Morawieckiego maleją. Formalną zgodę na wystawienie Trzaskowskiego musi wyrazić Tusk. Podczas wieczoru wyborczego 9 czerwca chemia między nimi była dobra. W Platformie plotkuje się też o Sikorskim i samym Tusku jako kandydatach. Nic nie wskazuje dzisiaj, by „duopolowi” PiS/KO groziła jakaś przykra niespodzianka.

Pod żyrandolem zasiądzie albo kandydat KO, albo PiS. Od pierwszych wyborów prezydenckich po ostatnie nie zdarzyło się, by wygrał je ktoś spoza partyjnego mainstreamu. Dlatego nie ignorowałbym nawet fantazji o Jakim, jeśli przekonałby do siebie wierchuszkę PiS i samego Kaczyńskiego (który wyraźnie stracił pewność, żeby wystawić Morawieckiego). Spełnia wymogi stawiane dziś populistycznym i prawicowym kandydatom partyjnym: młody, zadbany, wygadany, bezczelny.